Aktor każdą porą

Wojciech Pokora: urodził się 2 października 1934 w Warszawie. Zmarł 4 lutego 2018 w Warszawie.

Zanim został aktorem, pracował w fabryce samochodów. Nigdy nie udało mu się pokonać tremy. Swojej najpopularniejszej roli, w komedii "Poszukiwany, poszukiwana", szczerze nie znosił. Z żoną Hanną spędził 61 lat. Wojciech Pokora, jeden z najpopularniejszych polskich aktorów, odszedł 4 lutego 2018 r. w wieku 83 lat.

- Wielka popularność Wojciecha Pokory wybuchła w 1972, po premierze komedii Stanisława Barei "Poszukiwany, poszukiwana". Nie znosił tej roli
- Nie angażował się politycznie, zarówno przed przełomem 1989, jak i w wolnej Polsce. Mówił: cieszę się, że Polska jest taka, jaka jest
- Za największy swój błąd uznawał przyjmowanie niemal każdej propozycji zawodowej, jaką mu oferowano
- Należał do tych aktorów, którzy nie tylko nigdy nie wyzbyli się scenicznej tremy, ale z czasem ona rosła
- Zmarł nad ranem, 4 lutego 2018 r.

- Mnie się w życiu powiodło, a i z kariery jestem zadowolony – mówił Wojciech Pokora w wywiadzie udzielonym Onetowi, jego pierwszym po dłuższej przerwie w kontaktach z mediami. Pretekstem była premiera książkowego wywiadu rzeki "Z Pokorą przez życie".

Jak przyznawał, popełnił w życiu szereg błędów i niezręczności, ale zwracał też uwagę, że każdy człowiek je przecież popełnia. Za największy swój błąd uznawał przyjmowanie niemal każdej propozycji zawodowej, jaką mu oferowano. - Dzisiaj bym tego nie zrobił – zarzekał się.

- Ale trzeba lat doświadczeń, by zorientować się, co jest dla nas korzystne, a co nie. Kiedy ma się lat 25 czy 30, to wszystko jest dobre i pachnie przygodą. Może mniej pieniędzmi, bo nie w nich rzecz była. My, aktorzy, zarabialiśmy kiedyś naprawdę marne grosze.

Między próbą a spektaklem
Nic dziwnego, że Wojciechowi Pokorze oferowano tyle ról, skoro właściwie w każdej się sprawdzał. Czy jako przebrany za Marysię, pomoc domową, bohater komedii Stanisława Barei "Poszukiwany, poszukiwana" (1972), czy jako Kowalski w "Brunecie wieczorową porą" (1976) albo docent Zenobiusz Furman w serialu "Alternatywy 4" (1983) tego samego reżysera. No i niezapomniany ekscentryczny arystokrata Żorż Ponimirski z "Kariery Nikodema Dyzmy" (1980) Jana Rybkowskiego albo furiacki Franz von Nogay z "C.K. Dezerterów" (1985) Janusza Majewskiego.

Pokora był przez wiele lat rzeczywiście bardzo zajęty, nie tylko w filmie czy w Kabarecie Olgi Lipińskiej, ale i w warszawskim Teatrze Dramatycznym, w którym występował przez prawie trzy dekady, do 1984 r., w niemal wszystkich sztukach. - Między próbą a spektaklem telewizja, radio albo film - wyliczał. - Potem, po przedstawieniu zdarzało się, że leciałem do kabaretu, więc praktycznie mnie w domu nie było.

- Wojtek był bardzo młody, kiedy startował w zawodzie - mówiła Onetowi o pierwszych latach spędzonych z mężem Hanna Pokora. - On nie miał w ogóle czasu na odpoczynek. Kiedy przytrafiła mu się chwilka przerwy, to przede wszystkim odsypiał. Dopiero teraz może sobie odpoczywać i poczytać książki.

Poszukiwany, nie do przewidzenia
Wielka popularność Wojciecha Pokory wybuchła w 1972, po premierze wspomnianej komedii Stanisława Barei "Poszukiwany, poszukiwana". Wcielił się w niej w zatrudnionego w muzeum historyka sztuki, który - niesłusznie oskarżony o kradzież cennego obrazu – ukrywa się w przebraniu kobiety i podejmuje pracę jako gosposia domowa o imieniu Marysia.

Do dziś świetnie się to ogląda, nie tylko ze względu na zabawny scenariusz, ale właśnie Pokorę, który był w tej roli po prostu rozbrajająco świetny.

- Widownia mnie wtedy zaakceptowała, przyklasnęła mi i można powiedzieć, że od tamtej pory moja popularność trwa. Oczywiście nie tylko za sprawą filmu Barei - mówił aktor po latach. - Wydawało się, że film jak film, a okazało się, że w pamięci widza bardzo się utrwalił. Takich rzeczy nie da się przewidzieć.

Trochę spod kontroli
Co ciekawe, Pokora za tą rolą nie przepadał, a właściwie to jej nie znosił. Przynajmniej tak mówił, być może w formie pewnej asekuracji. Czym mu dzieło Barei podpadło? - Bo to się trochę spod kontroli wymknęło - tłumaczył. - Raz, że wszyscy nagle mnie rozpoznawali; dwa – co chwilę słyszałem na ulicy teksty w stylu: "Dzień dobry Marysiu", "Cześć Marysiu". Oszaleć można było!

Jak przekonywał, wcale swojego sukcesu i popularności "nie konsumował", głównie z braku czasu. - Kiedy wychodziłem o 9 rano, przychodziłem o 1 lub 2 w nocy. Balowanie w SPATiF-ie? Tylko jeśli była jakaś szczególna okazja.

Zresztą, za alkoholem i tak nie przepadał. – Zdecydowanie nie nadużywam – cieszył się.

Ważne, w jakim towarzystwie

Dużo cieplej od filmu Barei wspominał "C.K. Dezerterów" Janusza Majewskiego - brawurową wojenną komedię, której akcja rozgrywa się w 1918 r. Trudno powiedzieć, by jego oberleutnant armii austro-węgierskiej Franz von Nogay skradł cały film, zwłaszcza że nie była to postać tak pierwszoplanowa jak freiter Jan "Kania" Kaniowski Marka Kondrata, ale film na pewno zawdzięcza Pokorze część swojego sukcesu.

- Kiedy Janusz Majewski do mnie zadzwonił, informując, że będzie to kręcił, na podstawie powieści Kazimierza Sejdy, i pytając, czy bym wziął w tym udział, naturalnie się zgodziłem. Chciałem tylko wiedzieć, kto w tym będzie uczestniczył. Bo ważne jest, w jakim towarzystwie będzie się film produkować. Kiedy wymienił mi nazwiska Marka Kondrata czy Wiktora Zborowskiego, a zwłaszcza dwóch Węgrów, wiedziałem, że muszę w to wejść. Von Nogay to w swym komizmie okrutny typ, znęcający się nad swoim ordynansem, zaglądający też do kieliszka.

Od czterech kółek do kółka
Wojciech Pokora urodził się 2 października 1934 r. w Warszawie. Ukończył Technikum Budowy Silników Samolotowych i przez kilka następnych lat pracował w Fabryce Samochodów Osobowych. I tam zafascynował się teatrem, stając się członkiem powstałego przy fabryce amatorskiego kółka teatralnego. To w nim poznał aktorów Teatru Powszechnego. Zdecydował się więc, z powodzeniem, zdawać do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej.

Po studiach związał się z warszawskim Teatrem Dramatycznym, w którym obsadzano go głównie w klasycznym i współczesnym repertuarze komediowym - debiutował w 1959 rolą dziennikarza w "Wizycie starszej pani" Friedricha Dürrenmatta w reżyserii Ludwika René.

Publiczność "kupiła" Pokorę od razu, podobnie jak krytycy. "Rola ani o włos nieprzejaskrawiona, ani o włos niezamarkowana. Opracowana z precyzją absolutną" – pisał w 1969 r. "Kurier Polski" o jego Haroldzie z "Czarnej komedii" Petera Shaffera, w reżyserii Piotra Piaskowskiego.

Z precyzją, wdziękiem i naiwnością
Pokora zagrał wiele pamiętnych i uwielbianych przez publiczność ról, w tym w "Teatrze cudów" (1965) Miguela Cervantesa w reżyserii Irmy Czaykowskiej, czy w "Szkole żon" (1966) Moliera w reżyserii Jana Świderskiego. Jak pisał "Ekspress Wieczorny" Pokora grał "z wdziękiem niefałszowanej młodości i naiwnością", jakiej wymagała postać Horacego.

Po rozstaniu z Teatrem Dramatycznym aktor związał się z Teatrem Nowym (1984-90) i Kwadratem (1990-2001). Dużo wcześniej występował w kabaretach - "Owca" i "Dudek" - i w wielu spektaklach Teatru Telewizji, w tym w "Zemście (1972), "Ożenku" (1976), "Gwałtu, co się dzieje" (1992) i w "Diabelskim nasieniu" (2001).

Strach zamiast rutyny
Wojciech Pokora należał do tych aktorów, którzy nie tylko nigdy nie wyzbyli się scenicznej tremy, ale z czasem ona rosła.

- Kiedy miałem lat 30, w ogóle się tym nie przejmowałem – wyznawał. - Dzisiaj, kiedy mam lat 80, każde przedstawienie jest dla mnie premierą. Boję się wejść na scenę. Trudno mi to zrozumieć, bo po tylu latach doświadczeń powinna być u mnie kompletna rutyna. A ja stoję w kulisach i myślę: "Boże, żeby mnie się to śniło, żeby to nie była prawda, żebym nie musiał na tę scenę wchodzić i mówić". To jest przecież wielka odpowiedzialność, która z upływem lat rośnie. Pamięć mam na szczęście dobrą, ale już nie tak świetną, jak kiedyś. Już się trochę wyjałowiły te moje komórki, które to wszystko notują.

Jak sobie więc z tym stresem radził? - Zaciskam zęby i robię swoje – zapewniał.

Życie nie stoi w miejscu
Nawet najlepsze role teatralne nie przyniosłyby Pokorze takiej popularności jak te filmowe. Był jednym z ulubionych aktorów Stanisława Barei. To u niego debiutował epizodem w komedii "Mąż swojej żony" (1960), by zaraz potem zagrać niewielką rolę w "Zezowatym szczęściu" Andrzeja Munka.

U Barei, poza "Poszukiwanym, poszukiwaną" , "Brunecie wieczorową porą" i "Alternatywy 4", zagrał jeszcze w "Małżeństwie z rozsądku" (1966), "Nie ma róży bez ognia" (1974), "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" (1978) i w "Zmiennikach" (1985).

Jak sugerował, Bareja świetnie sprawdziłby się w polskim kinie i dziś. - Oczywiście te filmy mówiłyby o innych sprawach, bardziej aktualnych. Bo przecież życie nie stoi w miejscu, wszystko idzie do przodu.

Kiedy człowiek się spala
Do swojej pracy nigdy nie podchodził z rutyną – uważał ją za wspaniałą i jedyną w swoim rodzaju przygodę, której nie zapewniają inne zawody.

- Tu są przecież premiery, a na każdej z nich człowiek się spala, denerwuje i stresuje – podkreślał. - Inżynier oczywiście zaprojektuje most i ma tę chwilę satysfakcji, kiedy przecinana jest wstęga i taki most się otwiera. Na następny musi jednak poczekać rok, dwa czy nawet dziesięć. A z aktorstwem wiąże się taka stresująca możliwość, że każde przedstawienie – nie tylko premiera – to jest inna publiczność i inne wymagania. I człowiek się czuje częściowo jak na premierze. Natomiast premiera to już jest w ogóle wielkie osiągnięcie dla teatru i aktora, jeśli oczywiście dobrze wyjdzie...

Tylko i wyłącznie scena
W ostatnich trzech dekadach swojego życia Wojciech Pokora występował w serialach, w tym w "Miodowych latach", "Kryminalnych", "Tygrysach Europy" czy w "Na Wspólnej", rzadko jednak pojawiał się na dużym ekranie - poza komediami "Co lubią tygrysy" i "Złoto dezerterów", niezbyt udanej niestety kontynuacji "C.K. Dezerterów".

Złoto dezerterów
Jak tłumaczył, scenariusze przychodziły, ale świadomie je odrzucał. – Na Zachodzie są i aktorzy filmowi, i teatralni. Ja należę do aktorów teatralnych. Tylko i wyłącznie scena teatralna mnie frapuje i inspiruje, scenę kocham najbardziej. A film? Ja się nie nadaję do filmu. Nie mam urody amanta ani gwiazdy kina. Na Zachodzie ci aktorzy też nie zawsze są ładni i eleganccy, ale przynajmniej mają coś takiego w twarzy, że człowiek nie może oderwać od nich oczu.

Trochę zmyślania, trochę udawania
Sam nie uważał aktorstwa za misję, jak niektórzy jego koledzy po fachu, lecz pracę, wymagającą odpowiedniego rzemiosła. - Misję to mają ludzie, którzy rzeczywiście pragną pomagać - tłumaczył.

- My może w jakimś maleńkim procencie wpływamy na samopoczucie czy postawę życiową widzów, natomiast lekarz, a szczególnie chirurg, naprawdę ratuje życie. I to jest właśnie powołanie czy misja. Aktorem może zostać właściwie każdy człowiek - jeden trochę lepszym, drugi trochę gorszym. Każdy z nas ma w sobie coś z aktora, każdy czasem udaje, zmyśla, mija się z prawdą. Tyle że my to robimy za pieniądze. Moje nie są duże, ale wystarczają na egzystencję, którą prowadzę z moją żoną od sześćdziesięciu lat.

Raptem, na końcu studiów
Wojciech Pokora dość radykalnie oddzielał życie rodzinne i domowe od zawodowego. Z żoną Hanną spędził łącznie 61 lat, wychowując dwie córki Annę i Magdalenę. Doczekali się pięciorga wnucząt.

Jedna z wnuczek Wojciecha Pokory, Agata Nizińska, również jest aktorką.

- Agatka jest piękna, wyjątkowej urody – komplementował, zapewniając, że nie miał żadnego wpływu na jej decyzję o zostaniu aktorką. - Sama sobie wymyśliła. Studiowała handel zagraniczny i była prawie na końcu studiów, znakomicie jej to szło. I raptem, któregoś pięknego dnia, podjęła decyzję, że przerywa studia i zdaje do szkoły teatralnej.

Z dala od polityki
Wojciech Pokora uchodził za wyjątkowo spokojnego człowieka. Nigdy nie wywoływał żadnych skandali, nie komentował zachowań i działalności koleżanek i kolegów, nie angażował się politycznie, zarówno przed przełomem 1989, jak i w wolnej Polsce.

- Ja w gruncie rzeczy nie interesuję się polityką w ogóle - tłumaczył. - Nie chcę mieć z nią nic wspólnego. Czy coś było dobre, złe, właściwe, czy mało właściwe, nie mnie to oceniać. Cieszę się, że Polska jest taka, jaka jest.

W ostatnich latach życia nadal występował, choć już mniej – można go było zobaczyć w Teatrze 6. Piętro i OCH-Teatrze – jego ostatnią rolą był Dyndalski w "Zemście" Aleksandra Fredry w reżyserii Waldemar Śmigasiewicza.

Wolny czas spędzał z żoną na działce. - Uwielbiam plenery na mojej działce. Uwielbiam to miejsce, chciałbym się tam zestarzeć – wyznawał.

Oby jak najdłużej...
Jednym nałogiem aktora były papierosy. Zapytany, czy próbował rzucić, odpowiadał twierdząco. - Miewałem okresy przerwy, kiedy w szpitalu wylądowałem po zawale jeden czy drugi raz, a wiadomo, że w szpitalu jest kategoryczny zakaz palenia. Czyli można się odzwyczaić. Natomiast jeśli nie ma takiej konieczności absolutnej, to niby dlaczego miałbym to robić? To już wszystkiego mam sobie odmówić?

- Jestem bardzo, ale to bardzo dorosłym panem – komentował swój wiek, kiedy miał już ponad 80 lat. Zapytany w 2015, czy martwi go przemijanie, zapewniał, że czuje się, podobnie jak żona, młody psychicznie. - Bo mamy dzieci, bo mamy wnuki. I ciągle z tymi młodymi ludźmi mamy do czynienia. Oby jak najdłużej.

Wojciech Pokora zmarł nad ranem, 4 lutego 2018 r.

Paweł Piotrowicz
Onet.Kultura
5 lutego 2021
Portrety
Wojciech Pokora

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia