Aktorska wirtuozeria
"Posprzątane" - reż. Bożena Suchocka - Teatr Współczesny w WarszawieKolejna premiera w Teatrze Współczesnym w Warszawie, czyli "Posprzątane", spektakl w reżyserii Bożeny Suchockiej, która tym razem postanowiła zrealizować tekst autorstwa Sarah Ruhl, popularnej amerykańskiej dramatopisarki, znanej krytykom ze swego trudnego do zaszufladkowania realizmu. W tej ckliwej, romantyczno-łzawej komedii, jedyny mężczyzna, który pojawia się na scenie jest motorem toczących się wydarzeń, a także rodzajem "wyzwalacza" ukrytych do tej pory emocji i pragnień. Ale nie on tu gra pierwsze skrzypce. Zasadniczy głos bez zwątpienia należy do płci pięknej.
Czego jeszcze może się spodziewać widz, zdecydowany zobaczyć najnowszą komedię w niezawodnym Teatrze Współczesnym, którego spektakle nigdy nie schodzą poniżej pewnego poziomu, nawet jeśli pokazuje coś, co wybitnym dramatem nie jest i daleko mu do jakości, której oczekujemy? Wglądu w tajniki kobiecej duszy? Czemu nie. Analizy psychiki i relacji międzyludzkich? Też. Przy tym mam wrażenie, że "Posprzątane" zdecydowanie silniej przemawia do kobiet i właśnie one, wciśnięte w fotele widowni, żywiej reagują.
Zamiast wybitnego dramatu mamy wykwintną, dopracowaną technicznie, bez żadnych wpadek grę zespołową. Kompozycja na cztery kobiety i jednego mężczyznę; muzycy doskonali, wręcz wirtuozi sceny teatralnej, choć utwór raczej słaby . Ale warto - po to, by zobaczyć spektakl pogodny, trochę zwariowany, nierealny, o przyjaźni, śmierci oraz miłości raczej niemożliwej i przebaczeniu. Bohaterki dramatu, to Lane (Agnieszka Pilaszewska), zapracowana, oddana bez reszty karierze lekarka oraz jej siostra Virginia (Marta Lipińska), pani w poważnym wieku, niepracująca, bezdzietna, z obsesją na tle porządku, czystości. Marta Lipińska zbudowała cudowną, pełną niewymuszonego wdzięku postać. Jej Virginia stara się dogadzać wszystkim, a przy tym nie urazić, nie dotknąć . A w środku poczucie pustki i niespełnienia, odrzuconej wiele lat temu kariery naukowej. Bezsens codzienności, każdy dzień wypełniony maniakalnym sprzątaniem, to jedyny cel jej egzystencji. I ta wspaniale zagrana przez Martę Lipińską chwila buntu, wściekłej agresji, zupełnie sprzecznej z poukładanym, grzecznym charakterem bohaterki. Agnieszka Pilaszewska, "lepsza połowa" siostrzanego duetu, stworzyła postać mało kobiecej, surowej i szorstkiej doktor Lane. Pozory, maska, by ukryć życiowy ból, nieumiejętność wyrażania uczuć i ich pragnienie. To wszystko buzuje tuż pod skórą, by w końcu dać o sobie znać. Słowa pełne żalu i pretensji, bowiem ten wybrany, ukochany mężczyzna nigdy nie patrzył na nią z miłością - jak na kobietę. Aktorsko doskonałe momenty, gdy opanowana pani doktor traci panowanie nad sobą i pozwala emocjom wypłynąć na powierzchnię. Tak po ludzku. Zaintrygowana wątkiem relacji między siostrami, dostrzegam zgrzyty, fakty, iż coś między nimi pozostaje niewyjaśnione. Wzajemne pretensje i oskarżenia. Szkoda, że autorka tekstu nie pociągnęła tego tematu dalej. A mężczyzna? Leon Charewicz w roli Charlesa jest znakomity. Śmieszny człowieczek, już niemłody, zakochany jak szczeniak, groteskowy i w swym przekonaniu - jawnie zresztą wyrażanym - uczciwy. Z przylepionym do twarzy uśmiechem tłumaczy, że porzucenie żony nie jest w jego przypadku niczym niezgodnym z moralnością, wręcz przeciwnie. Głuptasek, który z naiwnym uśmieszkiem krzywdzi najbliższe osobie. Żałosny, ale taki właśnie ma być bohater Charewicza.
I jeszcze Agnieszka Suchora jako Matilde (proszę wymawiać "maczyldżi") z Brazylii, wciąż w depresji, bo nienawidzi sprzątania, a tym właśnie się trudni - sprząta dom zapracowanej doktor Lane i opowiada dowcipy, marząc o karierze komiczki. Żarty po portugalsku, toteż widz nieznający tego języka nie dowie się, czy śmieszne do tego stopnia, by móc uśmiercić. Agnieszka Suchora tańczy sambę i próbuje godzić zwaśnionych, ulżyć chorym - dowcipem i umiejętnym słuchaniem. Jest jeszcze Ana (Monika Kwiatkowska), która kreuje postać Anioła rodem z latynoskiej telenoweli. Cóż, w życiu raczej niespotykanego. Są też inne, nieżyciowe elementy, zachowania, reakcje, ale wybaczam wszystko. Za cenę aktorskiej klasy, jedynej i niepowtarzalnej. Zapominam o treści, dziwacznej scenografii (w której najbardziej intryguje mnie bliżej nieokreślony rysunek na szybie, w tle, z tajemniczą strzałką skierowaną w dół. Kontury krasnoludka? Ale po co?). Zamiast tego widzę piątkę znakomitych aktorów, których zasłużenie oklaskuje rozbawiona publiczność.