Aktorem być na scenie zwanej życiem

„Kasie" – aut. Wojciech Tremiszewski – reż. Filip Gieldon – Lubuski Teatr w Zielonej Górze

Budzisz się, żyjesz, zasypiasz. Powtarzalna sekwencja, niemal tak nieunikniona jak śmierć. Brakuje w niej miejsca na odstępstwa. Ale co, jeśli... celowo wyskoczysz z tego kołowrotka? I nie będzie to akt desperacji, lecz niemy, choć donośny, krzyk ku wolności?

Taki właśnie krzyk – przypominający ten z obrazu Edvarda Muncha – wybrzmiewa ze sceny w spektaklu „Kasie" w reżyserii Filipa Gieldona, zrealizowanym w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze. Towarzysząc głównej bohaterce, w którą fenomenalnie wciela się Marta Stalmierska, widzowie wsiadają do samochodu i – bez spojrzenia za siebie – ruszają w symboliczną podróż. Przez moment czuję się jak w filmie „Szybcy i wściekli", pędząc ulicami miasta. Multimedialne efekty i pulsujące światła (opracowane na tle oszczędnej, białej scenografii) oddają poczucie wolności, buntu i adrenaliny. Wiatr we włosach, przyspieszone bicie serca – to właśnie odczuwam.

Jazda ta nie trwa jednak zbyt długo. Nagle tempo się zmienia – ląduję w ciepłym, domowym wnętrzu. Scenografia autorstwa Pauliny Czernek-Baneckiej zmienia się błyskawicznie, a Kasia, jeszcze przed chwilą dzika i wyzwolona, nagle przeobraża się w perfekcyjną panią domu. Jest wtedy świetną żoną i matką. Gdy jest u boku swojego męża (fantastyczny w tej roli Robert Kuraś), jej temperament gaśnie. Jawi się wtedy niczym Hestia – grecka bogini ogniska domowego.

Jednak to nie koniec metamorfoz. Na oczach widza Kasia przywdziewa kolejne maski. W mgnieniu oka staje się kimś innym – córką, żoną, pracownicą, przyjaciółką. Bez słowa tłumaczenia zmienia tożsamości, jakby każda z nich była równie prawdziwa, co złudna. To dynamiczne przeskakiwanie między rolami przywołuje na myśl starożytny topos theatrum mundi – świata jako sceny, na której każdy z nas gra przypisaną mu rolę.

Symbolika tych ról została również niezwykle trafnie podkreślona przez kostiumy (Iga Sylwestrzak). Na początku spektaklu każda z postaci niezależnie od swojej późniejszej funkcji czy emocjonalnego stanu – miała na sobie dres, lecz w innym kolorze. Ten minimalistyczny, a zarazem bardzo wyrazisty zabieg podkreślił, jak bardzo nasze społeczne role są zunifikowane i jak silnie podporządkowujemy się formie, choć różnimy się barwą, nastrojem czy emocją. Kolor stawał się tu nośnikiem emocji i identyfikacji, ale fason pozostawał niezmienny – jakby mówił: niezależnie od tego, kim jesteś, obowiązuje cię ta sama forma, ta sama reguła gry.

Spektakl Gieldona zderza klasyczny motyw teatralny z bolesną współczesnością. Zmusza do refleksji: kim jestem, kiedy znikają dekoracje? Czy którakolwiek z moich masek to prawdziwe „ja"? Sztuka wystawiana na deskach Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze nie daje prostych odpowiedzi, ale zadaje bardzo trafne pytania.

Spektakl „Kasie" umiejętnie łączy lekkość komedii z powagą egzystencjalnych pytań – śmieszy, by za chwilę dotknąć najczulszych strun. Dotyk który rezonuje jeszcze długo po opuszczeniu teatru. Bo przecież każdy z nas jest jak Kasia – rozdarty między potrzebą wolności a oczekiwaniami świata. Codziennie przywdziewamy nowe maski, odgrywamy swoje role – często nie zdając sobie z tego sprawy. Każdy z nas jest aktorem na scenie zwanej życiem.

Natalia Sztegner
Dziennik Teatralny Zielona Góra
5 czerwca 2025

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia