Aktorka niepokorna
Joanna Szczepkowska mówi publicznie o pracy w teatrzeWybitna aktorka mówi publicznie i otwartym tekstem rzeczy do niedawna oczywiste, a jednak w polskich warunkach brzmiące egzotycznie. Otóż w teatrze liczy się nie tylko nie kończąca się "workinprogress", przekraczanie kolejnych nieistniejących granic, ale gotowy efekt.
Szczepkowska należy do tej niewielkiej grupy aktorów, którzy nie akceptują obowiązującego powszechnie wśród młodych reżyserów trendu. Pozwala on artystom ze swego nieprzygotowania do pracy czynić atut. Przychodzą na pierwszą próbą zza rysem pomysłu na przedstawienie, a reszta ma się zdarzyć później. Na próbach na nowo pisze się klasyczne bądź oryginalne teksty. Premiera niczego nie zamyka, bowiem i podczas pierwszego pokazu dzieło jest jeszcze niegotowe. Szczepkowska godzi się na szukanie, ale jednocześnie żąda profesjonalizmu. Zadaje pytania - najzupełniej podstawowe - a na takie progresywnym reżyserom najtrudniej odpowiadać.
Za swoją mizantropię płaci Szczepkowska cenę. Nie ma wątpliwości, że warto się zdecydować na taki właśnie sposób bycia w teatrze, bo jest to kwestia zasad. To są, by tak rzec, imponderabilia, a z nimi nie da się polemizować. Spieranie się z Joanną Szczepkowską w ogóle nie ma większego sensu, bowiem aktorce trzeba przyznać rację. Tyle tylko, że trudno jest mi zaakceptować coraz dotkliwszy (i nie zmieni tego premiera "Persony. Ciała Simone") brak Szczepkowskiej w polskim teatrze. "My mamy prawo do europejskich standardów i wymagań. Jeżeli dostanę szansę na taki teatr, to zostanę w zawodzie; a jeżeli nie - wolę spędzić dalsze życie nad szlifowaniem wierszy, których nikt nie wyda"- mówi Szczepkowska. Nie wiem, czy sprawa jest dla niej tak łatwa, jak stara się to przedstawiać. Wiem natomiast, że na ewentualnym definitywnym odejściu aktorki stracą wszyscy - najpierw widzowie, potem reżyserzy i sceniczni partnerzy, a na koniec - to pewne - ona sama. Dlatego nie namawiam Joanny Szczepkowskiej do rezygnacji zgłoszenia swych poglądów. Imponuje mi jej zdecydowanie, by nie wchodzić w projekty, na które nie wyraża zgody. Mimo to, choćby we własnym interesie, szukałbym rozsądnego kompromisu.
To fakt, artyści niepokorni nigdy nie mają łatwo - nazwisk nie jest tak znowu wiele, ale przynajmniej kilka bez trudu dałaby się wymienić. Inna rzecz, że przypominam sobie znakomite role Szczepkowskiej, na których uczyłem się teatru, by wymienić tylko szlachetne partnerowanie Tadeuszowi Łomnickiemu w"Lekcji polskiego" Wajdy czy ironiczną Spikę w "Onych" Zioły. Nie lekceważyłbym też ostatnich ukończonych prac aktorki - w "Lulu na moście" Glińskiej i "Alicji" Miśkiewicza. Wieść niesie, że za chwilę w Teatrze Narodowym zagra Arkadinę w "Mewie" Agnieszki Glińskiej. Najpierw Simone Weil, a potem jedną z najwspanialszych bohaterek Czechowa - tak, to są zadania dla artystki tej klasy. Dlatego dobrze byłoby, gdyby polski teatr sprostał wyzwaniu, jakim jest Joanna Szczepkowska, a ona sama wyciągnęła do niego rękę. Na szlifowanie wierszy przyjdzie jeszcze czas.