Anegdoty Nihilewicza

Wspomnienie o Stanisławie Hebanowskim

Stanisław Hebanowski, który był wieloletnim kierownikiem literackim i artystycznym uznanych scen, m.in. Teatru Wybrzeże, literatem, tłumaczem, reżyserem, erudytą, zapytany w jednym z wywiadów o to, czego najbardziej poszukuje, odparł: Absolutu. - Czy chciałbyś go dotknąć? - zapytał prowadzący. - Nigdy - brzmiała odpowiedź. W tym roku minęła 30. rocznica Jego śmierci.

Stulek, bo tak był nazywany przez środowiska teatralne całej Polski człowiek instytucja, zmarł 18 stycznia 1983 r. na serce, na peronie dworca gdyńskiego, w drodze do szczecińskiego Teatru Współczesnego, gdzie reżyserował "Czekając na Godota". Nie doczekał się. A może właśnie się doczekał?

Uroczystości żałobne rozpoczęły się w gmachu Teatru Polskiego w Poznaniu. Od wczesnego rana na parking przyteatralny zjeżdżały autokary z licznymi delegacjami. Z autobusów "wylewali się" nomen omen koledzy artyści dramatyczni, którzy hołd ostatni mistrzowi złożyć chcieli. W tym czasie, jakby tego mało było, w bufecie teatralnym serwowano herbatkę po góralsku i tak lubianą przez Stulka "kawkę". W bufecie, który oprócz foyer, gdzie wystawiono trumnę, był centralnym miejscem spotkań, było rojno, gwarno i... wesoło. Wiadomo, spotykali się koledzy z całej Polski po latach niewidzenia. Do Giecza, małej miejscowości pod Poznaniem, gdzie miał spocząć Wielki Zmarły, udała się karawana parokilometrowa złożona z autokarów i samochodów osobowych, pilotowana przez milicję. Po dotarciu na miejscowy mały wiejski cmentarzyk, trumnę przeniesiono do wnętrza ślicznego, drewnianego kościółka. Skromne wnętrze zapełnili twórcy, oficjele, chór i orkiestra. Miejscowy proboszcz-celebrans, sądząc po homilii, nie miał większego pojęcia, kogo chowamy: - Nie wiem, kim był, ale moi parafianie wczoraj mi powiedzieli...

Tę kwestię skwitował natychmiast szeptem stojący akurat za mną Maciej Prus: - Wyobraź sobie, że miejscowi parafianie, dowiedziawszy się o śmierci Stulka, rzucają pługi, brony i biegną meldować o tym księdzu dobrodziejowi... Biedny proboszcz brnął dalej: - Nie wiem, kim był, ale dzisiaj w radiu pan Michalski. aktor, który jest tutaj obecny, sporo mówił na jego temat...

Przez nawę kościółka przeszedł szmerek. A dalej były przemówienia resortowe i pożegnania osobiste nad mogiłą już bardziej wyważone. A potem trumna nie chciała się zmieścić do mogiły, bo korzeń wystawał. A potem była stypa, właściwie dwie stypy. Na obu byłem. I na tej nieoficjalnej w "Smakoszu", gdzie towarzystwo doborowe "anegdociło" o teatrze i Hebanowskim, a ja, jak sztubak jaki, z rozdziawioną gębą się temu przysłuchiwałem. I ta oficjalna, zabawniejsza jeszcze, w budynku wspomnianego Teatru Polskiego. Wdowa po zmarłym, Irena Maślińska, moja profesor od wiersza, gdym składał Jej wyrazy współczucia tytułując, krzyknęła na mnie: - Nie mów mi profesor. W końcu jesteśmy już kolegami!

Sytuację rozładował obecny na stypie sztandarowy recenzent ówczesnej "Trybuny Ludu", Michał Misiorny. Otóż, ni stąd, ni zowąd zaczął coś pleść i nakłaniać, pod wpływem środka chemicznego chyba, obecnych gości do robienia teatru prawdy. Do dziś nie wiem, o co mu chodziło. Ja śpieszyłem się do pociągu na szczęście, więc końca nie doczekałem. Niebawem doszła do mnie informacja, że biednego Stulka pomagali zagrzebać Krzysztof Gordon wespół z Henrykiem Bistą. Grabarz był bowiem mocno niedysponowany. Stulkowi z pewnością podobałby się taki pogrzeb. Nareszcie dotknął absolutu...

Jan Niemaszek
Super Nowości
5 listopada 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia