Apokaliptyczny pejzaż współczesności
rozmowa z Bartoszem SzydłowskimTekst Mateusza Pakuły został skonstruowany z cytatów, miesza strzępy języka przeszłości z popową, telewizyjną papką. W ten sposób tworzymy apokaliptyczny pejzaż współczesności - Bartosz Szydłowski opowiada o reżyserowanym przez siebie spektaklu "KonradMASZYNA"
Twój spektakl, zrealizowany na podstawie tekstu Mateusza Pakuły, to jeden wielki sprzeciw wobec współczesności. Chcesz się wszystkim narazić?
Nie miałem takich intencji (uśmiech). Ten tekst jest podbudowany pewnym zwątpieniem. A zarazem autoironią do roli inteligenta w dzisiejszym społeczeństwie. Konrad to ktoś, kto miał ambicję czynu, zmiany, uzdrowienia kto niósł pochodnię w "Wyzwoleniu" Wyspiańskiego. Traktuję Konrada jako metaforę porażek, które ponoszą nasze elity w przeprowadzaniu społeczeństwa przez trudne sytuacje. Czy się komuś narażę, czy nie - nie rozpatruję spektaklu w tych kategoriach. Projekt powstał ze szczerych intencji powiedzenia o swoich odczuciach.
Ale przyznasz, że z "Konrada-Maszyny" przebija twoja niewiara w człowieka?
Spektakl pokazuje rozdźwięk istniejący w naszym społeczeństwie - między tymi, którzy władają językiem, narzucają go innym, a tymi, którzy za tym wszystkim podążają. Dlatego na scenie mamy podział na lidera - Konrada-maszynę - i ludzi, którzy za nim idą, wpadając w tarapaty. Rodzi się konflikt, niezrozumienie, obcość. Dominuje uproszczone, biało-czarne postrzeganie świata Protestuję przeciwko językowi nienawiści, wykluczeniu, manipulacji. W teatrze mamy dwa projekty, które są awersem i rewersem. "Fakir, czyli optymizm" to spektakl, który powstał z głębokiej wiary, że pewne intencje, emocje, teatr mogą polepszyć międzyludzkie więzi. "Konrad" pokazuje natomiast, że nie wszystkie idee trafiają na podatny grunt, że istnieje pogłębiające się pęknięcie między nami.
"KonradMASZYNA" wypływa z jeszcze jednej tragedii, bardzo osobistej, która wydarzyła się w Nowej Hucie.
Wokół naszego teatru wydarzyła się tragedia, znajoma osoba zamordowała syna w konflikcie rodzinnym. Ta historia zrodziła mój spektakl, cementuje lęki i wątpliwości, dzięki którym narodził się "KonradMASZYNA". Nie wykorzystuję jednak faktów, by podjąć działania publicystyczne. Ta tragedia drzemie gdzieś w środku tekstu, pod jego powierzchnią. Nasyca spektakl mrokiem, labiryntem ciemności, poczuciem winy. Jest dla widza niemal niewidoczna.
I znowu przemawia przez Ciebie anty-fakir, czyli pesymizm.
Gdybym sięgał tylko w jedną stronę stałbym się ideologiem. Daję świadectwo zarówno swoim nadziejom jak i zwątpieniom. Mam wrażenie, że jako naród ciągle na kogoś czekamy; jedni powiedzą na Mesjasza inni - na Konrada. To pewna forma niewolnictwa. Nie potrafimy mówić we własnym imieniu, o swoich myślach, swoich odczuciach. I ciągle kogoś obwiniamy za nasze niepowodzenia. Polska w ogóle jest trochę krajem synobójców. Rodzący się pąk nie może się rozwinąć, na młodych spadają cienie przeszłości, misji, powinności, ojcowie są dużo silniejsi niż synowie.
Pojawiasz się na scenie na podeście w roli didżeja - niecodzienny pomysł!
To autoironiczna rola reżysera. Podważam status bycia pan-kreatorem świata Nie wiem, czy coś takiego w ogóle dzisiaj funkcjonuje. Jestem cały czas obecny na scenie, dialoguję z głównym bohaterem, stawiam pewne pytania także poprzez didżejską aparaturę, którą kieruję.
Didżej nie jest kimś, kto tworzy od podstaw, lecz scala istniejące elementy, gra cytatami.
Didżej skreczuje, powtarza i przez to może pogłębiać sens.
Zwłaszcza że ja jestem didżejem teatralnym, operuję rytmem, dźwiękiem, ale i słowem. Tekst Mateusza Pakuły został skonstruowany z cytatów, miesza strzępy języka przeszłości z popową, telewizyjną papką. W ten sposób tworzymy apokaliptyczny pejzaż współczesności.