Alergia na rewolucję
"Dumanowski side A i B" - Narodowy Stary Teatr w KrakowieW trakcie dyskusji recenzentów po tzw. premierze studenckiej "Pocztu Królów Polskich", ostatniej propozycji Teatru Starego, padło absurdalne stwierdzenie, że do pełnego zrozumienia i dostrzeżenia wszystkich walorów spektaklu Garbaczewskiego, konieczne jest zobaczenie go przynajmniej dwa razy. Trudno się zgodzić z opinią, że przedstawienie, które trzeba oglądać do skutku, aby ewentualnie za którymś razem dostrzec deklarowane przez twórców zamierzenia, może być przedstawieniem dobrym. Ale wtedy tak się złożyło, że miałam sposobność oglądania PKP dwa razy. Niczego to zmieniło. Może jestem zbyt opornym na sceniczne rewolucje materiałem? Nie wiem
Pewne jest jednak, że zaledwie miesiąc później na deskach tego samego teatru, oglądam dwa, złączone w jeden projekt artystyczny, spektakle, których zdecydowanie nie chcę już oglądać drugi raz. Chyba że ktoś mi za to porządnie zapłaci - choć pewnie i wtedy musiałabym się mocno zastanowić.
Sam pomysł stworzenia dwóch niedługich spektakli na podstawie jednego tekstu i zagranie ich za jednym zamachem, jest ciekawy i rzadki. Nie tylko poszerza pole interpretacji, daje możliwość odszukiwania nowych znaczeń i korespondujących ze sobą wątków obydwu projektów, ale też pobudza do nowego myślenia o linearności w teatrze. Szczególnie, kiedy mamy do czynienia z tak różnymi spojrzeniami na jeden temat - opowieściami dziejącymi się w różnym czasie (albo bezczasie), miejscu (albo po prostu w przestrzeni zawieszenia) i z udziałem innych bohaterów, narratorów, kładących nacisk na inne aspekty tekstu, a zatem życia fikcyjnego bohatera powieści Szostaka. Niestety, spektakle, prócz tego, że różne, są też nierówne - nie korespondują ze sobą, a raczej rozłażą się i zamiast kontrastu, tworzą zgrzyt. Ciężko też obronić je jako autonomiczne byty - dziwią wybory dramaturgów i uwypuklenia w tkance tekstu, które niestety spłycają i sprowadzają historię Dumanowskiego do błahej i groteskowej opowiastki o garstce (lub garstkach) wariatów. Opowiastki odartej z wszelkiej refleksji.
"Dumanowski side A/B" to kolejne podejście Starego do tematu historii. Znów jednak nie jest to próba rekonstrukcji, nowej interpretacji i przepisywania. Trudno nawet dostrzec tu konsekwentną krytykę narodowych mitów i upodobania do pławienia się we własnej martyrologii - typowo polskiej rozrywki. To raczej prześmiewcza, historyczna gra, znowu, jak w przypadku "Pocztu", oparta na fikcji. I, niestety, znowu nierzetelna, a przez to bezproduktywna i nie doprowadzająca do żadnej konkluzji.
Stworzony przez Wita Szostaka Józafat Dumanowski to synonim narodowego bohatera, a może w ogóle synteza wszystkich narodowych bohaterów i zbiorowej sraczki na ich tle, wyśnionego Chrystusa zdolnego uratować nas od wszelkich klęsk i zaspokajającego potrzebę posiadania obiektu czci. Na Dumanowskiego się czeka, w nim się nadzieję pokłada, tworzy opowieści niestworzone o jego cudownym żywocie i szuka biograficznych smaczków. Ale przede wszystkim - Dumanowskiemu się hołd oddaje. Nie tylko swoimi, ale i Matki Boskiej ustami.
"Dumanowski side A" Dworakowskiego to próba poskładania opowiastek postaci krążących wokół bohatera za życia. Prym na scenie wiodą świtezianki-kurtyzany, które mimo swojej frywolności są przede wszystkim zakonem czczącym Józafata. Opowiadają jego życie, po drodze przypominając swoje z nim doświadczenia seksualne i porównując je do, miernych oczywiście, nocy ze Słowackim i Mickiewiczem. Świadectwa wielkich czynów Dumanowskiego oddadzą też obrazy Jana Pawła II, Piłsudskiego czy Jaruzelskiego. Po drodze kilku wariatów będzie kreślić plan zbawienia świata w imię Dumanowskiego. Albo zamiast niego. To wszystko w dość pomysłowej przestrzeni i bardzo plastycznej scenografii, z ciekawymi i konsekwentnymi kostiumami, a także całkiem porządną grą aktorów. Ta część, szczególnie w świetle propozycji Krysiaka, wypada nieźle Ale jest to przede wszystkim przewaga technicznego przygotowania całości. Z próby obnażenia narodowych przywar i ukazania, że wszyscy, nawet najwięksi, mają i swe ludzkie strony i słabości, zrobiła się historia burdelu zakończona pieśnią patriotyczną zaśpiewaną z taką atencją, że rodzi się pytanie gdzie kończy się prześmiewcza nuta, a gdzie zaczynają patetyczne tony? Czy to seria czy buffa? Nie do końca wiadomo.
"Side B" Krysiaka to natomiast futurystyczna bajka o Krakowie przyszłości, pogrążonym w zarazie, od której uratować go może tylko wielka postać, bohater Dumanowski. Właściwie o tym godzinnym brodzeniu ubranych w kombinezony postaci, w czarnych foliowych workach, wśród duszącego dymu, nie ma co pisać. Nic tu się nie klei, nie ma żadnej porządkującej, nadrzędnej koncepcji, a aktorzy zdają się być zdezorientowani - być może dlatego, że młody, przyszły (bo przecież mowa o jeszcze studencie PWST) reżyser nie miał za bardzo pomysłu na to, jak ich poprowadzić. Na interpretację tekstu Szostaka chyba też nie.
Jan Klata zapowiadał, że jego dyrektura, niezależnie od tego, czy skończy się sukcesem czy klapą, na pewno będzie w pierwszej kolejności rewolucyjna. Trudno się nie zgodzić - mamy w końcu do czynienia z rewolucją na wielką skalę. Jeszcze chyba nikt wcześniej nie wyrzucał z taką łatwością publicznych pieniędzy, aby umożliwić twórcom (i to jeszcze tak niedoświadczonym jak Krysiak) robienie scenicznych eksperymentów o niewiadomym rezultacie, od których, jak się okazuje, przede wszystkim można dostać ataku alergii.