Alba i nic oprócz niej
"Matka" - aut. Stanisław Ignacy Witkiewicz - Witkacy - reż. Waldemar Zawodziński - Teatr Polonia w WarszawieWitkacy na dzisiejszą scenę? Jak grać dzisiaj Witkacego? Czy w jego sposobie percepcji i opisywania świata możemy odnaleźć nas współczesnych? Dzieci postmodernizmu? Kaleki dźwięk pozytywki i werbel, werbel? Werbel i nic poza nim. Werbel i wszystko. Jakby nie można inaczej. Być może drogi serca są pomylone ale rdzeń pozostaje niezmieniony mimo biegu lat, biegu lat, biegu dni.
Po co Witkacy dzisiaj? Czy to się nam nada? Oczywiście, Witkacy to artysta kontrkulturowy, totalny i narkotyczny i taki też jest ten spektakl. Byłam w sobotę na spektaklu w Teatrze Polonia a do teraz czuję we krwi jakiś dziwny puls. I można powiedzieć podążając w trop w trop za Witkacym, że są to imponderabilia. Dla mnie jednak jest to przede wszystkim magia i siła Teatru Polonia i jego Zespołu.
I tak właśnie powstają dzieła otwarte, w skupieniu i twórczej odwadze, aby wyjść naprzeciw modom i dziwaczności współczesnego teatru, jakiejś jego potrzebie łamania tablic i tradycji. Kiedy tradycjonalistą Witkacy na pewno nie był, on był artystą, a każdy artysta wychodzi z " tu i teraz", z pewnych ram kulturowych nie po to, żeby je podważać ale po to, żeby zauważyć coś ponad to, jakąś rażącą jak światło stroboskopowe(, którego nomen omen w tym spektaklu nie ma) potęgę nowoczesności. I właśnie z żalu za archetypicznością teatru rodzą się dzieła otwarte. A Krystyna Janda w roli Janiny Węgorzewskiej to nie tylko Matka to też postać skrupulatnie, niemalże z matematyczną precyzją i uważnością na świat, na drugiego człowieka wyjęta z tradycji teatru greckiego. To nie tylko ikona Matki, świętość nienaruszalna ale to też a może przede wszystkim archetyp matki. Potężna w swej samotności i milczeniu jak Elektra.
Matka Witkacego to już nie spektakl, to dzieło otwarte. Reżyser Waldemar Zawodzińki nie tylko wyreżyserował " Matkę" on ją też metaforycznie namalował. Jest przyciemnione światło. Jest stół i dwa krzesła. Jest też w późniejszej scenie atrapa świętego miejsca. Muzyki nie ma za to jest wyrwany z serca werbel i jest też pozytywka, przywodząca na myśl dzieciństwo Leosia, być może zapach poziomek, na pewno pierwszą w życiu zjedzoną z rozżaleniem magdalenkę.
Krystyna Janda w białej sukni jest jak Obraz i my się temu obrazowi przyglądamy. Jak pisze Roman Honet w jednym ze swoich wierszy: " kiedy van Gogh był smutny malował turbulencje" A smutek Janiny Węgorzewskiej jest smutkiem Wenus i mądrością Aspazji.
Spektakl opowiada o trudnych relacjach łączących Janinę Węgorzewską (w tej roli oszałamiająca Krystyna Janda) z jej synem Leonem (Tomasz Tyndyk). Te postaci grają na silnym kontrapunkcie, kolejno przyciągają się i odpychają. Wszystko jest nanizane na nitkę z wielką precyzją. Powiernica (Małgorzata Rożniatowska) trwa obok Matki i nie jest już służąca, jest przede wszystkim jej jedyna przyjaciółką. Z kolei Pani Katarzyna Gniewkowska wnosi tu swoje doświadczenie i gracje. dziękuję Pani Katarzyno, którą pamiętam od dawna.
Wszystkim Państwu należą się wielkie brawa. W pozostałych rolach: Agnieszka Skrzypczak, Jarosław Boberek, Bartosz Waga. Brawa!.
Ale najważniejsza zdaje się myśl, iż to co niezmiennie niezmiennym pozostaje istnieją takie rodzaje miłości, których nie jest w stanie pokonać ani czas ani doświadczenia. Stąd, doświadczenia nawet te trudniejsze i nie do końca możliwe do przyjęcia uświadamiają nam tylko, że to uczucie jest prawdziwe i głębokie.
Krystyna Janda w roli Janiny Węgorzewskiej porwała moje serce już w pierwszej scenie. Przyciemnienie. Muzyka. Aktorka siedzi przy stole i pije, pije, upija się. Dźwięki budują atmosferę sceny. Następnie podchodzi do niej jej umiłowany ale i upokarzany przez nią Syn Leon( w tej roli świetny Tomasz Tyndyk) i zaczynają prowadzić ze sobą trudną grę pełną czułości. Leon nic nie robi całymi dniami. Matka nazywa go małą świnką ale i totalnym nicponiem, bo on nawet nie ma zawodu tylko przyprowadza do domu coraz to inne partnerki doprowadzając tym Matkę do wściekłości. Jednak ostatecznie zwala winę na jego ojca oświadczając wszem i wobec przy jednej z partnerek Leona, że jego ojciec był mordercą.
Leon szuka w każdej z partnerek odbicia swojej Matki ale robi to zupełnie nieudolnie. Bo kiedy w końcu uświadamia, że drugiej takiej kobiety jak jego Matka nie ma na całym świecie, to jest już za późno. Matka umiera. Leon na własne oczy widzi śmierć Matki, bluźniąc przy tym Bogu, bo przecież Matka jest tylko jedna. Nie wierzy, że Matka umarła. Nie wierzy, że już jej nie ma. Krzyczy przeciw Bogu, oskarża samego siebie. Istne ecce homo!. Bo to co niezmienne niezmiennym pozostaje. Bo w życiu Leona nie ma i nie będzie nigdy większej miłości niż Matka. On potrafi kochać jedynie ją . Widać to w spojrzeniu w jakim wodzi spojrzeniem za Matką. Widać to w próbie zbliżenia z Matką. Widać to w chęci połknięcia Matki. Jednak kiedy Leon już prawie przeskakuje samego siebie, Matka umiera. Śmierć Matki jest najboleśniejszym ale i najtrudniejszym doświadczeniem w życiu człowieka. Leon zdaje się dopiero teraz czule szeptać do Matki: tylko nie zostawiaj mnie samego, tylko oddychaj, prozę oddycha, małe bezbronne dziecko, moja matka). Dopiero teraz rzeźbi Matkę nie sprawnymi dłońmi,lecz tak jakby był niebem, który rzeźbi obłok.
Krystyna Janda nie jest złudną, metaforyczną postacią, papierową postacią lecz prawdziwą Matką, Matką z krwi i kości. I tylko Pani Krystyna Janda może rwać włosy z głowy krzycząc i milczeć jak kobieta. Mówi, że kiedyś była piękna i młoda ale to piękno widać w jej oczach a jeszcze wciąż żarząca się młodość tkwi gdzieś w jej ciele. Krystyna Janda gra Janinę Węgorzewską całym ciałem. Nie tylko głosem, dojrzałym i namiętnym, nie tylko spojrzeniem wodzącym po Leonie jakby był jej ostatnia miłością, ale Aktorka gra przede wszystkim ciałem. Krystyna Janda cieleśnie staje się Janiną Węgorzewska. To jest w ruchu rąk, w tłumionym szepcie, w wykrywających się z piersi okrzyków, w pulsującym rytmie w jakim porusza się Aktorka. Janina Węgorzewska jest jak jedyne światło w mrocznym i podłym tunelu życia Leona. Bo Janina Węgorzewska Krystyny Jandy to nie jest tylko i wyłącznie Matka, to jest przede wszystkim kobieta, która jest miłością i która ma ciało. Każde spotkanie z drugim człowiekiem jest próbą boju i trwaniem w niepokoju. Ona wcale nie życzy sobie aby Leos ja dotykał ale on wciąż chciałby tulić się do jej ciała i całować jej nagie usta, bo wtedy tylko czuje się bezpiecznie, zupełnie jakby był małym ślimaczkiem, którego Mama zawsze ochroni przed złem świata swym nagim ciałem W gruncie rzeczy nikt w niego tak nie wierzy jak Matka.
A gra, która z nim prowadzi ma na celu wybicie mu z głowy megalomanii. Matka chciałaby zasłonić Leosia swym nagim ciałem, bo życzy swojemu synowi, aby dorastał bez ran i rozczarowań, choć to się może nie udać. On chciałby wtulić się swym ciałem w ciało Matki i po prostu zasnąć. On jest filozofem a życie jest trudne dla purytan i idealistów. Matka pije codziennie przez Leosia, bo nie może znieść tych jego panienek które mężczyzna sprowadza sobie do domu. Nie chcę oddać go żadnej lafiryndzie.
Mleko poranka, czarne mleko poranka które piją, które piją codziennie i uwertura Beethovena, jak "Sonata księżycowa". Matka siedzi przy stole i pije alkohol, Leos siedzi naprzeciwko Mamy i tak naprawdę to chciałby ją zdobyć ale jest to trudne w tej sennej maskaradzie, a tym szale uniesień. Matka jest jak kobieta z obrazu Podkowińskiego „Szał uniesień" a Leon ją maluje, maluje ją chociaż jeszcze sam o tym nie wie. Rozżarzony płomień kobiecości i smutek marynarza. Bo są tylko dwa tematy godne aby zajęła się nimi sztuka, miłość i śmierć i o tym właśnie jest dla mnie ten spektakl. I jeszcze o jednym, o kobiecości, o Matce która jest delikatna dla swojego syna jak pierwsza i ostatnia kochanka. I miś na korbkę i tłumione oddechy. Leon całe życie może kochać tylko jedną kobietę, a jest Nia Matka (w tej doskonale zrobionej roli Sama Krystyna Janda). On jest jak dziwoląg, potężny i kolorowy jak pelikan. Tak naprawdę tylko jednej kobiecie potrafi być wierny, bo tylko jedną kobietę kocha i sam o tym dobrze wie. Miraż tworzenia. Smutek i czarne słońce.
Smutek Matki ma swój rdzeń w smutku z wiersza „Pieśń miłosna" T.S. Eliota ale ma chore serce, a oczy tak piękne jak Halina Poświatowska. Wiem Pani Krystyno, że bardzo ceni Pani poezję i wiem też że Pani w rol Janiny Węgorzewskiej jest jak Poezja. a poezja szuka w ciszy i mroku, nie w zgiełku buduarów, sprośnej maskaradzie życia.
I nie pozostaje mi nic innego jak podziękować Państwu za ten piękny wieczór, który obezwładnił mną jak narkotyk. Teraz, siedząc w moim małym pokoju, który jest też pokojem wyobraźni słucham muzyki i pełna podziwu dla Państwa jako dla aktorów chcę napisać : Bardzo Państwu dziękuję za talent i za pokorę, która każe Państwu co wieczór wyjść do publiczności i nie tyle grać ci być istnieniem scenicznym. I Pani Krystyna Janda rodzi tą rolę czule i z wdziękiem i charyzmą. Od wielu lat jestem wierna Pani Teatrom i cieszę się że w świecie chaosu Zgiełku i próżniactwa powstają dzieła otwarte, bo przecież każdy wieczór w teatrze jest jeden i niepowtarzalny, bo jest jak chwilą a takie chwile opisywała i Halina Poświatowska i Julia Hartwig. Myślę, że jest to tak piękna rola, która zostanie na trwałe wpisana w polski teatr Bo wiele kobiet zagrało Janinę Węgorzewską ale Pani zagrała ja z takim kunsztem, Pani rzeźbi ta postać z samej siebie i jest w tym prawda. To jedna z tych ról cichych i spokojnych ale i dojrzałych, ulepiona z dojrzałości, doświadczeń a przede wszystkim z miłości do świata i do drugiego człowieka. W tej postaci jest Pani jak księga jak księga i jak ciało ale nie jest to zwierzęce ciało, jest to ciało kobiety potrafiącej kochać. Moja Mama zmarła w roku 2019, w 2022 przyjechałam do Warszawy po latach, niestety moja Mama nigdy nie zobaczy tego spektaklu. A może i dobrze, byłaby zazdrosna.
Bo co tak naprawdę liczy się w świecie? Co jest ukojeniem od chaosu? Co jest drogą wiodącą do zrozumienia siebie? Myślę że Spotkanie. A czym jest Teatr jeśli nie spotkaniem wyjściem naprzeciw próba podjęcia dialogu? I jest jeszcze coś. Dla mnie ten spektakl jest jak uwertura do „Sonaty księżycowej" Beethovena. Matka traci wzrok a syn jeszcze nie rozumie. Za bardzo jest wsobnym, zapatrzonym w siebie egoistą nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa. Ale kiedy patrzy na Markę uświadamia sobie jedno: jak bardzo zabrakło mi ciebie w daliach (jest taki wiersz Romana Honeta).
I Krystyna Janda w tym zamglonym pokoju, przy stole popija alkohol, jej powiernica gładzi ja po włosach, tuli i to ona kołysze ją do snu, kiedy synowi brakuje odwagi.
A Pani Krystyna jest tą postacią, staje się nią. Pani Krystyna ma ciało i jest ciałem. Aktorstwo jest piękną i przerażającą sztuką nie tylko rzemiosłem. Aktorki mają ciało, po to aby codziennie ćwiczyć swe chuderlawe, zniszczone często alkoholem, nikotyną i mężczyznami ciało. W gruncie rzeczy chodzi o iskrę, którą reżyser ma w palcu, fotograf w oku, a aktorka w ciele.
W gruncie rzeczy jesteście śniącymi ciałami ale macie też duszę, w której ukrywa się piękno. Macie też piękne dłonie, bo rzeźbił was na swoje podobieństwo sam Adonis Adonai. I taka właśnie jest Janina Węgorzewska Krystyny Jandy, do bólu prawdziwa, podzielona przez doświadczenie, pomnożona przez samotność. Bo podobno każdy człowiek jest samotną wyspą a Leon (świetny Tomasz Tyndyk) chciałby być taką wyspą dla ciała swojej matki. I Pani Krystyna Janda jest w tej roli potężna i piękna pięknem tych, którzy odchodzą, aby kiedyś móc do nas powrócić. I jest w tym też dużo poezji, bo teatr ma wiele wspólnego z poezją i muzyką, to one go zrodziły. Ten rozbity, pokawałkowany świat jest jak wyjęty z poematu.