Anioł zagłady: Niemcy pępkiem świata

8. Festiwal Dialogu Czterech Kultur

25 marca 1945 roku w austriackim miasteczku Rechnitz naziści zorganizowali zabawę, podczas której zamordowali prawie 200 ludzi. Spektakl o tych wydarzeniach pokazano w weekend na Festiwalu Dialogu Czterech Kultur. Aktorzy mówili nieustannie przez dwie godziny. O zbrodni jednak nie opowiedzieli

Rechnitz przypomina Jedwabne. Choć jednej nocy zginęły dziesiątki Żydów, nikt nic nie wie i nie pamięta. Nie ustalono nawet liczby ofiar. Miejscem mordu był zamek zarekwirowany w czasie wojny przez SS. Mieszkali w nim hrabia i hrabina Batthyány i to oni organizowali uroczystości, na które zjechali naziści. W nocy gości znudziło pijaństwo i muzyka. Wtedy zwołano na zabawę ok. 180 żydowskich robotników przymusowych, przetrzymywanych w stodole. Byli torturowani i ustawiani pod strzały, jak tarcze. Nikt nie przeżył. Następnego dnia 15 innych robotników wykopało groby dla zamordowanych. I dla siebie. Szczątków ofiar nie znaleziono do dziś. 

Wielu świadków zeznających w sprawie zginęło. Pozostali milczeli. Winni dożyli spokojnej starości. Hrabina Margit von Batthyány razem z mężem i kochankiem uciekła do Szwajcarii, gdzie zajęła się hodowlą koni. 

Historię opracowała dla teatru Elfriede Jelinek. W Monachijskim Teatrze Kameralnym jej tekst zrealizował Jossi Wieler, wybitny reżyser i autor świetnych inscenizacji utworów noblistki. Kto jednak oczekiwał, że "Rechnitz (Anioł zagłady)" będzie wstrząsającą rekonstrukcją zdarzeń, wyszedł zawiedziony. Aktorzy przez dwie godziny bombardują widzów tekstem, a jednak z sadystyczną satysfakcją nie opowiadają tej historii, po którą wszyscy przyszli. Spektakl jest właśnie o tym, jak bardzo tej zbrodni nie można opowiedzieć. 

Ogląda się go z takim samym trudem, z jakim brnie się przez powieści i dramaty Jelinek. Nie ma postaci. Aktorzy przebierają się w kolejnych bohaterów zdarzenia: w sprawców, w świadków, w gospodarzy uroczystości. Przebierają się w ich język, przyjmują ich perspektywę. Co pewien czas zakładają słuchawki przytwierdzone do ścian. Słuchają muzyki jak w sklepach z płytami - w końcu w tle trwa zabawa - albo zagłuszają strzały jak na strzelnicy. Wszystko, co najważniejsze, dokonuje się gdzieś za plecami. Jest nieobecne. 

Scenografia przypomina wnętrze myśliwskiego dworku. Nad głowami wisi poroże, z szafy wypada broń palna i grube futra. Mordowanie ludzi jest polowaniem. Ich ciała to mięso. W jednej ze scen aktorzy jedzą zimnego kurczaka, obierają go ze skóry, odrzucają kości. Jego smród dociera do dalekich rzędów. A oni opowiadają. Wyświetlacz z tłumaczeniem nie nadąża ze zmianami. Mówią i mówią, prawie przez cały czas. Ale tak, żeby nic nie powiedzieć. Brodzą w gęstwinie skojarzeń, aluzji, interpretacji, odczuć, komentarzy i gdyby nie kilka faktów - jak przywoływana wielokrotnie liczba ofiar - można by w ogóle nie zauważyć, jakiego zdarzenia dotyczy spektakl. Przedmiot opowieści z każdą chwilą odsuwa się coraz dalej. Im więcej słów, tym mniej jest widoczny i namacalny. Można się nawet złapać na zwątpieniu w realność zbrodni w Rechnitz. "Tak dużo tu drzew, że nie można znaleźć lasu" - mówi jedna z postaci, streszczając zasadę spektaklu. 

Zmęczonemu natłokiem słów widzowi "Rechnitz" musi się wydać nieznośnie przegadany. I taki właśnie jest. Bo jego tematem nie jest zbrodnia, tylko mówienie o niej - jej z a g a d y w a n i e. Jelinek, a za nią Wieler, pokazują mówienie, które jest milczeniem, mówienie, które niczego nie wyjaśnia. Pokazują, w jaki sposób historia staje się narracją. 

W tym zimnym, irytująco spokojnym spektaklu nie opowieść jest wstrząsająca, lecz to, że jako widzowie jej pragniemy. Pragniemy "teatru". Wieler pokazuje, że mord, którego zdrowy umysł nie jest w stanie sobie wyobrazić, nabiera niepokojącej, hipnotyzującej mocy. Fascynuje. "I wtedy Niemcy znów stoją w centrum, znów stają się pępkiem świata" - pada ze sceny. - "A powinni być dupą świata".

Monika Wasilewska
Gazeta Wyborcza Łódź
15 września 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia