Antyciało antyciału język pokazało
"Antyciało" - reż. Marcin Grota - Teatr Gdynia GłównaCały ten zgiełk, na który składają się słowa, obrazy, logotypy, symbole walut, marzenia biednych i lekceważąca postawa bogatych kończy się, gdy gasną światła.
Miało być śmieszno-smutne. Jest smutne ze śmiechem przez łzy. I jest udane. Idziemy do teatru, a nie na kabaret, i to do twórców, którzy dobrze wiedzą, że bilety kosztują. Spektakl Marcina Groty (scenariusz i reżyseria) jest przygotowany starannie, sensownie się rozwija, wprowadzając odbiorcę w dziwne emocje. Aktorom udaje się przez cały czas utrzymać skupienie widza, pozostawiając go jednocześnie na cieńkiej granicy rozbawienia i zasmucenia. Reżyser tej serii zgrabnie połączonych scenek, z bardzo dobrze wpasowanymi w całość piosenkami, ma dobre wyczucie tempa, nie pozostawia widzowi ani chwili na znużenie, a jednocześnie nie goni nigdzie, więc jest czas na refleksję.
"Antyciało" jest drugim "odcinkiem serialu", pierwszym było "Bjóro" - "wesołe" przygody w korporacji. Odcinek pod tytułem "Antyciało" jest przeglądem gazetowych tematów, których wspólnym mianownikiem jest pieniądz. Mamy i kredyty, i komorników, i becikowe, mamy temat płac, planów sprzedażowych, reklamy i drobnego, międzynarodowego handlu. Mamy nawet teoretyczne rozważania "uniwersyteckie" na temat bogactwa. Cały spektakl trzyma równy poziom gry i żartów. Nie ma fajerwerków, ale przyzwoity poziom werbalny i skojarzeniowy zostaje zachowany. Z nieprzerwanego strumienia informacji każdy może wyłowić jakiś szczególnie bliski mu temat. Już sam widok sceny "usłanej" zmiętymi gazetami przenosi widza w klimat informacyjnego śmietniska. Agata Mieniuk, Jeremiasz Gzyl i Bartłomiej Sudak w pierwszej scenie wyłaniają się spod tych gazet i rzeczywiście prezentują wszystko to, czym można nasiąknąć, żywiąc się newsowo-reklamową paszą.
Refleksje, że człowiek wart jest tyle, ile ma pieniędzy, nie są megaodkrywcze, ale podane w wersji bezpretensjonalnych piosenek, wykonanych z łobuzerskim urokiem, wytrzymują próbę czasu. Gdzieś w pamięci zostaje fraza "... i dolara mam", widz, klient teatru, nie wychodzi więc ze spektaklu z niczym. Ciągła świadomość uczestniczenia w nieskończonym cyklu transakcji obejmuje również zapłatę za "Antyciało", co można zrozumieć jako prozaiczne nabycie biletu. Tytułowe antyciało to słowo zastępcze, które można podstawić za inne, to taki słowny joker w talii kart. Cały tekst opiera się na skojarzeniach, jest jedną wielką grą słów. Dla mnie ten ciąg skojarzeń był sposobem na ukazanie trudności komunikacyjnych, niemożności prawdziwego porozumienia się w warunkach transakcji. Uczestnicy wszystkich finansowych operacji przedstawieni zostali jako nakręcone maszynki gadające (i śpiewające). Charakterystyczna scenka uczelnianych zajęć z ekonomii skupiała w sobie te treści jak w soczewce. Pseudonaukowy bełkot, traktowany jak najpoważniej przez wykładowcę i studentów dotyczył istotnych spraw, jednak wszystkie wypowiadane słowa trafiały gdzieś obok. Może to wina wykładowcy, który wpadł w rutynę i zgadzał się ze wszystkim, co mówili studenci, z tym, że zawsze musiał dodać jakieś "ale...", a może to wina studenta, który po ciężkim tygodniu pracy przysypiał na wykładzie, a może wreszcie to wina systemu. Pewnie i systemu, ale taki mamy i nie widać pomysłu na inny. Niby jakieś pomysły są, przewija się tu i ówdzie aktywista, ale i on głównie mówi coś niezrozumiałego, ogólnie nie wiadomo, o co mu chodzi, wiadomo za to, że to uciążliwy wariat/wariatka. Od pozostałych różni się tym, że czyta coś innego niż gazety - książkę (!) - a także tym, że sam coś pisze.
Spektakl zrobiony jest prostymi środkami, takimi za dolara właśnie. Cały ten zgiełk, na który składają się słowa, obrazy, logotypy, symbole walut, marzenia biednych i lekceważąca postawa bogatych kończy się, gdy gasną światła. Aktorzy odśpiewują ostatnią piosenkę oświetleni jedynie płomyczkami prawdziwego ognia. Dopiero to odcięcie od nadmiaru bodźców pozwala im uświadomić sobie, w jakim chaosie tkwili. Wraz z wygaszeniem światła znika brud, szpetota śmietniska. Pozostaje to, co najprostsze: wspólny śpiew, ciepło ognia i ludzkiego głosu. Gdzieś jednak pozostaje smutna myśl, że to, że czegoś nie widzimy, nie znaczy, że tego nie ma. Wystarczy przecież tylko znów włączyć światło.