Antykatolickie misterium albo fakty i mity
"Na Boga!" - reż. Marcin Liber - Teatr Dramatyczny w WałbrzychuSpektakl Libera i Murawskiego przekonuje, że polscy katolicy są godni pogardy i zasługują na wykluczenie, a Bóg się od nich odwrócił. Jest próbą wyparcia ich z przestrzeni publicznej, na wzór medialnego wyparcia obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu.
W sezonie 2012/2013 Marcin Liber miał wystawić w wałbrzyskim teatrze w okresie Wielkanocy "Historyję o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" Mikołaja z Wilkowiecka. Ostatecznie jednak przygotował prapremierę sztuki Jarosława Murawskiego, dziennikarza "Gazety Wyborczej" i "Newsweeka", zatytułowaną "Na Boga!" Jest to również misterium odwołujące się do chrześcijańskich wyobrażeń oraz "Dziadów" i "Fausta", aż trzyaktowe, i na dodatek napisane w znacznym stopniu trzynastozgłoskowym wierszem. Ale przywołanie dawnej konwencji służy przede wszystkim ukryciu publicystycznego charakteru dramatu.
Spektakl zaczyna się w śląskim miasteczku Spychów, gdzie w Wielki Piątek i Sobotę organizowane jest "wodzenie Judosza", kończące się spaleniem kukły ze słomy. Na scenie stoi słomiana figura z kartką objaśniającą, że to "Żyd". Jednak proboszcz miejscowej parafii, Ksiądz Grzyb (Rafał Kosowski), sprzeciwia się udziałowi wiernych w corocznym rytuale stanowiącym przejaw rodzimego antysemityzmu. W rzeczywistości, w 2008 roku, w będącym prototypem miasteczka z dramatu Skoczowie na Śląsku Cieszyńskim, ksiądz Alojzy Zuber potępił "wodzenie Judosza" jako obrzęd nazbyt barbarzyński. Spór przyciąga uwagę mediów. Wraz z dziennikarką telewizyjną w krótkiej, czerwonej sukience (Karolina Krawiec) pojawia się w mieście androgeniczny Lucyfer (Mirosława Żak) w asyście półnagiego Belzebuba z siekierą (Filip Perkowski). Grupa lokalnych katolików skupiona wokół krzyża - w spisie postaci figurująca jako Polska Religijność Ludowa - wypowiada posłuszeństwo proboszczowi i bierze udział w procesji uwieńczonej poniżaniem i maltretowaniem Judasza (Ryszard Węgrzyn), na końcu oblanego benzyną z kanistra.
Konflikt wiernych z kapłanem jest już odbiciem nieudanej próby przeniesienia krzyża z Krakowskiego Przedmieścia do pobliskiego kościoła św. Anny, podjętej 3 sierpnia 2010, gdy grupa świeckich zmusiła duchownych do odstąpienia od wykonania polecenia metropolity warszawskiego Kazimierza Nycza. Dlatego na scenie rozstawione są metalowe barierki, a zdesperowany chór obrońców krzyża śpiewa pieśni religijne i skanduje hasła, w tym "Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem, Polska jest Polską, a Polak Polakiem" oraz "Nie jesteśmy aktorami!". Ksiądz Grzyb otrzymuje nominację na biskupa, ale w mediach pojawiają się dokumenty świadczące, iż w PRL-u był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. W czasie ingresu Grzyb poniekąd przyznaje się do winy i składa rezygnację niczym biskup Stanisław Wielgus w katedrze warszawskiej 7 stycznia 2007. Rozlegają się okrzyki wiernych: "Hańba! Hańba!".
Z lewej strony proscenium w błękitnym namiocie egzystuje od początku czteroosobowa, raczej biedna, bo odziana w dresy, katolicka rodzina polska złożona z prymitywnego Ojca, zapobiegliwej Matki (Irena Wójcik), egzaltowanej Córki i cynicznego Syna. Ojciec (Włodzimierz Dyła), który oddaje mocz w kącie sceny, pije wódkę prosto z butelki i opowiada, jak się onanizował, zamiast uprawiać seks z żoną, objawia się niespodziewanie jako Bóg. W obliczu narastającego konfliktu i pod wpływem presji "Związku Wypędzonych z Raju" zmęczony Bóg przekazuje władzę nad światem Judaszowi zrehabilitowanemu jako "Pierwszy Pokrzywdzony".
W akcie drugim odbywa się pokazowy proces Boga reżyserowany przez Lucyfera. Ponieważ Bóg, odziany w pomarańczowy kombinezon więźniów, przypomina wszystkim ojca, jego twarz zostaje zasłonięta kapturem. Oskarżycielem okazuje się Ksiądz Grzyb, który - aby dowieść, że Kościół katolicki mordował innowierców i zawierał sojusze z najbardziej zbrodniczymi dyktaturami - przypomina pontyfikat Piusa XII wspierającego III Rzeszę w walce z komunizmem. Szczegółowo omawia, ilustrowane wyświetlanymi w głębi sceny fotografiami, ludobójstwo dokonywane przez katolickich duchownych na Serbach i Żydach w Chorwacji pod rządami Ante Pavelicia. Lucyfer wówczas podchodzi do księdza i podaje mu kartkę. Grzyb odczytuje z niej - niewątpliwie dopisaną tuż przed premierą przez Murawskiego - wzmiankę o współdziałaniu katolickich hierarchów z juntą wojskową sprawującą władzę w Argentynie w latach 1976-1983, roztrząsanym w mediach po wyborze papieża Franciszka. Liber był bowiem sygnatariuszem listu broniącego Ewy Wójciak po jej obraźliwej wypowiedzi o kardynale Jorge Bergoglio. Judasz przyglądający się procesowi z balkonu nie jest nim usatysfakcjonowany i daje do zrozumienia, że wolałby zdemaskowania Jana Pawła II, który wspierał groźną organizację Opus Dei i prześladował wybitnych teologów. Lucyfer wyjaśnia, że celowo zrezygnował z krytyki Jana Pawła II czczonego w Polsce, bo nie byłaby ona równie skuteczna. Natomiast należąca do składu sędziowskiego reprezentantka nowej lewicy, aktorka z Poznania, podważa wiarygodność oskarżyciela, ujawniając, że był konfidentem i utrzymywał kontakty seksualne z kobietą poznaną w czasie studiów zagranicznych. Oburzona Córka bije Księdza, a ten z kolei wyrywa siekierę z rąk Belzebuba i zamierza nią zamordować Boga. W tym momencie na sali sądowej wybucha bomba i gaśnie światło.
Na początku trzeciego aktu dowiadujemy się, że Bóg jest w stanie krytycznym i wkrótce umrze. Toczy się walka o władzę nad światem, którą utracił Judasz. Córka (Rozalia Mierzicka) w imieniu otwartych katoliczek prosi o wzmocnienie roli kobiet w Kościele. Nakłada wianek na głowę i z obnażonymi piersiami staje przy krzyżu jako żeński wariant Jezusa. Wzbudza tym agresję zachowawczych obrońców krzyża, którzy ją katują i nieprzytomną wrzucają do sterty śmieci polanych benzyną z kanistra. Natomiast w głębi sceny wiesza się przy pomocy sznura Ksiądz Grzyb. Zaczyna się relacjonowany przez Matkę pogrzeb Boga w Polsce. Jego częścią jest głosowanie. Również widzowie do białej bądź czarnej urny wrzucają otrzymane wraz z biletami kartki, odpowiadając twierdząco albo przecząco na pytanie, czy są gotowi umrzeć z Bogiem. Większość uczestników pogrzebu deklaruje taką gotowość. Ilustruje to pojawienie się na scenie siedmiu krzyży. Stają przy nich, z rękami rozłożonymi i wsuniętymi do biało-czerwonych opasek wiszących na ramionach krzyży, Polacy w żałobnych strojach, czarnych garniturach lub sukienkach. Wtedy z namiotu w kłębach dymu wychodzi zmartwychwstały Bóg i wyrzeka się narodu gotowego za niego oddać życie. Rozgoryczony stwierdza, że Polska nie jest "Chrystusem narodów", lecz "kloaką", pogrążoną w rozpamiętywaniu swej martyrologii i niezdolną do normalnej egzystencji. Bóg oblewa się benzyną z kanistra, Lucyfer zaś ubrany w długą suknię, uruchamiając i odrzucając zapalniczkę, bodaj markuje jego samospalenie.
Zawiłą akcję misterium przerywają, napisane dla odmiany prozą, intermedia, czyli monologi reprezentantów Polskiej Religijności Ludowej. Wynika z nich, że katolicy oglądają wyłącznie telenowele, czytają tylko pisemka wypełnione programem telewizyjnym, nigdy nie byli w Europie Zachodniej, niezdolni do indywidualnych i zbiorowych przedsięwzięć czują się ofiarami spisków, a ich życie seksualne ogranicza się do masturbacji. Chociaż istnieją przecież w Polsce katolickie czasopisma, wydawnictwa, rozgłośnie, a nawet telewizja, działają z powodzeniem rozmaite stowarzyszenia i fundacje, niemal w każdej parafii organizowane są od wielu lat pielgrzymki do Rzymu i zachodnioeuropejskich sanktuariów, a w rodzinach identyfikujących się z Kościołem przychodzi na świat sporo dzieci. Murawski i Liber starają się więc za wszelką cenę zdyskredytować obrońców krzyża, sugerując, że są prymitywni, ograniczeni, ksenofobiczni, sfrustrowani i agresywni. Dlatego spektakl mający przekonywać, że to ludzie godni pogardy i zasługujący na wykluczenie, od których nawet odwrócił się Bóg, wydaje się odpowiednikiem próby ich wyparcia z Krakowskiego Przedmieścia zorganizowanej 9 sierpnia 2010 w Warszawie. Jedna kobieta z chóru katolików w monologu ubolewa nad zanikiem tradycji i zadaje pytanie: "Gdzie jest teatr prawicowy?". Na premierze odpowiedzią był rechot młodych osób ze środowiska teatralnego.
Przy tym "Na Boga!" wpisuje się w całą serię ostatnio powstałych przedstawień deprecjonujących przejawy rodzimej religijności. W samym Wałbrzychu w tym sezonie zaprezentowano już portretujące katolików z ośrodka terapeutycznego "Betlejem polskie" i oparte na ewangeliach "Dobre wiadomości". Po Matce Boskiej i Jezusie przyszła najwyraźniej kolej na Boga i Kościół. Oczywiście, w krytykowaniu Kościoła jako instytucji i wspólnoty nie ma jeszcze nic zdrożnego. Ale jest znamienne, że w trakcie procesu w "Na Boga!" nie ma on obrońcy, bo trudno za takowego uznać przedstawicielkę nowej lewicy dokonującej lustracji księdza. A adwokat mógłby przypomnieć duchownych katolickich zamordowanych za przeciwstawianie się totalitarnym ruchom lub państwom. Utrzymując zaś, że Pius XII sankcjonował zbrodnicze poczynania nazistowskich Niemiec, licząc, że w przypadku rozbicia Związku Sowieckiego nastąpi rechrystianizacja Rosji pod patronatem Watykanu, Murawski podąża śladem Namiestnika Rolfa Hochhutha stanowiącego przecież imitację dramatu dokumentalnego. Sam miesza prawdziwe fakty, jak konflikt w Skoczowie, sprawa biskupa Wielgusa i spór wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu, z mitami dotyczącymi polskiej religijności. Przede wszystkim jego sztuka oparta jest na rozpowszechnionej w publicystyce lewicowo-liberalnej tezie, że obrona krzyża ustawionego przed Pałacem Prezydenckim po 10 kwietnia 2010 była rezultatem regresu do rodzimego mesjanizmu. W istocie doszło raczej do nałożenia się zasadniczego konfliktu politycznego na wojnę kulturową, która dotyczy również obecności symboli chrześcijańskich w przestrzeni publicznej. Przecież podobne konfrontacje mają miejsce we Włoszech, Hiszpanii czy Francji, a więc bynajmniej nie wynikają z zapóźnienia cywilizacyjnego Polski ani jej tradycji religijnej i literackiej zrodzonej w okresie romantyzmu.
Tendencyjny i demagogiczny, nieporadnie napisany i skonstruowany dramat Murawskiego, balansujący między kabaretem a misterium, Liber zainscenizował w zwolnionym rytmie, tworząc ponad trzygodzinne widowisko grane przez cały zespół wałbrzyskiego teatru dla zaledwie stuosobowej widowni. Przy tym na różne sposoby starał się wzmocnić perswazyjną siłę sztuki. Parokrotnie nakłaniał publiczność do współuczestnictwa w działaniach scenicznych. Zderzył patetyczną muzykę religijną z wrzaskami chóru i infernalnymi dźwiękami wytwarzanymi lub wzmacnianymi przez urządzenia elektroniczne. Wreszcie wprowadził motywy budzące wstręt i grozę, jak oblewanie się Belzebuba krwią czy znęcanie się tłumu nad ofiarami. Wymowa inscenizacji nie zaskakuje, jeśli ma się w pamięci epizody ukazujące polski antysemityzm w szczecińskim "Utworze o Matce i Ojczyźnie" albo wystawione w Legnicy "III Furie". Lecz w dotychczasowym dorobku Libera wałbrzyski spektakl wyraża zapewne najbardziej radykalne sądy o dzisiejszej Polsce. Najczęściej używanym rekwizytem w Na Boga! jest metalowy kanister na benzynę, który zdaje się być przejawem skłonności piromańskich reżysera.