Amerykańska A4
"Nomore66us" - reż. Justyna Kowalska - Fundacja Centrala 71 we Wrocławiu i Teatr Łaźnia Nowa w KrakowiePodróż Justyny Kowalskiej przez Road 66 nie ma wprost wyznaczonego celu. Skoro jednak spektakl, o czym mowa wielokrotnie, jest finansowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, domyślamy się, że tkwi w nim jakiś sens, wartość poznawcza; jeśli nie artystyczna i nie dla widza, to być może dla samej reżyserki. Cieszmy się zatem, że z publicznych pieniędzy skorzystała choć jedna osoba i miejmy nadzieję, że miała z nich uciechę oraz, zapewne, ważny powód, by wydać je właśnie na tę trasę.
Dlaczego bowiem w spektaklu jest to amerykańska Road 66 a nie, dajmy na to, polska A4 — nie wiadomo. Kto jednak chciałby składać dofinansowanie na zakup benzyny, żeby pojeździć sobie starą furgonetką na trasie Legnica-Tarnów? Chodziło zatem o Amerykę — kraj wielki i daleki, egzotyczny, wciąż dający prestiż oraz szacunek potencjalnemu turyście. Pretekst w postaci spotkania z mieszkającym w Stanach ojcem bohaterki i zderzenia swoich dziecięcych wyobrażeń z realiami wciąż pozostaje pretekstem. Jeśli „odkrycie" ojca na nowo, a tym samym ukonstytuowanie własnej tożsamości, to temat, który rysuje się w jednej scenie w trzech zdaniach, być może chodzi tu o obalenie mitu „american dream"? Rzeczywiście — Road 66, podobnie jak utopijna wizja kraju, który każdemu daje łatwy start, bogate życie i świetlaną przyszłość, a także jak poetycka figura wszechpotężnego ojca, która pozostała w głowie dziewczynki, nie istnieje.
Dziewczynka jednak — co wcale nie jest oczywiste, jeśli analizujemy jej zachowanie — dziewczynką już nie jest. Jest zaś dorosłą kobietą zawodowo zajmującą się teatrem. Dlaczego zatem zachowuje się jak kilkunastoletnie dziecko rodem z kiepskiej slapstickowej komedii? Być może to wykpienie toposu amerykańskiej kultury, a ją przecież odkrywać chce Kowalska. Może to jednak pomieszanie stylistycznych porządków, chaos, niekonsekwencja, brak jakiejkolwiek analizy postaci oraz — co w tej konwencji jest największym zarzutem względem dokonań reżyserki — kiepski żart i niedwuznaczne poczucie humoru (poza pierwszymi sekwencjami i pojedynczymi udanymi gagami, które — trzeba przyznać — raz po raz się pojawiają).
Kilka z przedstawionych założeń i tropów jest w spektaklu ciekawych. Są to jednak pojedyncze wątki, które urywają się równie szybko jak pomysły na kolejny żart o „pedałach" czy „kiblach". Fakt, że wzdłuż oryginalnej Road 66 najważniejszymi miejscami są muzea i miejsca poświęcone gangsterom i mordercom, mógłby być przyczynkiem do ciekawej analizy tego dziwacznego hołdu składanemu przez Amerykanów czarnym charakterom i outsiderom. U Kowalskiej sprowadza się to jednak do długiej sceny, w której bohaterka boi się wysikać na jednym z przydrożnych parkingów, po czym postanawia zrobić projekt — autoportrety w każdej przydrożnej toalecie. Niezbyt to głębokie i dowcipne.
Co jednak najbardziej irytuje w spektaklu i obrazuje brak jego gruntownego przemyślenia, to wykorzystanie „intermedialnych środków wyrazu". Użycie tego terminu względem spektaklu, w którym nad bohaterami widnieją dwa malutkie ekrany (na jednym oglądamy trasę widzianą z okna tira, przy czym, czy to jest Road 66, czy polska A4 — nie wiadomo, zaś w drugim co jakiś czas pojawia się niewyraźny obraz, który bohaterka nagrywa kamerką) wydaje się być nieporozumieniem. Dwa monitory, ledwo widoczne w dość dużej hali, oraz kamerka być może byłyby zupełnie neutralnym elementem spektaklu, gdyby nie ciągłe upadanie sprzętu, próba jego naprawy oraz ogranie motywu filmowania, co sugerowałoby nadanie jemu sensu. Tego jednak w przedstawieniu nie stwierdzono. W „Nomore66us" żal przede wszystkim aktorów (zwłaszcza świetnego Kajetana Wolniewicza), którzy dwoją się i troją, by wykrzesać coś ze swoich postaci. No i być może zmarnowanych publicznych pieniędzy.