Ani hecne, ani mądre
"Wielka improwizacja" - reż. Jakub Roszkowski - Teatr Wybrzeże w GdańskuJakub Roszkowski, dramaturg Teatru Wybrzeże, erudyta, wrażliwiec, intelektualista. Oraz Abelard Giza i Wojciech Tremiszewski, czyli męska część kabaretu Limo z ich inklinacjami do zdrowego, przaśnego humoru.
"Wielka improwizacja" - reż. Jakub Roszkowski - Teatr Wybrzeże w GdańskuGry z literacką klasyką wymieszane z dowcipem, że papież też pierdzi... Można i tak, można stand - upowe wygłupy miksować z dywagacjami na temat 30 lat polskiej demokratycznej rewolucji. Tylko że nie jest to wtedy ani hecne, ani mądre.Ani hecna, ani mądra wydała mi się właśnie wspólna produkcja wymienionej wyżej trójki, czyli ich sztuka "Wielka improwizacja", zagrana prapremierowo w minioną sobotę na Letniej Scenie teatru Wybrzeże w pruszczańskiej Faktorii. Do Faktorii co lato leciałem jak na skrzydłach, zawsze z nadzieją na dobrą teatralną rozrywkę i niemal nigdy się nie rozczarowałem. Sobotnią prapremierę z trudem odsiedziałem do końca. Nie wszyscy byli tak samo wytrwali.
Nie powiem, że masowo, ale jednak ciurkiem, boczkiem, publiczność z Faktorii wypływała, czego nigdy dotąd tam nie obserwowałem.
Sprawiedliwość każe przyznać, że przynajmniej czasami bywało hecnie. Zawsze wtedy, kiedy aktorzy porzucali tekst i wdawali się w improwizowane gry i zabawy z publicznością. Rodzaj stand up, w który na prapremierze Marek Tynda i Piotr Biedroń wciągnęli samego burmistrza Pruszcza - czemu nie, mogło to bawić. To, jak Piotr Biedroń prowokował, niczym Jeff Dunham, publikę, podobnie jak Dunham bawiąc się lalką - było świetne. To, jak Jacek Labijak improwizował na podstawie podrzuconego mu przez publiczność tematu, dowodziło i poczucia humoru, i intelektualnego refleksu. W ogóle - aktorzy stanęli tu na wysokości zadania, a łatwo w tym przedstawieniu nie mają, bo są sprawdzani i w teatrze lalkowym, i w piosence aktorskiej, i w farsie. Co zatem szwankuje?
Gdybym był kabareciarzem, powiedziałbym, że przedstawienie jest rozciągnięte jak gumka od majtek. Ale kabareciarzem nie jestem, tak mi pisać nie wypada, mogę więc tylko powiedzieć, że jest w zbyt wielu fragmentach, powiedzmy, mało dynamiczne. Ożywia się na moment i zaraz buksuje w ciężkich i niemożliwie rozciągniętych dialogach i scenach. Co zatem szwankuje? Reżyseria.
Można by na to pewnie odpowiedzieć, że taka to właśnie sztuka, bez specjalnej reżyserii. W końcu historia jest właśnie o tym - o przygotowywanym w Teatrze Wybrzeże lalkowym przedstawieniu na temat Elektryka, czyli Lecha Wałęsy, oraz o naszej drodze do demokracji i przez nią. Na trzeciej generalnej próbie tego przedstawienia aktorzy najpierw ukatrupili reżysera, grafomana i mobbingowca w jednym, a potem coraz bardziej rozpaczliwie próbują na naszych oczach stworzyć widowisko chałupniczymi metodami. No tak, ale i ten brak reżyserii trzeba było jakoś wyreżyserować, bo bez tego sztuka co rusz się rozłazi, grzęznąc w luźnych skeczach.
Najbardziej zdumiał mnie w tym wszystkim stopień autotematyzmu "Wielkiej improwizacji". Rzecz dzieje się niby to w Teatrze Wybrzeże, więc teatr i jego zespół poznajemy w różnych aluzyjkach, a to o tym, że dyrektor łysy jest jak kolano, a to że coś go tam łączy z panią księgową, nie doszedłem już co, bo nie jestem przecież na bieżąco w tych sprawach. Zdumiało mnie, że dramaturg Teatru Wybrzeże założył, że takie aluzyjki mogą być dla publiki ciekawe. To tak jakbym ja w tej recenzji zaczął puszczać oko do czytelnika, że mój redaktor naczelny dojeżdża z Kartuz albo inne jakieś takie rzeczy. Kogo by to mogło obejść?
Szanowny Teatrze Wybrzeże, nie produkuj może sztuk o sobie, produkuj je dla nas. Przede wszystkim zaś powierzaj te produkcje teatralnym reżyserom, którzy nie będą się tego trudnego fachu dopiero na nas uczyli.