Anioł łuskał po mistrzowsku
"O łuskaniu fasoli" - reż. Sławomir Batyra - Teatr im. J. Osterwy w Gorzowie WlkpGorzów Wlkp. Nigdy w życiu nie bałem się iść do teatru. Aż do środy, kiedy z okazji 52. Międzynarodowego dniu teatru była premiera "O łuskaniu fasoli".
Kto nie zna książki, na podstawie, której przygotowano spektakl, powinien szybko nadrobić braki. W mojej ocenie "Traktat o łuskaniu fasoli" Wiesława Myśliwskiego jest jedną z najwybitniejszych polskich książek, a jej autor jednym z najwybitniejszych polskich pisarzy. Dwukrotny laureat Nike, najważniejszej polskiej nagrody literackiej, za "Widnokrąg" i właśnie "Traktat..." jest mistrzem słowa. Niestety, powieści wydaje średnio co dekadę, więc miłośnicy jego talentu muszą czekać cierpliwie.
- Ponad trzydzieści lat temu przypomniałem sobie sytuację z dzieciństwa. Spędziłem je na wsi, gdzie zapędzano mnie do łuskania fasoli. Przy tej mechanicznej czynności spotykali się i mężczyźni, i kobiety, i dzieci, i starzy, i młodzi. To, co mnie interesowało w tym obyczaju, to to, że w jego trakcie ludzie trochę chaotycznie opowiadają sobie różne rzeczy, zwierzają się sobie, przypominają stare historie - opowiadał Myśliwski w jednym z wywiadów.
W "Traktacie..." stary opiekun domków letniskowych pewnego dnia wieczorem otwiera drzwi tajemniczemu gościowi pragnącemu kupić trochę fasoli. Okazuje się, że trzeba ją najpierw wyłuskać. Spędzają na tym całą noc, a gospodarz opowiada swoje dramatyczne życie. Do końca nie dowiadujemy się, kim jest słuchacz. Może narrator rozmawia sam ze sobą, może ze śmiercią albo z Bogiem?
Tyle w tym monologu mądrości, że kto raz się rozsmakuje w tej pięknej książce, często do niej wraca. Choćby po to, żeby przeczytać kilka stron czy ulubionych cytatów... - Nie wiem, jak mnie pan tu znalazł, skoro ja sam siebie nie potrafię. To prawda, że znaleźć siebie to nieprosta sprawa. Kto wie, czy nie najtrudniejsza ze wszystkich spraw, jakie człowiek ma do załatwienia na tym świecie - mówi bohater książki.
Idąc na premierę, bałem się jak nigdy. Po pierwsze, tego, czy w godzinę da się opowiedzieć to, co pisarz zmieścił na 400 stronach, a po drugie, czy aktor Michał Anioł sprosta mojemu wyobrażeniu narratora, które przez lata lektury zbudowałem w swojej głowie. I przyznam, że grą aktorską byłem zachwycony, choć nie był to "mój" nieco zgorzkniały narrator ("Może się pan ze mną nie zgodzić, ale, według mnie, jeszcze tylko na pocztówkach świat jest taki, jaki by się chciało, żeby był"). Ten teatralny, mimo ciężkich życiowych doświadczeń, zdaje się pozostawać "łobuzem", który choć zamieszkał gdzieś na marginesie życia, ciągle czerpie z niego wiele radości. Wypełniają go gorzkie wspomnienia, ale on ciągle się uśmiecha, zachwyca się lasem ("Najlepiej tak w las pójść i niczego nie zbierać, o niczym nie myśleć. Pan i las") i czerpie przyjemność z małych drobnych rzeczy. Podobała mi się ta interpretacja. Świetnie zagrana postać.
Co do tekstu, wyreżyserowanego przez Sławomira Batyrę spektaklu, każdy, kto zna "Traktat...", może czuć się nieco rozczarowany. Wiadomo, że z tak obszernego materiału trzeba było dokonać wyboru, ale w mojej ocenie zabrakło kluczowych scen, najpiękniejszych w książce. Jak np. tajemniczy bohater uczył się grać na saksofonie, jak wybierał w sklepie kapelusz czy o miłościach ("I skoczyła do wody. Jakby jakaś kolorowa smuga, taką ją zapamiętałem. Wszystkie kolory w niej były. Na żadnym obrazie już nigdy jej nie odnalazłem. Twarz mi się zamazała, a tę smugę jej ciała wciąż widzę"). Zabrakło też wielu pięknych mądrości, które wygłaszał, wspominając swe życie.
Propozycja więc jest taka: kto nie czytał, niech najpierw sięgnie po książkę. A spektakl, z mistrzowską kreacją Michała Anioła, będzie pięknym dopełnieniem lektury. Poza tym świetna muzyka i dobry pomysł ze starymi zdjęciami wyświetlanymi z projektora na ścianie.