Almodóvar w wersji pop

"Cafe Luna" - reż. Józef Opalski - Teatr Miejski w Gdyni

Pierwsza w tym sezonie premiera Teatru Miejskiego w Gdyni pozwala na szybką powtórkę z twórczości Pedro Almodóvara. W wypowiedziach bohaterów i przede wszystkim w piosenkach odnajdziemy liczne aluzje lub bezpośrednie odwołania do filmów tego reżysera. Jednak to nie dlatego "Cafe Luna" jest udaną inauguracją nowego sezonu.

Pomysł autorki sztuki Anny Burzyńskiej na "Cafe Luna" jest bardzo prosty i mało oryginalny. W podrzędnym barze siedzą trzy przyjaciółki w różnym wieku, które w oparach alkoholu wspominają swoje dawne miłości i wyczekują nowych. Poznajemy jeden wieczór z ich życia, ale to tak, jakbyśmy znali je wszystkie, bo chętnie nam o nich opowiedzą. Oczywiście swoje losy, zawiedzione nadzieje, niespełnione pragnienia i wygasłe namiętności, przybliżają nam w kilkunastu piosenkach, z których część znamy doskonale z filmów Pedro Almodóvara, a część brzmi jakby znajomo. Każda z nich doczekała się nowej aranżacji Piotra Salabera i została napisana przez Burzyńską właściwie na nowo, na bazie utworów z filmów hiszpańskiego reżysera. Stąd ich podobieństwo od oryginalnych wersji jest zróżnicowane.

Sam pomysł na snucie nostalgiczno-sentymentalnej opowieści przeplatanej piosenkami, gdyńskiej publiczności powinien skojarzyć się z letnią produkcją Miejskiego "W kręgu namiętności - Tango Piazzolla". Tam też w podrzędnej knajpce pewna dziewczyna marzyła o lepszym świecie, co wyrażone było głównie w piosenkach. Teraz kompozycje Piazzolli zastąpiły utwory różnych twórców, dla których wspólnym mianownikiem są filmy Almodóvara na przestrzeni całej jego dotychczasowej kariery. Zarówno tamto przedstawienie na Scenie Letniej, jak i nowy kameralny spektakl, grany we foyer Teatru Miejskiego, przygotowane są przez niemal identyczny zestaw realizatorów.

Sztukę Burzyńskiej tak jak wtedy wyreżyserował Józef Opalski, niezwykle efektowne kostiumy są ponownie zasługą Zofii de Ines (która przygotowała także oszczędną, ale wystarczającą scenografię - aranżację lokalu, z efektownym lustrem weneckim i pomostem, przedzielającym widownię na dwie części), zaś ruch sceniczny ułożyła Anna Iberszer. Tyle, że tekst Burzyńskiej jest dużo lepszy niż wtedy, a aranżacje muzyczne Piotra Salabera niekiedy przewyższają oryginalne i są idealnie skrojone na potrzeby "Cafe Luna".

Józef Opalski miał więc za zadanie nadać tej opowieści odpowiedni rytm i stworzyć klimat przywodzący na myśl filmy twórcy "Volver", co z pomocą śpiewających aktorów dobrze się udaje. Świat rozczarowanych, niedowartościowanych i niekochanych kobiet, znajdujących się na życiowym zakręcie, to przecież jeden z lejtmotywów twórczości Almodóvara. Drugim, zaczerpniętym do spektaklu wprost z twórczości Hiszpana, jest transgresja płciowa, umożliwiająca niezwykle efektowne wprowadzenie na scenę jednego z bohaterów.

Trzy zmęczone, podpite i sfrustrowane damy to też trzy zupełnie inne osobowości. Carmela (Elżbieta Mrozińska) w skórzanym wdzianku i t-shirtem z trupią czachą to typ dziewczyny harleyowca, który zresztą jest jej marzeniem. Bianca (Olga Barbara Długońska) jest z kolei zwykłą dziewczyną z przedmieścia, jedną z ulubionych bohaterek Almodóvara. Jednak to Rosita w wykonaniu Beaty Buczek-Żarneckiej jest z tej trójki zdecydowanie najciekawsza, a jej energia i styl bycia najbardziej przypomina filmowe bohaterki hiszpańskiego reżysera. Każda z pań ma swoje pięć minut podczas śpiewu, gdzie nie ma sobie równych Elżbieta Mrozińska (świetne "W teatrze" z "Kobiety na skraju załamania nerwowego" i "Nie zostawiaj mnie..." - rozsławione przez Edith Piaf i Jacquesa Brela, a wykorzystane też w "Prawie pożądania"). Pozostałe aktorki również śpiewają dobrze, a najlepiej wypadają wszystkie razem w brawurowej "Modlitwie" (z "Kwiatu mojego sekretu").

Reżyser nie ustrzegł się sporej wpadki. Wejście na scenę Ricarda ze świetnie wykonaną przez Rafała Kowala piosenką "Wspomnienie" (z "Wysokich obcasów") jest bardzo dobrze wyreżyserowanym, kulminacyjnym momentem całego przedstawienia, po którym temperatura spektaklu mocno spada. Potem już co by się na scenie nie wydarzyło, wejścia Ricarda nie przebije. Aktor, choć na scenie przebywa może z kwadrans, od razu staje się gwiazdą spektaklu, aktorsko przyćmiewając koleżanki i zawłaszczając uwagę widzów dla siebie. Z kolei "rewiowe" układy choreograficzne Anny Iberszer w wielu piosenkach są przesadnie rozbudowane i raczej przeszkadzają aktorkom podczas śpiewu.

Dociekliwi w tekście Anny Burzyńskiej odnajdą wiele aluzji do poszczególnych filmów Almodóvara (przywołano też chyba wszystkie ich tytuły poza najnowszą "Juliettą"). "Cafe Luna" to z pewnością Almodóvar w wersji pop - efektowny, łatwy i przyjemny. Może też przesadnie banalny, zwłaszcza pod koniec przedstawienia, bo to oczywiście bardzo spłycona wizja twórczości hiszpańskiego reżysera. Niemniej, gdyńska premiera jest sprawnie skrojonym spektaklem muzycznym, z dobrze wykonanymi piosenkami w bardzo udanych aranżacjach.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
4 października 2016

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia