Amant był ze mnie chwilowy

Rozmowa z Mirosławem Baką

- To co się dzieje z teatrem w ostatnich latach martwi mnie, czasami nawet przeraża! Trudno mi się w tym nowym teatrze odnaleźć. Współczesny teatr jest dla mnie przekombinowany, przeformalizowany, coraz mniej treści, coraz więcej efekciarstwa, dobre jest to, co szokujące, dziwne, inne. A może z wiekiem staję się teatralnym "wapniakiem", konserwatystą naiwnie tęskniącym za Czechowem "po bożemu" i Szekspirem nie od końca i do góry nogami? - przyznaje Mirosław Baka.

Aleksander Zelwerowicz. Nad drzwiami jego mieszkania w Warszawie, przed wojną widniała tabliczka: Aleksander Zelwerowicz - aktor. Pan też ma taką tabliczkę na drzwiach?

- (śmiech) Oczywiście, że nie. Nawet kiedy sobie robiłem wizytówki, to jakoś głupio było mi napisać pod nazwiskiem "aktor". Bo jeśli mam komuś dać taką wizytówkę, a on nie wie, że jestem aktorem, to po co mu moja wizytówka?

Nie zdarzyło się Panu, że przyszedł do domu na przykład hydraulik który pojęcia nie miał. czym się Pan zajmuje?

- Ależ tak! Ja bardzo lubię takie sytuacje. Lubię rozmawiać z ludźmi, którzy podchodzą do nas, aktorów bez tego balastu, zażenowania, że mają do czynienia z aktorem, z kimś "znanym". Dla których jestem po prostu człowiekiem jak każdy inny. Tacy ludzie to dla mnie skarb. Spotkania z nimi bardzo mnie rajcują. Jeszcze chyba nie zdarzyło mi się, bym poczuł jakiś żal typu: Kurcze, facet mnie nie zna?! Do kina nie chodzi, czy co?!

Ponoć aktor jest dwa razy w życiu nieszczęśliwy: kiedy gra i kiedy nie gra. Pan tych chwil, gdy nie grał w teatrze miał w ciągu minionych 25 sezonów chyba niezbyt wiele.

- Zdarzały się, gdy będąc aktorem Wybrzeża, równocześnie pracowałem w filmie. Zwłaszcza za granicą. Jednak precyzując to, co pani powiedziała, aktor jest nieszczęśliwy, gdy gra za dużo i gdy gra za mało. Ale tak chyba jest z każdym zawodem. Jeśli zbyt wiele pracy -człowiek narzeka, jak za mało, to też marudzi, bo przecież chciałby się realizować zawodowo.

To nerwowe oczekiwanie na wywieszenie tablicy z obsadą, to było zawsze czekanie z drżeniem serca?

- Ja już nie pamiętam takich stanów, choć gdy byłem młody, musiałem pewnie coś takiego przeżywać. Teraz intensywność mojego życia zawodowego powoduje, że współpraca z teatrem wygląda nieco inaczej. Z pewnym wyprzedzeniem dyrekcja dzieli się ze mną planami dotyczącymi mojej osoby w repertuarze Wybrzeża. Nie ma już żadnych zaskoczeń, więc nie odczuwam już także tego dreszczyku emocji, gdy wywieszają obsadę. Może mi nawet trochę tego brakuje, ale nie mogę już sobie na to pozwolić.

A to właściwie teatr Pana ukształtował czy film?

- Na to jakim jestem aktorem składał się teatr, film, ale i codzienne życie. To takie gromadzenie własnej biblioteki doświadczeń, z której półek się czerpie, gdy buduje się kolejną rolę. Takiego doświadczenia nabywa się w każdym momencie życia, także na ulicy, patrząc na ludzi. Wszystko mnie kształtuje, wiosna, człowiek, rysunek, malarstwo, muzyka. A potem to wszystko oddaję widzowi w postaciach, które gram.

Często wraca Pan myślami do swojego pierwszego sezonu w Wybrzeżu?

- To był szalony i bardzo szczególny czas. Ledwo przyszedłem, a już - nie licząc rólki, którą zagrałem w "Stąd do Ameryki", od razu dostałem główną rolę w "Wolności dla Barabasza" Wójcickiego. Tak więc ogromny skok, z uroczych, cieplutkich studenckich pieleszy do prawdziwej roboty, z pełnymi wymaganiami wobec aktora w zawodowym teatrze. Ważny czas.

Kreacja przełomowa?

- Nie mam takich. Nawet roli Hamleta, która była, jakby nie patrzeć, kamieniem milowym w mojej karierze, ja do przełomowych nie zaliczam.

Ale to ona wykreowała Pana na swego rodzaju amanta" tamtych czasów.

- Nigdy amantem nie byłem, bo też na amanta nie wyglądam. Ale mój Hamlet bardzo trafił w gusta młodej widowni i faktycznie, gdy wychodziliśmy do ukłonów czułem się czasami jak gwiazda koncertu rockowego. Wtedy też spotykałem się z dowodami swego rodzaju adoracji ze strony żeńskiej części młodej widowni, taki był ze mnie amant chwilowy, doraźny...

Teatr od czasu gdy zaczynał Pan pracę, Pana zdaniem bardzo się zmienił?

- Bardzo się zmienił i nie ośmielę się powiedzieć, że na lepsze. To co się dzieje z teatrem w ostatnich latach martwi mnie, czasami nawet przeraża! Trudno mi się w tym nowym teatrze odnaleźć. Ostatnio pomógł mi w tym Adam Nalepa, reżyser, który, moim zdaniem, doskonale rozumie aktora; rozczytuje w pracy jego możliwości, ale i jego potrzeby. Współczesny teatr jest dla mnie przekombinowany, przeformalizowany, coraz mniej treści, coraz więcej efekciarstwa, dobre jest to, co szokujące, dziwne, inne. A może z wiekiem staję się teatralnym "wapniakiem", konserwatystą naiwnie tęskniącym za Czechowem "po bożemu" i Szekspirem nie od końca i do góry nogami? Ale zdarza się, że młodzi ludzie przy różnych okazjach pytają mnie, kiedy w teatrze będzie wreszcie jakaś opowieść, jakaś historia, a nie jedynie wideoklip mający wstrząsać, szokować, drażnić itp? Myślę jednak, że z czasem to wszystko jakoś się ładnie poukłada i widz w końcu sam wyprostuje tę drogę teatrowi. Młodzi twórcy zrozumieją, że bardziej trzeba wsłuchiwać się w jego oczekiwania, a nie realizować własne ego.

Gabriela Pewińska
POLSKA Dziennik Bałtycki
14 marca 2014
Portrety
Mirosław Baka

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...