Albertyny raczej nie pojadą na festiwal

"5 razy Albertyna" - Teatr Śląski w Katowicach

Gabriel Gietzky dostał rok temu na Interpretacjach "Zaproszenie od Stanisława" i przygotował w Teatrze Śląskim prapremierę sztuki kanadyjskiego autora. Niestety, wątpię, żeby jego "5 razy Albertyna" dostała zaproszenia na jakieś festiwale teatralne

Na ten spektakl czekaliśmy cały sezon. Gabriel Gietzky był pierwszym uczestnikiem festiwalu Interpretacje, który został oficjalnie zaproszony do współpracy z Teatrem Śląskim. Jego wybór nie budził zastrzeżeń. Gietzky pokazał w Katowicach "Kupca weneckiego" i udowodnił, że ma swoją autorską, drapieżną wizję szekspirowskiego świata.

Tej reżyserskiej wizji nie udało mu się powtórzyć w Teatrze Śląskim. Z trzech składowych spektaklu "5 razy Albertyna": tekstu, reżyserskiej wizji oraz zespołu, zawiodły aż dwie. Nie zawiódł tylko Michel Tremblay, którego sztuka ma w sobie ogromny potencjał. Oto na jednej scenie spotyka się ta sama bohaterka, ale w pięciu przełomowych momentach życia. Młodsze Albertyny nie tylko rozmawiają z tą najstarszą - umierającą Albertyną (stonowana i łagodna rola Stanisławy Łopuszańskiej), ale prowadzą dialog także ze sobą nawzajem. Tremblay nie napisał sztuki o jednej kobiecie i jej życiu. On pozwolił sobie na pośmiertny dialog między sześcioma kobiecymi osobowościami.

Ten upiorny teatralny seans Gietzky stworzył w duecie ze scenografką Dominiką Skazą. Apetyt na sukces był zatem podwójny, bo to właśnie Skaza stworzyła doskonałą scenografię do "Kupca weneckiego". Na Scenie Kameralnej Skaza wita nas na osobliwym cmentarzu, z ziemią wysypaną kamykami i wąskim labiryntem ścieżek. Cóż z tego, skoro Gietzky nie korzysta w pełni z tego świata, nie wplata go w spektakl tak silnie, jak czynił to w "Kupcu...", wyraźnie redukuje pracę scenografki do obowiązku wypełnienia sceny dekoracją.

Ta obowiązkowość dominuje w jego wizji. Gietzky niczego nie zaryzykował, lecz poddał się wiernie tekstowi, wybierając (przy całej kompozycyjnej wieloznaczności tekstu) ścieżkę realistyczną. Ta droga zakończyłaby się pewnie sukcesem, gdyby grające w sztuce aktorki zrobiłyby z niej psychologiczny majstersztyk.

"5 razy Albertyna" w kameralnej przestrzeni, w której każda aktorka zajmuje mały kąt, to w zasadzie praca nad sześcioma monodramami. Albertyny grają: Dorota Chaniecka, Barbara Lubos-Święs, Anna Kadulska, Ewa Leśniak i nestorka aktorskiego pokolenia, doskonale znana teatralnej publiczności Stanisława Łopuszańska. Partneruje im Karina Grabowska jako siostra Albertyny - Madeleine. Jeśli reżyser nie zaryzykował inscenizacyjnie, stawiając na realizm i psychologiczny dramat, spektakl powinien wywołać u widzów ból, wytrącić z bezpiecznej równowagi, porazić uczuciami. Historia Trombleya to przecież tragiczne losy kobiety, która nie sprawdziła się jako córka, siostra czy matka. Z drugiej strony, przewrotnie, to matka, siostra i syn są autorami jej rozgoryczenia i frustracji.

Tymczasem jednowymiarowe kreacje katowickich aktorek momentami toną w sentymentalizmie i nużą. Wybitnie wyróżnia się tylko Lubos-Święs. To dobry moment w jej karierze - wyróżniła się oryginalną kreacją zaledwie kilka miesięcy temu w "Iwonie, księżniczce Burgunda" jako Iza. Teraz możemy patrzeć, jak intensywnie i świadomie pracuje na Scenie Kameralnej. To ona oraz Ewa Leśniak (choć jej Albertyna większość spektaklu milczy otępiona lekami antydepresyjnymi) ratują napięcie przedstawienia i pozwalają na empatię wobec bohaterek. Chaniecka, Kadulska i Grabowska nie potrafią w tym spektaklu ukraść uwagi widzów, oderwać naszego wzroku od zastygłej Albertyny Łopuszańskiej czy kipiącej od złości Święs.

Liczyłam, że "Zaproszenie od Stanisława" będzie zaproszeniem do rewolucji. Nie czekałam jednak na skandal, ale na dojrzałą i w pełni autorską teatralną wizję wobec interesującego tekstu. Gietzky, niestety, nie podjął w Katowicach inscenizacyjnego ryzyka. Nie zostawił po sobie doskonale zagranego psychologicznego seansu, który poraża emocjami płynącymi ze sceny. Czekaliśmy na ten spektakl cały sezon, a tymczasem w sezonie zdarzyły się spektakle, które mają większe szanse na festiwalowe zaproszenia, jak choćby wspomniana "Iwona, księżniczka Burgunda" Attily Keresztesa.

Aleksandra Czapla-Oslislio
Gazeta Wyborcza Katowice
11 maja 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia