Apostazja po polsku
"Niewierni" - reż. Piotr Ratajczak - Teatr Łaźnia Nowa„Niewiernych” Piotra Ratajczaka w materiałach promocyjnych usilnie nazywa się „projektem”, próbując zachować dystans do teatralnego zmierzenia się z tematem kryzysu wiary, a jednocześnie nadając przedsięwzięciu charakter naruszania tabu, reżyserskiej odwagi. Tymczasem nowa produkcja Łaźni Nowej to po prostu dobry oraz inteligentny spektakl, o zacięciu publicystycznym, daleki jednak od jakichkolwiek kontrowersji.
Scenografia w delikatny sposób sugeruje, że jesteśmy we wnętrzu kościoła – zwykłe ławy, ustawione w rzędzie, pomiędzy którymi ciągnie się dywan, dochodzący do kilkustopniowego wzniesienia. Na ławach siedzi siedem osób, które opowiadają swoje najwcześniejsze przeżycia związane z religią i okresem świąt. Już wiemy – dzięki początkowemu śmiechowi i frywolności – że kościół, w którym się znajdujemy nie jest sferą sacrum. Jednocześnie jednak posiada atmosferę intymności spowiedzi. Bohaterowie mówią o swoim życiu, problemach, doświadczeniach, które doprowadziły ich do porzucenia religii, mimo gorliwego wychowania w wierze.
Pomimo wypowiedzi pełnych zarzutów względem kościoła jako instytucji, tym, co przede wszystkim sprawia, że wśród bohaterów rodzi się decyzja o dokonaniu aktu apostazji, są moralne rozterki, wadzenie się z Bogiem. Powodem, dla którego poszczególne postaci odchodzą od kościoła, jest ich odejściem od wiary w ogóle. Pozornie jest to oczywiste, ale to w tym tkwi duża siła spektaklu. Reżyser bowiem nie dokonuje jednoznacznej krytyki, lecz pokazuje skomplikowane losy bohaterów, którzy decydują się – nie bez moralnych problemów i rozterek – porzucić myślenie o religii w wymiarze, który proponuje kościół. Jedynym przykładem, będący odstępstwem od takiej konstrukcji, jest dziewczyna, która w wieku szesnastu lat dowiaduje się, że została poczęta metodą in vitro. Nawet jeśli z początku jej dramat wydaje się zarysowany zbyt grubą kreską, to musimy mieć świadomość, że reaguje na nią wrażliwa nastolatka z oazy. Ponadto dla przeciwwagi mamy gwiazdkę telewizji, która mówi o apostazji – i w rezultacie dokonuje jej na oczach kamer – tylko dlatego, że jest to modne i może jej przysporzyć popularności. Ratajczak zdaje się więc dbać o dwuznaczność czy brak propagandowego przesłania, lecz widoczne jest to na przykładzie grupy, wszystkich bohaterów, nie każdej osoby pojedynczo.
Ciekawe jest także zakończenie spektaklu. Bohaterowie czytają swoje akty apostazji z ogromną satysfakcją, jakby spełnienie tego celu (a dokonanie apostazji, co pokazuje reżyser, nie jest w Polsce prostym procederem!) miało przynieść ulgę w walce ze światem, z której przecież wynika ich niezgoda na kościół. Jeśli jednak przyjrzymy się ich losom i moralnym pobudkom, które doprowadziły ich do tej decyzji, wiemy, że akt ten nic nie zmieni w ich życiu. Mniej dzieci nie będzie umierać na raka, z czym nie może pogodzić się młoda onkolożka, a chłopak silnie indoktrynowany za młodu nadal będzie miał problem z widokiem krzyża. Pozornie szczęśliwe, zdawałoby się, wręcz banalne, zakończenie, wcale takie proste nie jest. Przecież pytanie o teodyceę będzie istniało nadal. Tak dla spowiadających się bohaterów, jak i dla samych widzów.