Aktorka intuicyjna

Rozmowa z Anną Jezierską

Anna Jezierska pochodzi z Wrocławia. W wałbrzyskim Teatrze Lalki i Aktora gra od 2004 r. W pamięci wciął pozostaje jej genialna kreacja w psychodelicznej "Balladynie" w reżyserii Marioli Ordak-Świątkiewicz.

Alicja Śliwa: Czy już jako dziecko marzyła pani, żeby zostać aktorką?

Anna Jezierska: Wcale o tym nie marzyłam, bo byłam nieśmiałym dzieckiem. Wiele wysiłku kosztowało mnie, żeby na przykład poznać kogoś nowego. Troszkę przez przypadek trafiłam na pierwsze zajęcia teatralne. Kiedy byłam w drugiej klasie podstawówki, w naszej szkole pojawiła się pani z Młodzieżowego Domu Kultury, żeby zrobić nabór do grupy teatralnej. Moje koleżanki bardzo chciały się znaleźć w tej grupie i we mnie także pojawiła się taka chęć. Moja mama również bardzo mnie zachęcała. Zapisałam się więc, ale to chodzenie traktowałam na początku bardziej towarzysko. Pani Beata Bischof prowadziła je niezwykle ciekawie. Były to już prawdziwe warsztaty z zajęciami z dykcji, z rozgrzewki ciała, ale wszystko podane w lekki sposób, więc było bardzo przyjemnie. Oprócz zabawy pojawiła się też wtedy magia teatru, coś niesamowitego w tym wszystkim. Wciągnęłam się do tego stopnia, że moje koleżanki wykruszyły się z grupy i zostałam sama. Chodziłam jednak dalej, bo bardzo mnie to pociągało.

Jednak pani droga do aktorstwa nie była prosta i oczywista.

- Broniłam się dosyć długo przed aktorstwem. Po podstawówce miałam przerwę. W liceum mój kolega z tej grupy z MDK powiedział mi, że są kolejne zajęcia, które prowadzi aktorka pracująca kiedyś w Teatrze Współczesnym - pani Krystyna Paraszkiewicz-Pater. Kolega mnie tam zaciągnął, potem przestał chodzić, a ja znowu zostałam. Ciągle jednak traktowałam to jako pasję, ale "obok". Świetnie się czułam, bardzo lubiłam występy i całą pracę twórczą. Wydawało mi się jednak , że droga aktorska nie jest dla mnie. Miałam wokół siebie osoby bardzo mocno zdecydowane, żeby zdawać do szkoły teatralnej, a mnie się wydawało, że to życie nie jest dla mnie. Obserwując moich kolegów-aktorów, wydawało mi się, że akurat ja się w takim stylu życia nie odnajdę. Późno dojrzałam do decyzji, żeby być aktorką. Najpierw zdawałam na inne studia. Ukończyłam na Uniwersytecie Wrocławskim kulturoznawstwo. Na czwartym roku pojawiła się taka tęsknota, żeby coś robić, nie tylko słuchać i pisać. Potrzebuję działania, bo energia mnie rozpiera. Postanowiłam więc zdawać do Szkoły Teatralnej. Jeśli się nie uda, to trudno, a jeśli się uda, to zobaczymy.

I udało się. Została pani aktorką. W wałbrzyskim TLiA pracuje pani 10 lat. Czy zmieniło się pani postrzeganie zawodu?

- Zmieniło się moje myślenie o zawodzie. Na pewno wciąż jestem idealistką i traktuję ten zawód jako misję. Jednak w dorosłym życiu często zmagamy się z prozą tego życia. Mając rodzinę, zmagamy się z finansami. Ta strona naszego zawodu nie należy do najłatwiejszych. Na pewno mogę powiedzieć, że spełniam się w tym zawodzie i nie wyobrażam sobie innego. Sprawia mi on dużo satysfakcji, mimo że wymaga ogromnego wysiłku. Nie lubię słowa "poświęcenie", ale tak trochę jest, że ten zawód wymaga dużego zaangażowania osobistego. Życie prywatne dopasowuje się do zawodowego, a nie odwrotnie. Ten zawód ciągle o sobie przypomina. Są próby, spektakle, wyjazdy. Pracujemy i intelektualnie, i fizycznie. Ciężko jeszcze potem w coś się zaangażować. Mam tego dużą świadomość i jestem z tym pogodzona. Ogromna też zasługa w tym mojego męża, który jest również osobą bardzo aktywną zawodowo, więc to rozumie.

Oprócz pracy w teatrze znajduje pani jednak czas na warsztaty teatralne z dziećmi i młodzieżą. Jak zaczęła się pani przygoda z taką formą zajęć?

- To znowu przyszło do mnie przypadkiem. Pojawiła się taka propozycja, kiedy byłam jeszcze w szkole teatralnej. Koledzy ze starszych lat szukali kogoś, kto byłby zainteresowany prowadzeniem takich zajęć. Pomyślałam: "Czemu nie?". Bardzo lubię wyzwania. Od czasów studiów prowadzę zajęcia nie tylko z dziećmi i młodzieżą, ale i dorosłymi. Widzę, jak dużo dają mi energii do pracy. Mam już swoje wypracowane metody. Sama uczestniczyłam w różnych warsztatach. Dużo dostaje się bodźców od ludzi, którzy nie są "w temacie". Oni mają świeże umysły i świetne pomysły. To niesamowite, ile można dostać inspiracji. Czuję, że to jest dwustronny przepływ energii.

Gdzie pani obecnie prowadzi warsztaty?

- W Teatrze Zdrojowym w Szczawnie-Zdroju z gimnazjalistami z uzdrowiska. Nasz spektakl będzie można zobaczyć na Dniach Szczawna. Będzie to "Sen nocy letniej" Szekspira w mojej adaptacji. Młodzież jest bardzo zdolna i otwarta. Czuję, że jest to praca z partnerami. Zależy mi, żeby młodzież czuła, że to "ich tekst", że mówią swoim językiem. Nie zmieniamy oryginału. Na początku zakładaliśmy, że zrobimy ten dramat współcześnie. W pewnym momencie pracy pojawiły się pewne wątpliwości. Młodzież w końcu przegłosowała, że chce zrobić ten tekst klasycznie, co było dla mnie dużym zaskoczeniem. Dzieciaki świetnie czują poruszane problemy i bawią się językiem, wyczuwają dowcip Szekspira, który jest przepleciony magią i czarami. Po każdych zajęciach czuję się naładowana pozytywną energią. Żałuję, że zajęcia są tylko raz w tygodniu.

Wzięła pani ostatnio udział w zainscenizowanym czytaniu sztuki "Dziób w dziób" Maliny Prześlugi. To trudne zadanie dla aktora?

- Tak jak powiedziałam, lubię wyzwania i traktuję je w 100% poważnie. Na pewno ograniczeniem jest kartka, bo ciało się wyrywa, by podegrać. Mam intuicyjne podejście do aktorstwa. Staram się nie planować, co zrobię, ale odnaleźć w sobie charakter postaci. Gdy już go poczuję, to poddaję się swojej intuicji i temu, jak ona mną pokieruje. Tak było przy czytaniu. Tekst jest świetnie napisany. Jest warty wystawienia. Dla mnie było to przygodą i przyjemnością.

Które role w swoim dorobku pani ceni?

- Często się zdarza, że jesteśmy postrzegani "po warunkach". Ja lubię role, które kosztują mnie dużo pracy. Są to role, które wymagają ode mnie przełamania się, w których nie czuję się swobodnie. Lubię grać postaci skomplikowane wewnętrznie, na granicy realności. Na szczęście zdarza mi się od czasu do czasu zagrać taką rolę. Tu duży ukłon w stronę pani reżyser Marioli Ordak-Świątkiewicz, która obsadziła mnie w roli Balladyny. Było to dla mnie ogromnym wyzwaniem i przygodą. To było dotknięcie zupełnie czegoś innego niż do tej pory i poruszanie się w takim świecie, w którym do tej pory nie byłam. To jest magia teatru. To powoduje, że teatr nęci.

Dwa lata temu pracowała pani nad swoim monodramem. Jaki był finał?

- Niestety, nie udało mi się z różnych względów, zwłaszcza finansowych. Chcieliśmy dać z siebie wszystko bez żadnych ograniczeń. Mój monodram jest ciągle sprawą otwartą. Jestem w kontakcie z reżyserem Jesusem Chavero, który teraz wyjechał do Londynu i tam przygotowuje spektakl ze studentami. To bardzo ciekawy i empatyczny człowiek. pewno jeszcze o nim usłyszymy. Myślę, że wszystko ma swój czas. Kiedy mówiłam o tym pomyśle, byłam bardzo zapracowana. Może i lepiej, że nie trzeba było wykradać tego czasu? Moja energia szła wtedy w różnych kierunkach. Wierzę, że każda rzecz ma swój odpowiedni moment i wszystko co najlepsze przede mną. W głowie mam kilka projektów i myślę, że kiedyś znajdą ujście i będę mogła pokazać się z innej strony.

Lubi pani wyzwania nie tylko w aktorstwie, ale i w sporcie. Wygrała pani trzykrotnie Bieg Gwarków. Czy pojawiły się może jakieś nowe sportowe wyzwania?

- Sport od dzieciństwa mi towarzyszy. Z rodzicami uwielbialiśmy oglądać zawody sportowe w telewizji. Kiedy nasi sportowcy zdobywali medale, towarzyszyły temu duże wzruszenia. Lubię się poruszać. Podziwiam sportowców za ich determinację. Może gdybym nie została aktorką, byłabym sportowcem? Moim marzeniem jest przebiegnięcie półmaratonu. Mój mąż jest moim trenerem. On przebiegł już trzy maratony i brał udział w triathlonach. Zdaję sobie sprawę, że wiąże się to z poważnymi przygotowaniami. Natomiast przez to, że jestem często w rozjazdach, trudno mi prowadzić systematyczne treningi. Poza tym, kiedy jestem w fazie prób, które często są bardzo męczące fizycznie, to wolę usiąść z książką i się zresetować niż biegać. Myślę jednak, że to jest następne wyzwanie, które na mnie czeka. Chciałabym pobiec w półmaratonie w Wałbrzychu.

Alicja Śliwa
Tygodnik Wałbrzyski
25 kwietnia 2014
Portrety
Anna Jezierska

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia