Anty-Fredro
"Zemsta" - reż. Waldemar Śmigasiewicz - Och-Teatr w WarszawieOglądam rocznie, sezonowo, miesięcznie, tygodniowo tak wiele przedstawień teatralnych, że o tych najsłabszych zazwyczaj chcę jak najszybciej zapomnieć. Lata uodparniają, czasem tylko żałuję, że podczas marnego spektaklu straciłem szansę na obejrzenie fantastycznego meczu takiej, powiedzmy, Ligi Mistrzów. Wychodzę z teatru, sprawdzam wynik, a tam 5:3 i niezwykłe widowisko. Nawet okazjonalny kibic futbolu dostałby białej gorączki.
Pisanie o przedstawieniach fatalnych bywa, przyznam, zajęciem efektownym, ale w gruncie rzeczy jałowym. Co innego literackie miniatury, czy wręcz felietony. Wystarczy wspomnieć Stanisława Barańczaka z jego "Książkami najgorszymi". Przy opisach PRL-owskich kryminałów niejakiej Anny Kłodzińskiej, wydawanych w słynnej niebieskiej serii "Ewa wzywa 07", płakałem ze śmiechu. Tyle że Barańczak to Barańczak, a i Kłodzińska celem była wyjątkowym. Dlatego wolę pisać o zjawiskach ważnych i wartościowych, albo przynajmniej atrakcyjnych. Teatr niestety nie zawsze do nich się zalicza.
Zapewne więc nie opisywałbym "Zemsty" w Och-Teatrze, gdy by nie fakt, że w swej kuriozalności zdaje się ona przedstawieniem symptomatycznym. Bo to i klasyka klasyk, i Fredro, którego rok zdaje się teraz obchodzimy, więc czeka nas urodzaj "Zemst". Najbliższa w Teatrze Polskim w Warszawie już na początku marca. Poza tym Fredro to autor karkołomnie trudny. Zrobić go tak, aby nie wyszedł z tego szkolny teatrzyk lektur, jest zadaniem ponad siły wielu inscenizatorów. Umiał to z wdziękiem i klasą Andrzej Łapicki. Jego "Śluby panieńskie" z Powszechnego, gdy obsadził Beatę Ścibakównę i Justynę Sieńczyłło pamiętam do dziś. Co ciekawe, to właśnie Łapicki pochlebnie mówił o "Magnetyzmie serca" Grzegorza Jarzyny, gdzie - jak pisano po premierze - poczciwy Fredro stracił niewinność. A inni? Przed laty świetne "Damy i huzary" zrobił w Poznaniu Janusz Nyczak, ale już Kazimierz Kutz w Starym Teatrze w Krakowie spektakularnie na tej komedii się przejechał. Fredro to ciężki orzech do zgryzienia, nawet dla bardzo wytrawnych specjalistów.
W Och-Teatrze zobaczyłem prawdopodobnie najgorszą "Zemstę" w swoim życiu, a pewnie i jedno z najbardziej żenujących przedstawień. Rzecz wyreżyserował Waldemar Śmigasiewicz, Cześnika przebierając na biało, a Rejenta na czerwono. Bo flaga biało czerwona, rzecz jasna. Pomiędzy scenę jak o mur graniczny wpakował jakieś gałązki, a między nimi wbił kosę na sztorc. Śmigasiewicz uważa się za znawcę Gombrowicza (przed laty z nienajgorszym skutkiem go reżyserował), więc wtyka tu i ówdzie znaki z jego świata. Do tego kosa z "Wesela" i intertekstualna "Zemsta" gotowa. W dodatku jak gorzko współczesna, bo czerwona i biała, zatem o wojnie polsko-polskiej będzie. No i nie będzie w niej zgody, bo w finale antagoniści czmychną każdy w swoją stronę. Fundamentalne odczytanie.
Nigdy nie ceniłem teatru Waldemara Śmigasiewicza, wydawał mi się zwykle zbiorem myślowych łatwizn i podpórek, tym razem jednak nie wiedziałem, gdzie kierować wzrok. Artur Barciś jako Papkin prujący się w najgorszym stylu prowincjonalnego grania. Knajacka Zofia Zborowska jako Klara, jakże dowcipnie obsadzony Michał Piela (chłop jak dąb) w roli Wacława (tutaj reżyser sobie poszalał), Viola Arlak podobno w partii Podstoliny, za to na pewno z mikroportem przy ustach. Dlaczego ona tak, a inni nie? To wie tylko reżyser Śmigasiewicz.
Patrzy się na to z zażenowaniem oraz poczuciem, że ci, którzy pierwszy oglądają "Zemstę" wezmą samą komedię Fredry za scenicznego potworka. Albo uznają, że jest polem dla kabaretowych gagów. Tak źle, i tak fatalnie. I szybko zaczynamy rozumieć, że bywają takie przedstawienia, których nigdy być nie powinno. Bo wypaczają sens literatury, bo każą z niesmakiem patrzeć na teatr. Szkoda Fredry, bo się biedak nie może bronić i szkoda Wiktora Zborowskiego, bo rolą Rejenta obchodził czterdziestolecie pracy twórczej. Robił, co mógł, ale tym razem mógł niewiele. Szkoda, że jubileuszu nie świętował w "Shitzu" Levina w Ateneum.
Nie mam satysfakcji w pastwieniu się nad tą "Zemstą". Mówię tylko, jak wiele złego robi sztuce banał i zły smak. Na szczęście przed nami "Zemsty" w całej Polsce (poza Warszawą jeszcze Rzeszów i Płock). Może się pomylę, ale powiem - może być tylko lepiej.