Aktorzy rzeszowskieg teatru

Rozmowa z Magdaleną Kozikowska-Pieńko

Przypadek zdecydował o tym, że znalazłam się w Rzeszowie. Teatr poszukiwał odtwórców dwóch głównych ról - chłopaka i dziewczyny. Mój mąż, Kornel, z którym wówczas już byliśmy parą, bardzo się do tego pomysłu zapalił i zaczął mnie do niego przekonywać. Zgodziłam się, przyjechałam na przesłuchanie i okazało się, że oboje dostaliśmy te role - opowiada Magdalena Kozikowska-Pieńko.

Jak to się stało, że została Pani aktorką?

- Mówi się, że w życiu nie ma przypadków, ale to właśnie on dokonał wyboru mojej życiowej drogi. Pod koniec liceum, kiedy musiałam podjąć decyzję dotyczącą mojej przyszłości, zdecydowałam się poświęcić muzyce, którą kochałam najbardziej. Moją drugą wielką miłością było morze, dlatego chciałam połączyć te dwie pasje i postanowiłam zdawać do Akademii Muzycznej w Gdańsku. Gdy pojechałam złożyć dokumenty do mojej wymarzonej uczelni, przy okazji zajrzałam jeszcze do rodziny w Gdyni. To wtedy po raz pierwszy zobaczyłam Teatr Muzyczny, który od razu stał się moją wielką miłością. Gdy weszłam do jego budynku, zobaczyłam scenę, poczułam niezwykłą atmosferę tego miejsca i ten specyficzny zapadający w pamięć zapach kurzu i desek, wiedziałam że to miejsce, w którym powinnam pozostać. Moje marzenie się spełniło, pomyślnie zdałam egzamin, co było nie lada wyczynem, bo na rok przyjmowano zaledwie 25 osób. Cztery lata studiów upłynęły mi pod znakiem naprawdę ciężkiej pracy nad warsztatem i walki ze swoimi słabościami. Przypadek zdecydował również o tym, że znalazłam się w Rzeszowie. Na ostatnim roku studiów nadarzyła się bowiem okazja zagrania w spektaklu przygotowywanym w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej. Teatr poszukiwał wówczas odtwórców dwóch głównych ról - chłopaka i dziewczyny. Mój mąż, Kornel, z którym wówczas już byliśmy parą, bardzo się do tego pomysłu zapalił i zaczął mnie do niego przekonywać. Zgodziłam się, przyjechałam na przesłuchanie i okazało się, że oboje dostaliśmy te role. Choć początkowo wydawało nam się, że rzeszowska przygoda potrwa jedynie chwilę, to tak się złożyło, że jesteśmy tu do dzisiaj.

Niezapomniane wspomnienia ze sceny...

- Pamiętam wiele takich sytuacji, ale tej z pierwszego granego przeze mnie spektaklu "Piaskownica", w którym grałam wraz z mężem, nie zapomnę do końca życia. Otóż trudność spektaklu polegała na tym, że przez cały czas jego trwania byliśmy na scenie, nie mieliśmy w ogóle możliwości zejścia za kulisy. W połowie przedstawienia mieliśmy wejść do zawieszonych pod sufitem kokonów, szybciutko przebrać się w inne kostiumy, które mieliśmy w nich przygotowane, z powrotem wyjść do widzów i grać dalej. I tak nadchodzi moment "scenicznej metamorfozy", wchodzimy do kokonów, zakładam perukę, wszystko jak na razie idzie zgodnie z planem. W końcu patrzę, a zamiast sukienki mam spodnie i koszulę Kornela! Przez nieuwagę włożono nasze kostiumy nie do tych kokonów co trzeba. Pomyślałam sobie, że ja jeszcze dam jakoś radę zagrać w tych spodniach i koszuli, ale Kornel w mojej sukience? (śmiech). Sytuacja była koszmarna, spektakl trwa, czas leci i co tu zrobić? Na szczęście na tyle dobrze znaliśmy się z Kornelem, że w jednej sekundzie oboje wychyliliśmy głowy z kokonów i przerzuciliśmy sobie kostiumy. Sytuacja została opanowana. Podobnych sytuacji na scenie przydarza się naprawdę bardzo dużo. Najgorszą zmorą aktorów jest jednak sytuacja, gdy aktor nie może sobie przypomnieć tekstu. Miałam taką sytuację w spektaklu "Odprawa posłów greckich", kiedy to wraz z trzema koleżankami miałyśmy wyjść zza kulis jako czarownice i odśpiewać po wersie wierszowanej piosenki. Koleżanka rozpoczyna, nadchodzi moja kolej, a tu "czarna dziura" w głowie. Najgorsze, że trzeba było nie tylko zmyślać, ale jeszcze robić to do rymu. I choć, owszem, koleżanka siedząca wtedy na widowni zauważyła, że coś jest nie tak, na szczęście nie była to żadna spektakularna wpadka.

 

Katarzyna Szczyrek
Super Nowości
18 maja 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...