Aktorzy leczą ludzkie dusze

rozmowa z Gabrielą Kownacką

Nawet jeśli ktoś nie wie, jak się nazywam, to woła za mną "Rodzina zastępcza". Cieszę się, że ludzie utożsamiają mnie z czymś, co mi się podoba. Jest to również miłe z mojego egoistycznego punktu widzenia, bo myślę sobie, że pozostanę na długo w pamięci młodych ludzi, którzy oglądają nasz serial - mówiła GABRIELA KOWNACKA w jednym z ostatnich wywiadów.

Niepublikowany dotąd wywiad z GABRIELĄ KOWNACKĄ, przeprowadzony podczas jej ostatniej wizyty w Rzeszowie.

Podobno marzenie o karierze aktorskiej nie spędzało pani snu z powiek.


- Zgadza się. Owszem, bardzo interesowałam się literaturą i brałam udział w konkursach recytatorskich, ale przez cały czas myślałam o medycynie. Miałam jednak cudownego polonistę, który wręcz zarażał nas miłością do teatru. Proszę pamiętać, że były to czasy komunistyczne i sztuka była swego rodzaju ucieczką od smutnej rzeczywistości w wolny świat fikcji. I właśnie ta fikcja mnie oczarowała. Bardziej to pchnęło mnie do szkoły teatralnej niż marzenia o byciu gwiazdą.

A co pociągało panią w medycynie?

- W dalszym ciągu mnie niezwykle pochłania i fascynuje. W szczególności genetyka i psychologia, która jest tak pomocna przy wykonywaniu mojego zawodu.

Nie uważa pani, że zawód aktora i lekarza są sobie bliskie?

- To ładnie brzmi, kiedy się mówi, że my, aktorzy, leczymy ludzkie dusze. Ja bym nie przyrównywała jednak tych profesji. Ciężar odpowiedzialności osób działających w medycynie jest nieporównywalny z tym, co robimy my. Porównywalne mogą być jedynie stresy, którym się poddajemy. Z tym, że w medycynie idą one w kierunku pomagania innym ludziom, a w aktorstwie - wciąż samego siebie.

Kiedyś powiedziała pani, że nie udało się jej przenieść swoich marzeń o medycynie na syna.

- On interesuje się tym, czym pewnie 99 procent młodzieży na całym świecie, czyli informatyką. Kiedyś nawet robiłam podchody, żeby połączyć tę jego komputerową pasję z medycyną. Niestety, nie udało się.

Gdyby syn przejawiał zainteresowania aktorstwem, pomogłaby mu pani?


- Robiłabym wszystko, żeby go odwieść od tego pomysłu.

A pani, gdyby można było cofnąć czas, zdecydowałaby się jeszcze raz na szkołę teatralną?

- Absolutnie!

Nie czuje się pani spełnioną w tym zawodzie?

- Może jedynie dzięki temu, że udaje mi się wyżyć z aktorstwa. Że nie muszę wykonywać innych pomocniczych profesji. Co się zaś tyczy zakresu tego co robię, to rzeczywiście nie jestem usatysfakcjonowana. Ale odnoszę wrażenie, że wszystko jeszcze przede mną.

Ostatnio najbardziej utożsamiana jest pani z "Rodziną zastępczą"...

- Wydawało mi się, że na przestrzeni tych wszystkich przepracowanych lat troszeczkę liznęłam tak zwanej popularności. Teraz stwierdzam, że wcześniej po prostu nie miałam pojęcia, czym ona tak naprawdę jest. Dopiero ten serial dał mi autentyczną rozpoznawalność. Nawet jeśli ktoś nie wie, jak się nazywam, to woła za mną "Rodzina zastępcza". Cieszę się, że ludzie utożsamiają mnie z czymś, co mi się podoba. Jest to również miłe z mojego egoistycznego punktu widzenia, bo myślę sobie, że pozostanę na długo w pamięci młodych ludzi, którzy oglądają nasz serial. Mam nadzieję, że wyrośnie z nich kolejne pokolenie mojej widowni.

Prywatnie chciałaby mieć pani tak liczną rodzinę jak ta filmowa?


- Nie wiem, czybym podołała. Czy obdarzyłabym wszystkich taką ilością miłości jaką autor przypisał mojej bohaterce.

Zauważyłem, że z biżuterii nosi pani jedynie bransoletkę na nodze...


- Jest to następny dowód na popularność. Bo w świadomości utkwił widzom fakt, że Piotr Fronczewski zakładał mi ją w filmie "Hallo, Szpicbródka". I gdziekolwiek jestem, wszyscy zadają mi pytanie, czy jest to wciąż ta sama bransoletka.

A jest?

- No nie. Tamtej użyczył mi rekwizytor. Ale rzeczywiście, zwyczaj noszenia bransoletki na nodze od tamtej pory mi pozostał. Przez kilka lat wzbudzało to swego rodzaju zdziwienie, ale od jakiegoś czasu stało się to tak popularne i modne, że niemal obowiązkowo wszystkie ekspedientki, kelnerki i młode dziewczyny je noszą. Zastanawiałam się nawet, czy jej nie zdjąć, ale ponieważ - jak pan zauważył - ja w ogóle nie noszę biżuterii, postanowiłam pozostawić sobie taki maleńki element ekstrawagancji.

Urodziła się pani pod znakiem Bliźniąt. Czuje się pani typowym przedstawicielem tego znaku?

- Powiem panu szczerze, że mam w ogóle ogromny problem z tą dziedziną życia. Jestem realistką i duży udział w mojej egzystencji mają szare komórki. Po prostu nie przywiązuję większej wagi do liczb, dat i Układu Słonecznego.

Ludzkie dusze

Odeszła na zawsze ostatniego listopada po sześciu latach walki z nowotworem. Spotkaliśmy się w Rzeszowie podczas Rzeszowskich Spotkań Teatralnych. Piękna, uśmiechnięta i niezwykle życzliwa. Rozmawialiśmy o popularności, jaką dały jej ukochane przez widzów role, pamiętnej bransoletce i o planach studiowania medycyny, która mimo ciągłego rozwoju nie zdołała jej uratować.

GABRIELA KOWNACKA urodziła się 25 maja 1952 roku we Wrocławiu. Ukończyła warszawską PWST w 1975 roku. Była aktorką stołecznych teatrów: Kwadrat (1975-78), Współczesnego (1978-83), Studio (1984-99) i Narodowego (1999-2009). Na ekranie zadebiutowała w 1972 roku rolą Zosi w "Weselu". Później zagrała m.in. w "Skazanym", "Trędowatej", "Hallo, Szpicbródka", "Nadzorze", "Fuksie", "Kilerów 2-óch", "Matkach, żonach i kochankach", "Powiedz to, Gabi", "Niani". Ogromną popularność przyniosła jej rola Anki Kwiatkowskiej w serialu "Rodzina zastępcza", z którym związana była od 1999 roku niemal do końca życia. Artystka po ciężkiej chorobie zmarła w warszawskim hospicjum.

Marcin Kalita
Nowiny Gazeta Codzienna
9 grudnia 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...