Aktorka współczesna

Rozmowa z Danutą Szaflarską

"Jestem szczęśliwa, że moją karierę kończę w tym teatrze i w tym zespole" - o pracy z Grzegorzem Jarzyną, w rozmowie z Michałem Smolisem, mówi Danuta Szaflarska.

MICHAŁ SMOLIS Od 2001 roku występuje Pani w Teatrze Rozmaitości (TR Warszawa) w "Uroczystości". Przedstawienie, które powstało w oparciu o scenariusz filmowy Rukova i Vinterberga, współautorów manifestu Dogmy, wyreżyserował dyrektor sceny przy Marszałkowskiej - Grzegorz Jarzyna. Dzisiaj jest już dojrzałym twórcą, ale trzynaście lat temu był jeszcze traktowany jako enfant terrible nowego polskiego teatru. Jak doszło do Pani spotkania z Jarzyną?

DANUTA SZAFLARSKA Wszystko zaczęło się od publicznej próby czytanej "Uroczystości" w Teatrze Rozmaitości. Takie pokazy odbywają się tam cyklicznie. Pomysł realizacji tego tekstu na scenie pojawił się później, w częściowo zmienionej obsadzie. Za Marka Walczewskiego zagrał Jan Peszek, za Annę Nehrebecką - Ewa Dałkowska. My, czyli Bronisław Pawlik i ja, byliśmy parą rodziców głównego bohatera.

SMOLIS Jak Pani zareagowała, kiedy zadzwonił do Pani Jarzyna?

SZAFLARSKA Czułam się niezwykle wyróżniona, chociaż wtedy jeszcze ani razu nie odwiedziłam Teatru Rozmaitości jako widz. Słyszałam jednak o tym reżyserze i o jego teatrze wiele dobrego; wiedziałam, że mimo młodego wieku zebrał już deszcz nagród za swoje przedstawienia, poczynając od głośnego debiutu, czyli "Bzika tropikalnego" Witkacego. Dlatego bardzo chciałam poznać ten "inny" teatr. Wierzyłam, że czeka mnie nowa przygoda.

SMOLIS W scenariuszu "Uroczystości" postaci są słabo zarysowane, dominują wielkie sceny zbiorowe. Pani bohaterka przez długą część przedstawienia siedzi w milczeniu przy wielkim stole, w trakcie tytułowej uroczystości. Jak reżyser pomagał Pani wypełnić życie sceniczne tej postaci?

SZAFLARSKA Rola Babci nie jest wielkim zadaniem aktorskim. Pamiętam, że bardzo długo nie dostawałam żadnych uwag. W końcu zdenerwowałam się i powiedziałam Grzegorzowi, że nie mogę tak dalej pracować, ponieważ nie wiem, czy rozwiązania, które proponuję na scenie, są dobre, czy złe. W "Uroczystości" przez scenę przewija się ogromny zespół, wielu aktorów gra role prowadzące, które przede wszystkim skupiały uwagę reżysera. Dlatego Grzegorz na początku nie zwracał uwagi na mój epizod. W scenariuszu Babcia uczestniczy w rodzinnym obiedzie przy stole. Po bardzo dramatycznej scenie, kiedy wychodzi na jaw skrywana rodzinna tajemnica, Babcia wstaje od stołu i śpiewa - jak gdyby nigdy nic - o jakichś ptaszkach, kwiatuszkach itp. Zamiast tego zaproponowałam reżyserowi wykonanie kołysanki żeglarskiej, którą śpiewałam przed laty Wojtkowi, mojemu własnemu wnukowi. Chciałam, żeby w ten sposób moja postać w pewnym sensie przenosiła się w czasie, do najwcześniejszego dzieciństwa jej ukochanego wnuka. Istotą tej sceny jest trauma, którą on, czyli grany przez Andrzeja Chyrę Christian, przeżywa. Grzegorz zaakceptował mój pomysł. Babcia w "Uroczystości" jest również matką głównego bohatera (w tej roli Jan Peszek), który skrzywdził Christiana, wykorzystując go seksualnie w dzieciństwie. Budowałam relacje mojej postaci w nawiązaniu do tej sytuacji. Brałam udział w rodzinnej uroczystości i siedziałam przy stole w milczeniu przez prawie całe przedstawienie, ale swoim zachowaniem odnosiłam się do wszystkiego, co się działo na scenie. Słuchałam tego, co mówią inni. Reagowałam tak swobodnie, jak mogłabym reagować w życiu.

SMOLIS Jak zaistnieć na scenie w roli, która jest prawie całkowicie pozbawiona słów?

SZAFLARSKA Zawsze się istnieje na scenie. Jeżeli milczę jako postać, widz i tak będzie na mnie patrzył. W latach pięćdziesiątych przyjechał do Polski teatr z egzotycznego kraju, ze Wschodu. Nic z tego, co oglądaliśmy, nie rozumieliśmy. W całej tej sztuce wszyscy coś grali, przechodzili po scenie, a tylko jeden aktor siedział na schodach zupełnie nieruchomo. Nic nie pamiętam z tamtego przedstawienia - poza tym człowiekiem. Skupił całą moją uwagę.

SMOLIS Żeby aktor odebrał taką reakcję publiczności, musi intensywnie żyć życiem wewnętrznym granej postaci.

SZAFLARSKA Znam bardzo prosty sposób, który może odwrócić uwagę od pracy innych kolegów, niekoniecznie w interesie przedstawienia. Wypróbowałam go w swoim zawodowym życiu tylko raz. W latach pięćdziesiątych grałam w Teatrze Współczesnym w pewnej francuskiej sztuce, w której Zosia Mrozowska i Jurek Duszyński prowadzili długi dialog. Ja stałam z boku, przy kulisie, oparta o pianino i paliłam papierosa. Nic nie mówiłam, nic nie myślałam, tylko byłam maksymalnie skoncentrowana. Znajomi, którzy mnie tego dnia oglądali, nie zapamiętali nic z rozmowy Mrozowskiej z Duszyńskim, ponieważ nie mogli oderwać ode mnie wzroku.

SMOLIS W środowisku teatralnym panuje przekonanie, że dziecko albo zwierzę może łatwo odwrócić uwagę od aktora na scenie, ponieważ właśnie tych dwoje nie gra, tylko żyje intensywnie własnym życiem wewnętrznym.

SZAFLARSKA W filmie "Pora umierać" grałam z psem. Zastanawiałam się nawet, czy widzowie nie będą bardziej skupieni na nim niż na mnie. Okazało się jednak, że poprowadziliśmy razem dialog: on reagował na to, co ja mówię, a ja reagowałam na to, co on robi.

SMOLIS Z "Uroczystością" dużo jeździła Pani po świecie, TR Warszawa występował na wielu międzynarodowych festiwalach teatralnych.

SZAFLARSKA Berlin, Wiedeń, Londyn, Dublin, Izrael, Belgrad, Awinion, Monachium, dwa tygodnie w Nowym Jorku Wszędzie nasza praca była odbierana ze zrozumieniem, entuzjastycznie, może za wyjątkiem stosunkowo chłodnej publiczności w Monachium. Wciąż mamy powodzenie. W 2002 roku, niedługo po powrocie z Londynu, graliśmy "Uroczystość" na Marszałkowskiej. Po przedstawieniu Grzegorz zwrócił się do aktorów przez intercom: "Zagraliście świetnie, ale zabrakło tego czegoś, co było w Londynie, co trudno określić". To jest coś ulotnego, coś, co się przydarza między ludźmi na scenie, czego nie można powtórzyć na zawołanie. Tajemnica sztuki. Innym razem po przedstawieniu usłyszeliśmy od Grzegorza wspaniały komplement: "Widać, że jesteście prawdziwą rodziną". "Uroczystość" gramy rzadko, czasem nawet tylko raz w roku. W przedstawieniu biorą udział aktorzy różnych zespołów i szkół, ale bardzo się ze sobą zżyliśmy, również poza sceną.

SMOLIS W 2009 roku Grzegorz Jarzyna zaproponował Pani rolę Osowiałej Staruszki Na Wózku Inwalidzkim w sztuce Doroty Masłowskiej "Między nami dobrze jest". Pamięta Pani swoje pierwsze wrażenie po jej lekturze?

SZAFLARSKA Zachwyt. Zdziwienie. Byłam zaskoczona tym, jak Dorota Masłowska mogła wiernie oddać ten świat, który ja przeżyłam "Całe niebo, całe niebo ciemne". W tych słowach jest esencja grozy bombardowania, którego młoda pisarka nigdy nie przeżyła. To jest niebywała wyobraźnia połączona z talentem. Wszystkie postacie są żywe i prawdziwe.

SMOLIS Wszystkie postacie mówią językiem wykreowanym

SZAFLARSKA mówią dokładnie tym językiem, którym powinny mówić. Język Osowiałej Staruszki Na Wózku Inwalidzkim, która urodziła się przed wojną, różni się zdecydowanie od języka, którego używają inni bohaterowie sztuki. Czasem żartowałam na próbach, że to jest język z przedwojennej literatury. Na przykład wypowiadam taką kwestię: "Raźno stukotały na bulwarze moje pantofelki z ciemnej skórki. Już na naszym byłam podwórku, już rozwarłam bramę. Już stawałam u drzwi naszej kamienicy, już dłonie wyciągając do młodszego rodzeństwa, gdy wtem się spostrzegłam, że podczas nadrzecznej przechadzki coś niefortunnie przyczepiło mi się do obcasika pantofelka". To jest obrazowy, literacki język. W innym monologu opowiadam, jak biegłam nad rzekę po fiołkach i po trawie; a rzeka była "porżnięta promieniami słońca". Tutaj jest znowu język poetycki. Ola Popławska, która gra Małą Metalową Dziewczynkę, moją sceniczną wnuczkę, używa już zupełnie innego słownictwa; z jej ust wydobywa się współczesny slang. Roma Gąsiorowska, która gra egzaltowaną Edytę, młodą dziewczynę, mówi jeszcze inaczej

SMOLIS Ten język, który określa poszczególne postaci, jest właściwym bohaterem utworu.

SZAFLARSKA Cały językowy dowcip Masłowskiej opiera się na negacji. Im bardziej zagłębiałam się w ten tekst, tym wyraźniej dostrzegałam jego logikę. W jej ramach język nie służy komunikacji między ludźmi. Mój dialog z Olą Popławską przypomina rozmowę gęsi z prosięciem: babcia łowiła w rzece ryby, wnuczka - kondomy; ja mówię swoje, a ona - swoje. Każda z nas reprezentuje inny świat, ona - dzisiejszy, a ja - przedwojenny.

SMOLIS A jednak znajdujecie ze sobą porozumienie.

SZAFLARSKA Reprezentujemy pozornie dwa odległe światy, ale naprawdę tworzymy jedność.

SMOLIS W finale na scenie stoją dwie tak samo ubrane i ucharakteryzowane kobiety: babcia i wnuczka, stara i młoda. Trzymają się za ręce. To najmocniejsza, najbardziej symboliczna scena przedstawienia Jarzyny.

SZAFLARSKA Zwróć uwagę, że wszystkie postacie występujące w tej sztuce mają imiona, poza Osowiałą Staruszką i Metalową Dziewczynką. My gramy nieistniejące, wirtualne postaci. Jej nie ma i mnie też nie ma. Mnie nie ma, ponieważ zginęłam jako młoda dziewczyna na początku wojny. Bombardowania w Warszawie trwały cały miesiąc, aż do kapitulacji. Babcia też zginęła, ale nie od razu, ponieważ w monologu mówi o tym, że porusza się po gruzach. Małej Metalowej Dziewczynki też nie ma, ponieważ z tego powodu nigdy się nie narodziła. Babcia mówi kwestię: "Aż do Warszawy wkroczyli Niemcy". Potem nie kontynuuję już tej opowieści, ponieważ na tym świat mojej bohaterki się skończył.

SMOLIS Osowiała Staruszka Na Wózku Inwalidzkim jest chyba jedyną postacią serio w sztuce Masłowskiej.

SZAFLARSKA Wydaje mi się, że wnuczka również To chyba z Małą Metalową Dziewczynką utożsamia się autorka sztuki. My właściwie w tym przedstawieniu cały czas balansujemy między ironią a serio. Przecież nawet sam tytuł "Między nami dobrze jest" jest niejednoznaczny! W pewnym momencie wygłaszam kwestię: "Polsko! Kraino prześliczna, pamiętam, jak umierało twe piękno!". Grzegorz prosił, żebym właśnie ten fragment w moim wykonaniu zabrzmiał serio.

SMOLIS W sztuce Masłowskiej gra Pani o wiele większą rolę niż w "Uroczystości". Jak tym razem wyglądała współpraca z Grzegorzem Jarzyną?

SZAFLARSKA Najtrudniejsza była i jest dla mnie pierwsza scena przedstawienia, które zaczynam słowami: "Pamiętam dzień, w którym wybuchła wojna". Odwołuję się w niej do wspomnień bohaterki. Cały dzień ją próbowaliśmy. W końcu coś ustaliliśmy. Na drugi dzień przychodzę, Grzegorz zaczyna od mojej sceny, ale prosi, żebym zagrała zupełnie coś innego. W sumie zaczynałam kilka razy tę samą scenę, kilka razy tworzyłam zupełnie inną postać. Zagraliśmy "Między nami dobrze jest" już tyle razy, a ja za każdym razem mam tremę, kiedy wypowiadam to jedno zdanie. Gimnastyka, którą proponuje Grzegorz w pracy, zmusza każdego aktora do tworzenia na poczekaniu, ciągłej zmiany. Dzięki temu aktor się rozwija. To jest ważne zwłaszcza dla młodych aktorów, ale ja też przecież cały czas się uczę. Tyle lat pracuję w teatrze, a przed każdym aktorskim zadaniem stoję na początku całkowicie bezradna. Bywało, że próby u innych reżyserów bardzo mnie nudziły. Nie lubię, kiedy praca nad przedstawieniem przeciąga się do wielu miesięcy. Zawsze wtedy powtarzam, że jestem "starą szmiruską", która szybko domaga się efektu. "Między nami dobrze jest" próbowaliśmy wiele razy, ale tylko przez niecałe sześć tygodni. Wiedzieliśmy, że termin berlińskiej prapremiery sztuki jest nieprzekraczalną granicą. Narzuciliśmy sobie obłędne tempo pracy, od rana do wieczora w Warszawie, a w Berlinie nawet do północy Grzegorz wtedy już mnie zwalniał z próby wcześniej, widząc, że padam ze zmęczenia. Młodsi koledzy zostawali i pracowali jeszcze dłużej: do pierwszej, drugiej w nocy.

SMOLIS Jakie znaczenie dla tej roli mają Pani okupacyjne przeżycia?

SZAFLARSKA Dla Grzegorza było bardzo ważne, że przeżyłam wojnę i Powstanie Warszawskie, że wiem z doświadczenia, czym są bombardowania. W sztuce pada w pewnym momencie zdanie o tym, że "Babcia pamięta, jak się palił rower". Ja to rzeczywiście pamiętam, tylko że z własnego życia! W czasie Powstania Warszawskiego mieszkałam u zbiegu ulic Wilczej i Poznańskiej. Naprzeciwko mojego domu przez trzy dni płonęła kamienica, od dachu do piwnic. Takie pożary powstawały od bomby zapalającej, czyli tzw. krowy lub szafy. Po celnym trafieniu zajmował się dach, dom zaczynał palić się od góry w dół. Była noc, a ja widziałam wyraźnie każdy mebel w tamtym mieszkaniu. Pokój na drugim piętrze wyglądał jak gdyby był oświetlony reflektorami. Nagle z jednego końca pokoju wyjechał rower, który się nie przewrócił, tylko jechał po lekko pochylonej podłodze (strop miał się niedługo zapalić). Przejechał przez cały pokój i runął z całym stropem. A potem już strop zwalił się ze wszystkim, podłoga zaczęła się osuwać Ten obraz zachował się w mojej pamięci na całe życie.

SMOLIS Prapremiera sztuki Masłowskiej odbyła się w Berlinie w Schaubühne. Jak Niemcy przyjęli ten tekst, napisany na ich zamówienie?

SZAFLARSKA Zareagowali bardzo żywiołowo, śmiali się chyba głośniej niż polska publiczność. Odnoszę wrażenie, że Polacy słuchają tekstu Masłowskiej w większej ciszy i w skupieniu. Po przedstawieniu Niemcy domagali się spotkań z autorką. "Między nami dobrze jest" zagraliśmy w Berlinie w ramach międzynarodowego festiwalu.

SMOLIS Od 27 kwietnia 2010 roku została Pani etatową aktorką TR Warszawa, po dwudziestu pięciu latach bycia wolnym strzelcem Co zmienił ten etat?

SZAFLARSKA Jestem szczęśliwa, że moją karierę kończę w tym teatrze i w tym zespole. Wzrosło dodatkowo moje poczucie przynależności do teatralnej rodziny, ludzi, których lubię i cenię. Wszystkich nas łączy ogromne zaufanie do osoby dyrektora. Kiedy Grzegorz powie: "Jest dobrze", jestem spokojna, bo wiem, że naprawdę jest dobrze. Pracę z Grzegorzem Jarzyną traktuję jako dar od losu. On nigdy nie pracuje ze złymi aktorami. Wyszukuje młode talenty po całej Polsce, odwiedza wszystkie szkoły teatralne w tym kraju. W ten sposób zaangażował Kasię Warnke, Romę Gąsiorowską, Agnieszkę Podsiadlik, a ostatnio - Justynę Wasilewską. Gram obecnie w TR Warszawa w trzech przedstawieniach Grzegorza Jarzyny, od kwietnia tego roku również niewielki epizod Vivian, medium w "Drugiej kobiecie".

SMOLIS W grudniu 2010 roku wzięła jeszcze Pani udział w warsztacie u Grzegorza Jarzyny, chyba pierwszym tego typu wydarzeniu w Pani zawodowym życiu.

SZAFLARSKA Warsztaty Grzegorza również służą rozwojowi aktora. Fabuła opierała się na wybranych wątkach mitologicznych. Grałam Hekabe. Z powodu choroby wzięłam udział tylko w próbie generalnej i w samym pokazie dla publiczności. Siedziałam na scenie i tylko raz wstawałam, żeby odezwać się do mojej scenicznej córki. Mówiłam kilka zdań. Moje zadanie było skromne, ale zespół musiał poradzić sobie ze skomplikowanymi ćwiczeniami ruchowymi i w krótkim czasie nauczyć się tekstu. Cała praca trwała zaledwie dziesięć dni, jej efekt końcowy został pokazany publiczności. Podobne doświadczenie, takie samo tempo pracy przeżyłam w Teatrze Na Pohulance w Wilnie, gdzie debiutowałam we wrześniu 1939 roku. Tylko że w Wilnie na scenie stała budka suflera, a w TR Warszawa nie ma w ogóle osoby suflera. Na próbach ktoś zawsze podrzuci tekst, ale przed publicznością aktor musi sobie już sam poradzić.

SMOLIS Czy Pani wieloletnie doświadczenie, te siedemdziesiąt pięć lat praktyki scenicznej, pomaga tu i teraz?

SZAFLARSKA W ogóle się nad tym nie zastanawiam. Pracuję dzisiaj w innym teatrze, w innym świecie. Wielką radość sprawił mi komplement Grzegorza Jarzyny, że jestem aktorką współczesną.

Michał Smolis
Miesięcznik "Teatr"
22 listopada 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia