Aktorzy noszą groteskowe kostiumy

"Źle ma się kraj" W. Szczawińska

Czy można zrobić sztukę teatralną z historyczno-społecznego eseju? Na to pytanie w bydgoskim Teatrze Polskim odpowiedzieć próbują Weronika Szczawińska i Mateusz Pakuła, twórcy spektaklu "Źle ma się kraj". I znajdują nieoczywiste rozwiązanie tego zadania.

Ksiażka Tony\'ego Judta, szeroko dyskutowana nie tylko na lewicy, opowiada o powstaniu, sukcesie i schyłku powojennego państwa opiekuńczego. Zbudowano je dzięki porozumieniu chadeków i socjaldemokratów, kompromisowi różnych klas społecznych i pewnemu konserwatyzmowi. Takiemu, który może być z ducha lewicowy, każe bowiem postępować z instytucjami publicznymi ostrożnie, by objętych ich pomocą ludzi nie pozostawić samym sobie. Bydgoskie przedstawienie to - wbrew pozorom - wierna, może aż nazbyt, adaptacja gorzkiej pracy Judta, który stwierdzając upadek welfare state, wie, że niewiele proponuje w zamian.

Powrót do stanu natury

Diagnoza jest bolesna. Wypracowane przez pokolenia publiczne koleje, szkoły, szpitale i systemy opieki poświęca się z dnia na dzień w imię doraźnego interesu ekonomicznego mniejszości. Z dnia na dzień znika jedno z największych osiągnięć europejskiej (ale i amerykańskiej) polityki społecznej. Na scenie, zamiast elegii dla socjaldemokratycznego "wczoraj", dostajemy karykaturalną kreskówkę o "dziś". Tony Judt opisując rozkwit i zmierzch państwa opiekuńczego, pisze z perspektywy człowieka, który doświadczył życia w nieistniejącym już porządku. Szczawińska z Pakułą mówią o tym, co zastali na jego gruzach - pustkowiu z bujną, wściekle zieloną trawa, porastającą to, co kiedyś było państwem. Tak właśnie wygląda scenografia Izabeli Wądołowskiej. Pośrodku przywróconego stanu natury - lodówka na napoje wiadomej korporacji.

Między tym wszystkim kręci się postać inna od pozostałych (Julia Wyszyńska) - nie uosobienie upadającej instytucji, a raczej reprezentacja społecznych aspiracji, polski liberalny everyman. Choć ubrana w czapkę przedstawiająca ludzki mózg, niewiele rozumie z otaczającego ją świata. Powtarza gazetowe slogany o rodzącej się w Polsce klasie średniej i budowanym powoli dobrobycie, przeplatając je znanym z Facebooka: "Lubię to, lubię to" - wyrazem akcesu bez refleksji.

Prostota do granic

"Źle ma się kraj" to nie pierwszy "dziwny" tekst, który Szczawińska bierze na warsztat. W tandemie z Bart-kiem Frąckowiakiem przeniosła wcześniej na scenie m.in. "W pustyni i w puszczy" czy "Kamasutrę". W tamtych przedstawieniach namnażały się konteksty, zderzały ze sobą różnorodne dyskursy. Sienkiewicz spotykał się np. z Kapuścińskim, krytykiem kolonializmu Edwardem Saidem oraz przedwojennymi ulotkami polskiej Ligi Morskiej i Kolonialnej, z których wyłaniała się opowieść o rodzimym, peryferyjnym śnie o potędze. Tym razem punktem wyjścia dla próby "scenicznego eseju" jest inny esej, czyli forma, która problematyzuje samą siebie. Wymaga więc zupełnie odmiennych środków niż naiwna powieść Sienkiewicza czy XIX-wieczna proza erotyczna.

Polityczność teatru Szczawińskiej polegała do tej pory przede wszystkim na badaniu języka i teatralnej formy - sprawdzaniu, co i jak można na scenie powiedzieć oraz jak sceniczne medium wpływa na przekazywaną treść. W "Źle ma się kraj" reżyserka nagle nazywa wszystko wprost - problemami są: transport zbiorowy, polityka mieszkaniowa, system edukacji itd. Gdy już zdecydowała się pójść w publicystyczną prostotę, doprowadza ją do absurdu. W napisanym wspólnie z Pakułą tekście posługuje się więc uosobieniami "współczesnych bolączek" z podtytułu Judta. Oto na scenie pojawiają się postaci takie jak: "Strzeżone Osiedle" (Jakub Ulewicz), "Kredyt Bankowy" (Marcin Czachor) "Sprywatyzowana Kolej Publiczna" (Małgorzata Witkowska) wreszcie - "Ławka Szkolna" (Mirosław Guzowski) - i komentują rzeczywistość późnego kapitalizmu."

Sceniczne figury używają fraz i cytatów z książki Judta, popowych piosenek czy odniesień do filmów - raz jako materiałów do dialogów, kiedy indziej do "szkolnych zadań", jakby "reedukacja" zatomizowanego i poddanego dyktatowi praw rynku społeczeństwa wciąż była możliwa. Aktorzy noszą groteskowe kostiumy, powiększone o wielkie maski - kraty dla Osiedla, żelazny komin dla Kolei, przerażające zęby dla Kredytu. Na scenie pojawiają się również Margaret Thatcher i duchowy ojciec ekonomicznego neokonserwatyzmu - Friedrich von Hayek. Ich komizm wydatnie wspomagają: językowy słuch, znany z wcześniejszych sztuk Pakuły, oraz praca bydgoskich aktorów, którzy dobrze bawią się niestandardowymi rolami.

Przedstawienie Szczawińskiej można przeczytać również jako pastisz takiego teatru politycznego, którego unikała ona do tej pory - dosadnego, komentującego rzeczywistość bezpośrednio, budującego porozumienie z widownią na żartach z bordowych zasłonek w brudnych pociągach i braku zdolności kredytowej. Tekst epatuje częstochowskimi rymami: W krainie powojnia ludzie się ratują/Muszą się dogadać, to się dogadują. W obliczu ostentacyjnej prostoty spektaklu tym dramatyczniej wybrzmieć mogłoby pytanie, którym podszyte jest i książkowe, i teatralne "Źle ma się kraj" - skoro to wszystko takie proste, skoro kiedyś działało, dlaczego nie ma do tego powrotu?

Witold Mrozek
Przekrój
4 lipca 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia