Antyterroryści na scenie operowej
"Cyrulik sewilski" - reż. Jerzy Stuhr - Opera Krakowska w Krakowie"Cyrulikiem sewilskim" w Krakowie Jerzy Stuhr udowodnił, że najlepiej bawimy się wtedy, gdy żart jest naturalny i podawany z klasą.
Chęć rozśmieszenia publiczności za wszelką cenę to częsta przypadłość trapiąca reżyserów, którzy biorą się za inscenizację tej najsławniejszej opery komicznej wszech czasów. Współcześni inscenizatorzy uważają jednak, że nie wypada im przedstawiać "Cyrulika sewilskiego" tak, jak zamierzył to sobie 200 lat temu Gioacchino Rossini.
W niezliczonych ujęciach tej opery, która żyje wciąż na scenach świata, mamy więc wyścig koncepcji - zwariowane stroje, absurdalne sytuacje, orgie kolorów. Cyrulik Figaro jest wyposażony w rower, samochód albo wóz z osłem. Większość tych pomysłów dodanych Rossiniemu świadczy jedynie o tym, jak trudno jest zrealizować niewymuszoną komedię.
Jerzy Stuhr nie przejmuje się reżyserskimi trendami we współczesnej operze. Jako prawdziwy artysta teatru bezbłędnie dostrzegł zaś walory zawarte w materii "Cyrulika sewilskiego". I w Operze Krakowskiej umiejętnie je wykorzystał.
Można powiedzieć, że za sprawą Jerzego Stuhra obcujemy z teatrem tradycyjnym. Prawdziwsze będzie wszakże stwierdzenie, że jest to spektakl, w którym każdy pomysł i rozwiązanie sytuacyjne ma sens i uzasadnienie. A co najważniejsze - reżyser potrafi udowodnić, że stara komedia może rozśmieszyć widza w XXI wieku.
Na krakowskiej scenie realizm łączy się z inteligentnie podanym absurdem, zabytkowa architektura Sewilli - z nowoczesnym zakładem fryzjerskimi tytułowego cyrulika (scenografia Natalii Kitamikado). Współczesne stroje są swoistą zabawą z konwencjami mody, stanowiąc dowód plastycznego smaku ich autorki Joanny Klimas. A kilka odniesień do naszej rzeczywistości i brygada antyterrorystyczna dodana przez Jerzego Stuhra to żartobliwe mrugnięcie do widza, a nie nachalne uaktualnianie, traktowane dziś jako powinność reżysera.
On proponuje zabawę, nie eksponując siebie, choć oczywiście zdominował spektakl, także dlatego, że precyzyjnie poprowadził wykonawców. Premierowa obsada zaprezentowała wyrównany poziom, ale na szczególne wyróżnienie zasługuje Sławomir Kowalewski jako Figaro. Do swobody wokalnej, niezbędnej, by śpiewać w operach Rossiniego, dodał sceniczną naturalność i świadomość, że postać kreuje się w każdym momencie bycia na scenie.
Umiejętność aktorskiej transformacji pokazał również Robert Gierlach jako Don Basilio. Konwencjonalną postać starego zalotnika, obecną w większości oper buffo, reżyser zamienił teraz w dobrze nam znanego prowincjonalnego biznesmana pierwszej generacji.
Krakowski spektakl zyskałby jeszcze bardziej, gdyby orkiestra dodała mu w paru momentach energii i precyzji. Docenić trzeba wszakże dyrygenta Tomasza Tokarczyka, który z muzyki Rossiniego wydobył piękno belcantowych melodii.