Artaud i jego sobowtóry
"Artaud. Sobowtór i jego teatr" - reż. Paweł Passini - Teatr Studio w WarszawieSpecyficzna sztuka Pawła Passiniego intryguje do bólu. Schizofrenik Artaud niejednokrotnie przeraża, ale i niejednokrotnie zachęca do refleksji nad wewnętrznymi żądzami, które kierują naszym życiem
Teoretyk teatru, co widać w spektaklu Pawła Passiniego, nie radzi sobie albo nie chce radzić sobie z ciężarem istnienia.
Spektakl "Artaud. Sobowtór i jego teatr" jest przegadany. To częsta opinia, wynikająca z licznych wątków, powtarzanych w przedstawieniu. Choć gra aktorów była wyśmienita, to długie monologi, zwłaszcza w wykonaniu Przemysława Wasilkowskiego, choć nieraz intrygujące, często nużyły.
Emblematyczna postać teatru na świecie - Antonin Artaud - został przedstawiony jako pasjonat, a raczej fanatyk sztuki teatralnej. Chory psychicznie artysta często był uważany za męczennika, który twierdził, że człowiek to zwierzę kierowane przez wewnętrznie nieuświadomione żądze seksualne. Determinują one nasze zachowanie.
Oniryczny przekaz mógł intrygować, ale w rozbudowanej nadmiernie formie nużył. Moja partnerka z szacunku dla sztuki nie wyszła z sali. To wszystko za sprawą symboliczności, niejasności przekazu. Jego skomplikowana forma mogła się nie podobać, mimo swojej oryginalności.
Najlepsza rola? Chyba mimo wszystko Marka Oleksego, trudna, wymagająca. Zastrzeżenia można mieć jedynie do reżysera Pawła Passiniego, który, za bardzo skupił się na sobie, a nie na widowni.