Apetyt tak wielki, że palce lizać

"Wielki Apetyt" - Katowicki Karnawał Komedii

Naprawdę wielkiego apetytu nie da się oszukać, trzeba go po prostu zaspokoić. A jak powszechnie wiadomo - im bardziej wymagające podniebienie, tym trudniej mu dogodzić. Ale kiedy w menu znajduje się taki rarytas jak Katarzyna Kwiatkowska w 40 rolach na raz, wybór może być tylko jeden. "Wielki apetyt, czyli monolog na 40 postaci" w reżyserii Pawła Aignera to jedna ze smaczniejszych prezentacji 4. Katowickiego Karnawału Komedii. Adaptacja nowojorskiej sztuki Becky Mode "Fully Commited" doskonale daje sobie radę w polskiej rzeczywistości. Po takiej dawce humoru żaden widz nie opuścił Teatru Korez głodny wrażeń

Aśka – czyli ta, którą Katarzyna Kwiatkowska jest najbardziej – to sympatyczna aktorka niespełniona zawodowo. Z nadzieją wyczekując wyników kolejnych przesłuchań tymczasowo ląduje w biurze rezerwacyjnym prestiżowej warszawskiej restauracji. Nieszczęsna dziewczyna za swój życzliwy charakter zostaje srodze ukarana – bez przerwy czegoś od niej chcą, telefony się urywają, a żadna wyświadczona przysługa nie stwarza widoku na rewanż. W piekle, które współtworzą apodyktyczny szef, zblazowani klienci, złośliwie koleżanki oraz leniwi współpracownicy, anielski charakter Asi jest odrobinę niestosowny. Zaczyna rosnąć na nim skaza jak rysa na szkle, która doprowadzi w końcu do eksplozji. Bo Aśka nie jest przecież zakompleksioną wariatką, z którą można zrobić wszystko. Ona ma naprawdę wielki apatyt na życie. 

Katarzyna Kwiatkowska, jako jedyna bohaterka monodramu, dokonuje na scenie prawdziwych cudów. Oprócz Asi gra bowiem także pozostałych 39 bohaterów sztuki. Aśką jest niejako na żywo, reszta jej kreacji to głosy wydobywające się ze słuchawek telefonicznych. Przez półtorej godziny nieprzerwanie przeistacza się z jednej postaci w drugą. Płynność tych przejść zachwyca i bawi do nieprzytomności. Przy wielkim talencie parodystycznym Kwiatkowskiej nie powinna zaskakiwać (a zaskakuje) naturalność z jaką z arabskiego szejka zmienia się w Jolantę Kwaśniewską, nie potrzebując do tego nie tylko charakteryzacji, ale nawet sekundy namysłu. Katarzyna Kwiatkowska z wdziękiem i bezpretensjonalnością prowadzi publiczność przez gąszcz swoich bohaterów. Dodać do tego trzeba niesłychaną dynamikę scenariusza i otrzymujemy wyśmienitą porcję dobrej zabawy. Takiej, która zadowoli nawet najbardziej wygłodniałego widza.

Obserwując zmagającą się ze spektaklem Kwiatkowską można się zastanawiać, czy potrzebuje ona jakiegokolwiek tła dla swoich poczynań. Skoro jedna aktorka może zagrać 40 osób i to bez charakteryzacji, to zawracanie sobie głowy scenografią zdaje się zakrawać na szaleństwo. A jednak i o to zadbano. Za stanowiskiem pracy bohaterki (biurko i krzesło) rozciąga się więc widok na wnętrze luksusowej restauracji. Bezpośrednio na tym plakacie przyczepiane są kolorowe karteczki, z nazwiskami i godzinami rezerwacji oraz największa, przypominając, że pana o nazwisku Cisło więcej na kolację wpuścić nie wolno. Są też telefony i interkom, pobłyskujące światełka sygnalizujące o zawieszeniu rozmowy oraz lampki choinkowe oplatające drewniany stelaż sceny. To ważna dla treści informacja – scenariusz osadza fabułę niewiele przed Świętami Bożego Narodzenia. Nic nie jest tu przypadkowe, każdy drobiazg ma swoje znaczenie i zostanie bardziej lub mniej jednoznacznie wykorzystany podczas spektaklu. Troska o detal wywiera dobre wrażenie i daje widzowi poczucie, że nie lekceważy się go ani niedoborem, ani nadmiarem dosłowności.

Z taką samą subtelnością przewijają się przez spektakl drobne wstawki muzyczne. Wyrażają się one przede wszystkim w dźwięku dzwoniącego prawie bez ustanku telefonu. Po raz kolejny uzyskujemy dowód na niesłychaną precyzję, z jaką przygotowano „Wielki Apetyt…”. Nie tak łatwo przecież zgrać warstwę dźwiękową z fabularną, jeśli akcja toczy się szybko, a do dyspozycji mamy tylko dwa lub trzy rodzaje telefonicznego terkotu. Mimo to i tu obyło się bez wpadek.

Monodram Kwiatkowskiej jest dowodem, że w polskim teatrze można dobrze się bawić, unikając zbędnych póz i pretensjonalności. Bez trudu broni się przed zarzutami o komercyjny charakter. Bo Katarzyna Kwiatkowska, znana przede wszystkim z „Szymon Majewski Show” jest doskonałą parodystką, a nie tylko swoim nazwiskiem. A młoda firma Tito Productions potrafi wyprodukować sztukę, która sprzeda się właśnie dlatego, że po prostu jest dobra. Apetyty publiczności zostają zaspokojone, menu zatwierdzone, obsługa nienaganna. Pozostaje mi z czystym sumieniem życzyć kolejnym widzom smacznego.

Anna Leksy
Dziennik Teatralny Katowice
2 lutego 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...