Apoteoza chaosu w wizji nadchodzącego końca
"Koniec" - reż. Krzysztof Warlikowski – Teatr Nowy w WarszawieAutorski projekt Krzysztofa Warlikowskiego na podstawie tekstów Bernarda-Marii Coltesa,"Procesu" Franza Kafki i "Elizabeth Costello"Johna Maxwella Coetzeego, to głównie malowane kontrastem skrawki, zagubionych i pozbawionych idei twórczej osobowości.
Autorski projekt Krzysztofa Warlikowskiego na podstawie tekstów Bernarda-Marii Coltesa,"Procesu" Franza Kafki i "Elizabeth Costello"Johna Maxwella Coetzeego, to głównie malowane kontrastem skrawki, zagubionych i pozbawionych idei twórczej osobowości. Spektakl osadzony w nastoju gęstego chaosu, myśli i powidoków zdarzeń sennych, osadzonych w zimnym świetle i ascetycznej scenografii inspirowanej kinem transgresji. Sposób obrazowania treścią sprawia, iż odczuwanie ginie beznamiętnie i staje się przyczyną cierpienia bohaterów, a ich osobowości dręczone są ciągłymi symptomami poczucia winy.
Aktorzy w znakomity sposób radzą sobie z tym trudnym zadaniem jakim jest artystyczne ujęcie wynaturzenia ludzkiej osobowości. Somnambuliczna wizja reżysera przenika dogłębnie dzięki skrupulatnemu prowadzeniu aktorów, którzy są znakomitym narzędziem tworzącym realistyczne emocje w surrealistycznym świecie.
Historie powiązane są jakby nieuchwytną nicią, złożoną z chęci posiadania, wymuszonych pochlebstw, zawiści, oczekiwań i wszystkich myśli, które prowadzą do autodestrukcji jednostki zawieszonej w tej bezwarunkowej przestrzeni, gdzie koniec jest bliski. Gdy tylko pojawia się zarys fabularny po chwili tonie on w odmęcie oczekiwań i trudnych wyborów, które degradowane są do bezsilnej walki przedstawianych portretów psychologicznych. Najlepszym lekarstwem dla bohaterów jest niemoc i dewastacja duchowa - pozbawiająca logiki myślenia. W tym instrumentalnym chaosie dramaturgicznych środków wyrazu łączeniem w parafrazy wymiocin duszy, gubi się manuskrypt istoty człowieczeństwa, a jedyną ucieczką przed ostatecznością jest brak myśli i wiary w to co nastąpi.
Bohaterowie chcą wiedzieć więcej po przekroczeniu bramy Babilonu - symbolu upojonego nieważkością końca, którego nie można ujrzeć. Każdy chce przekroczyć tę bramę i nie wie dlaczego. Otoczka mglistego snu, gdzie mieszają się relacje, jest na pograniczu szaleństwa i lęku przed ostateczną drogą. Już sama postać będąca alegorią Babilonu, snuje się w narkotycznej wizji i w niemożności odczuwania pozytywnych emocji męczy się w bezcelowej walce z narzuconą funkcją.
Każdy z bohaterów pogubił się swoich myślach, które jak drwiący potok podświadomości wylewają się na scenę w otoczce zgrzytów umysłu i lęku przed utratą tego co dla nich najcenniejsze – czyli wypracowana pozycja i zapatrywanie w wysoką samoocenę. W tym spektaklu nie ma rozwiązań przewidywalnych, a chaos budzi rozedrganie myśli i brak skupienia nad jakimkolwiek celem ludzkiej egzystencji.
Gloryfikacja pomieszania zmysłów i poczucia dewastacji kodeksu moralnego bohaterów, kieruje do dramatycznych wniosków, że człowieczeństwo nie istnieje dopóki nie jest w stanie się określić wymiernym schematem. Brakuje nadziei i rozwiązań, a sądzenie, że narkotyczna wizja jest czymś w rodzaju budowania osobowości, gubi nie odpowiadając na prozaiczne pytanie - skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy.
Kosztując życie do dna, to tylko hedonistyczna walka z samym sobą, chaos literacki i sceniczny, który zastyga w brutalnej formie sprawia, że wnioski są słabo odczuwalne i tworzą przekonanie, że człowiek nie jest gotowy na śmierć, albo jej w ogóle nie potrzebuje i nie chce dopuszczać myśli o zbliżającym się końcu.
Bohaterowie docierają do sytuacji granicznej i chociaż chcą zakończyć swoją egzystencję nie wiedzą po co i dlaczego. Skazani na niemoc dręczeni pytaniami o sens życia nie potrafią się odnaleźć w słowotoku bluźnierstw i często złych uczynków kierowanych zawiścią względem siebie. Wyznawanie uczuć jest zadeptane popędem, w miłości brakuje szczerości, natomiast relacje kształtują się na chciwości czasu względem siebie.
Taki niebywale współczesny i dosadny sposób obrazowania treści, pełen nieoczywistych rozwiązań scenograficznych tworzy iluzję rzeczywistości pełną trwogi, a przerażająca wizja społeczeństwa, jest raczej apokaliptyczną scenerią pełną drapieżnych odruchów zagubionych jednostek, które nie znają siebie i boją się przyznać do własnych instynktów. Trudny ten obraz i deklaracja w finale przestawiania, iż takich nierozumiejących własnych dusz jest wielu, a machina dewastacji uczuciowej i ideowej poszła już tak daleko, że trudno ją cofnąć.
Czy w obecnym rozrachunku potrzeba reprezentacji takich wartości jest konieczna, trudno określić, jednakże warto przyjrzeć się dogłębnie, w którą stronę kreuje się obraz człowieczeństwa w momencie osądu uczynków i zbliżającego się końca według wizji reżysera.