Ale kino, czyli zasady teatralne

Naśmiewam się z samej mody, a nie z tych, którzy jej hołdują

Przepraszam, to zupełnie niefilmowy tekst. Ale po obejrzeniu prawie 40 spektakli teatralnych uchodzących za najciekawsze w obecnym repertuarze teatrów z całej Polski (w ramach dobierania repertuaru Warszawskich Spotkań Teatralnych w kwietniu br., czym się właśnie zajmuję), nie mogę powstrzymać się, by czytelnikom tego bloga, a więc zasadniczo – kinomanom, nie opowiedzieć, co w teatralnej trawie piszczy. Dodatkowo tłumaczę się tym, że wszak kino jest młodszą córką teatru, a wielu aktorów, podziwianych na ekranach, swoje drugie życie (a częściej – pierwsze i podstawowe) wiedzie na deskach scenicznych.

Zapraszam więc w krótką „słownikową" podróż do teatru. Nie do każdego jednak, ale tego zwanego dziś "postdramatycznym", a przeze mnie po prostu – „nowym", choć osobną kwestią jest fakt, że 90% tego „nowego" widywałem już w latach 70. ubiegłego wieku. Tylko że wtedy wyłącznie w wykonaniu teatru studenckiego i poststudenckiego. Dziś na nowo odkrył go teatr zawodowy i krzyczy: „Eureka!".

Poniższy słowniczek jest w konwencji – nie ukrywam – dość prześmiewczej, więc wszyscy narzekający na polskie kino będą mogli pocieszyć się, że zawsze może być gorzej. Równocześnie jednak uprzedzam: w każdej sztuce w ostatecznym rachunku liczy się talent twórców i siła ich wizji artystycznej. Dlatego widziałem zarówno spektakle spełniające wszystkie warunki poniżej opisane, a mimo to ciekawe, mądre, fascynujące, jak i spektakle daleko bardziej konserwatywne, a mimo to nudne i głupie.

Naśmiewam się więc z samej mody, a nie z tych, którzy jej hołdują i się z nią obnoszą. Moda ma to do siebie, że przemija, ale mimo to my przecież zawsze jakoś chodzimy ubrani.

I ostatnia uwaga: „słowniczek" zawiera też słowa wulgarne, bez których jednak nie da opisać się współczesnego teatru.

ADAPTACJA KLASYKI – niezbędna i jak najgłębsza. Najlepiej, jeśli z dzieła oryginalnego zostawia się 5-10-50% tekstu, a resztę dopisuje tzw. dramaturg lub sam zespół podczas prób. Oczywiście „na afiszu" nazwiska oryginalnych autorów (Szekspir, Dostojewski, Czechow) należy zachować, bo to przed premierą dobrze robi reklamowaniu dzieła, a po premierze jest dowodem, że reżyser i/lub dramaturg talentem i mądrością nie ustępuje żadnemu Szekspirowi. A czasem go znacznie przebija. Pewien czołowy dramaturg ujął to następująco: „Teatr powinien próbować powiedzieć wszystko. Oczywiście można inaczej, można bez osobistego, można szybko, tanio, zajebiście, hajpowo, miło, kolorowo, rodzinnie, wesoło, kojąco, z dwoma krzesłami na scenie, z poszanowaniem słów wybitnych klasyków, którym dorabia się wąsy".
Ponieważ jego słowa są ironiczną definicją negatywną, definicja pozytywna powinna z grubsza brzmieć: „Trzeba tylko i wyłącznie subiektywnie, ponuro, szaro, samotnie i smutno, irytująco, z mnóstwem dekoracji na scenie, pier...ąc (pardon – JR; ale patrz też JĘZYK) klasyków, którym trzeba ucinać sensy i jaja".

BILETY - na ogół są nienumerowane. Widz nerwowo więc podejmuje decyzję, skąd będzie cokolwiek widział i cokolwiek słyszał. Tylko widz rutynowany wie, że miejsca bliskie domniemanej przestrzeni scenicznej (czyli tej, gdzie na zdrowy rozsądek będzie rozgrywała się akcja) tylko z pozoru mogą być dobre (patrz ZASKOCZENIE i ŻYWIOŁ TEATRU).

BLOKADA WIDOWNI - do ostatniej chwili. Publika ciśnie się w foyer do ostatniej chwili, przed zamkniętymi drzwiami pilnowanymi czujnie przez bileterki/bileterów – cerberów. Potem wpada na salę, próbując odnaleźć każdy swoje miejsce. (Powód – patrz DZWONKI).

DRAMATURGICZNOŚĆ – w znaczeniu klasycznym nie istnieje, choć każdy prawie teatr i reżyser nowego teatru ma swojego dramaturga. Reżyser i dramaturg zaś, wespół zespół, odrzucają stare zasady dramaturgiczne, w myśl których sztuka sceniczna musiała mieć konstrukcję budowaną przez wątki i postacie, początek-rozwinięcie-koniec, jakiś zwrot akcji, (a co za nimi idzie: dający się uchwycić sens czy przesłanie) i inne takie pierdoły. Precz z opowiadaniem historii, z psychologią postaci, ba – nawet z podmiotowością postaci. Postacie mają nieść i uosabiać problem, symbol, dylemat. Teraz jedynym budulcem dramatu jest scenkowatość i anegdotyczność (patrz – SCENKOWATOŚĆ). Dają się zauważyć dwa główne nurty znaczeniowe nowej dramaturgiczności: typ rewolucyjno-społeczny i typ melancholijno-psychologiczny. Plus liczne podtypy.

DZWONKI – dopuszczalne, ale niewskazane. Domniemuję, że chodzi o to, by widz musiał być w permanentnej gotowości bez żadnych „wspomagaczy".

EMISJA (słyszalność) GŁOSU AKTORÓW – dobra niekoniecznie. Wymowa ma być prawdziwa, czyli niechlujna, niewyraźna. Czego widz nie dosłyszy, to sobie dośpiewa. Dzięki temu jest aktywny, a nie bierny. Postmodernistyczny, a nie mieszczański (patrz też – JĘZYK).

GOLIZNA – w zasadzie konieczna. Spektakl bez gołej aktorki/aktora, aktorek/aktorów to spektakl nienowoczesny, jeśli wręcz nie - wsteczny. Przy czym wyraźnie trzeba podkreślić, że golizna w zasadzie nie powinna mieć nawet cienia atrakcyjności, powinna być co najmniej aseksualna, a jeszcze lepiej, jeśli odstręczająca, turpistyczna, obrzydliwa. Takoż równie lubiana kopulacja: to właśnie musi być „zwierzęca kopulacja" a nie jakiś drobnomieszczański „akt miłosny". W cenie jest golizna zbiorowa (patrz koniecznie – PAZNOKCIE i POSIŁEK).

GONG – wykluczony.

JĘZYK – plugawy. Lub mówiąc opisowo: język ulicy i podsłuchanych rozmów niektórych polityków, a nie język salonów i literatury pięknej z minionej epoki. Im więcej „kur..., „pier...lenia", nazw męskich i kobiecych narządów płciowych, tym wiarygodność teatru większa. Dowodzi też nonkonformizmu twórców oraz spełnia niebagatelną rolę dramaturgiczną: nawet przysypiająca widownia natychmiast ożywia się przy każdej kwestii wypowiedzianej z użyciem słów ordynarnych, ba, na ogół nawet chichocze, zdarzają się często lekkie brawka. W przypadku fragmentów oryginalnego tekstu klasycznego, w który nie dało się (jeszcze?) wpleść wulgaryzmów („Być, kur..., albo nie być, oto jest jeb... pytanie"), pomocą bywa język ciała (np. można mówić „Kocham Cię" i równocześnie wykonywać ruchy frykcyjne (patrz też EMISJA GŁOSU).

KOSTIUM – taki „z epoki" w zasadzie zakazany. Każdej postaci, od starożytnych Aten przez średniowiecze po fin-de-siècle zdecydowanie lepiej w ciuchach z second-handu, dżinsach, łachmanach, swetrach, garniturach, irokezach, kolczykach itd. Dlaczego? Zapewne w przekonaniu, iż widz, widząc gościa w todze, w pelerynie, cylindrze itd. na pewno uzna, że ma do czynienia z ramotą i starociem; Hamlet w stroju renesansowym z zasady nie może powiedzieć nic ciekawego, ten sam Hamlet w dżinsach (lub - dajmy na to – nago) wygłasza kwestie poruszające i głębokie. Dopuszcza się też stroje abstrakcyjno-odlotowe, jeśli scenograf/kostiumolog chce sobie poszaleć, a kasa jest.

KURTYNA – zabroniona.

OSOBISTE MIKROFONY (mikroporty) – dopuszczalne. Szczególnie wtedy, gdy tekstu nie słyszy nawet reżyser w czasie prób. Co jest częste, gdy spektakl wyrzucony z klasycznego pudełka scenicznego, obmyślanego m.in. ze względu na potrzebę zapewnienia dobrej akustyki, egzystuje w przestrzeni, która ma – o dziwo! - słabą, złą lub wręcz fatalną akustykę.

PAZNOKCIE i POSIŁEK – ponieważ golizna (patrz – GOLIZNA) ma raczej obnażać i upokarzać, niż odkrywać piękno czy uwodzić lub podniecać, przydają się jej jeszcze dodatkowe atrybuty. Na przykład: faceci sami sobie lub ktoś im maluje paznokcie u nóg. Albo: konsumowany posiłek (prawie zawsze obowiązkowo prawdziwy, a nie markowany, jak ongiś) wyrzygiwany lub wypluwany na: a) partnera/-kę, b) deski sceniczne, c) widownię.

PRZERWA – niechętnie, no chyba że spektakl trwa dobrze ponad trzy godziny, ale i wtedy nie zawsze... Dlaczego? Być może, by uniemożliwić widzom w parach wymianę i uzgodnienie poglądów: tylko wyjątkowo zdesperowani są w stanie wyjść spontanicznie podczas trwania spektaklu. Raz podsłuchałem parę, która dopiero po spektaklu zorientowała się, że każde z nich chciało wyjść, ale heroicznie trwało w przekonaniu, że nie chce tego to drugie.

TELEWIZOR(y) i/lub EKRAN(y) – jak najbardziej. To nie tylko przejaw nowoczesności, ale wyższej teatralnej świadomości, że „czysty teatr" to burżuazyjny przeżytek. Bo teatr współczesny to kino (lub tv) na żywo. W skrajnych wersjach, od połowy do 80% scenicznej akcji widzimy „na żywo" ale nie na żywo.

SCENKOWATOŚĆ – podstawowa zasada nowej dramaturgii. Spektakl tworzy się nie poprzez konstrukcję wątków i rozwijanie ich w czasie, ale tworząc kolejne anegdoty-scenki nanizane na chybił-trafił na linię scenicznego trwania spektaklu. Nie ma zasady rządzącej ich konstrukcją i kolejnością: może więc być szybko-wolno, smutno-wesoło, ale może też – smutno-wolno-smutno-smutno-jeszcze wolniej... Zaletą tej zasady jest pełna dowolność konstrukcji: można dodawać kolejne scenki i dowolnie je odejmować, bez najmniejszej szkody dla całości. Można też dowolną scenkę wstawić w dowolne miejsce bez zmiany sensu całości. Sens bowiem, w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, nie istnieje. Zastępują go domysły, przeczucia, podejrzenia, sugestie. Nie można wykluczyć, że w efekcie spektakl ma tyle interpretacji, sensów, rozumień, ilu widzów. Jest to niewątpliwie intelektualnie fascynujące, tylko uniemożliwia jakikolwiek kontakt i wymianę poglądów między widzami po spektaklu, jakąkolwiek płaszczyznę porozumienia: tyle jest „(nie)rozumień" sztuki, ilu widzów.

WIDOWNIA (jako miejsce) – występuje na ogół nie na widowni (tylko konserwatyści przeznaczają widownię – widzom), tylko na scenie. Dzięki temu komplet publiczności osiągnąć znacznie łatwiej. Nie ma znaczenia, że na plastikowych krzesełkach jest widzowi strasznie niewygodnie. Dzięki temu nie uśnie, no i sztuka wymaga ofiar. W dodatku rusztowanie, na którym stoją krzesełka, cały spektakl złowieszczo skrzypi i się wygina.

ZAJMOWANIE MIEJSC - musi być nerwowe, bo kiedy widz dopchnie się tam, gdzie powinien usiąść, dostrzega, że aktorzy już czekają na niego; zastygli często w wyjątkowo niewygodnych pozach. Zwiększa to nerwowość widza w niełatwym poszukiwaniu i zajmowaniu miejsca (patrz – BILETY).

ZASKOCZENIE - dobrze jest widza zaskoczyć: gdy myśli, że zajął miejsce, z którego wszystko zobaczy i usłyszy, warto część akcji scenicznej przerzucić w inne miejsce. Co prawda cierpi widz dotychczas widzący i słyszący, ale z drugiej strony – zyskuje ten, który dotychczas nic lub niewiele widział i słyszał.

ŻYWIOŁ TEATRU - zdecydowanie woda. Szanujący się realizator powinien więc zadbać, by lała się ona z góry, sikała bokami lub przynajmniej stała na scenie – w niecce, wannie, basenie; w ostateczności – w plastikowych butelkach PET: z nich też można lać, jak się patrzy, co ludzie teatru odkryli prawdopodobnie podczas śmigusów-dyngusów. Jeśli w trakcie akcji scenicznej zmoczona zostanie część publiczności, tym lepiej. Preferowana jest bowiem obserwacja uczestnicząca.

Jacek Rakowiecki
Filmowisko
24 stycznia 2013
Portrety
Jacek Rakowiecki

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia