Artyści do wzięcia

31. Festiwal Szkół Teatralnych

Kim będą za pięć czy dziesięć lat? Tego nie wie nikt. Ale właśnie kończy czteroletnie studia w czterech państwowych szkołach teatralnych cała osiemdziesiątka. To przyszli Hamleci, fredrowskie Podstoliny czy Edkowie z "Tanga" Mrożka - a może nie?

W warunkach gospodarki rynkowej o etat w teatrze równie trudno jak o rolę w filmie. Festiwal Szkół Teatralnych w Łodzi (31. edycja odbyła się w dniach 23 - 28.04.2013 r.), miał jednak tych pełnych energii młodych ludzi zetknąć z nie za wesołą rzeczywistością zawodową. Dając im szansę zaznaczenia odrębności i wyjścia z grupy, z rocznika podobnych do siebie kolegów chętnych do zrobienia kariery. Przyjeżdża się do Łodzi na pięć, sześć dni w zespole, grupie, a wyjeżdża Żebrowskim, Szycem, Kingą Preis. Pod warunkiem że zwróci się uwagę, przebije do jury. Dziś jeszcze wspomina się np. niegdysiejszy spektakl "Widoku z mostu" Millera. Nikt nie przypuszczał wtedy, że pod grubą kufajką, dżinsowymi spodniami, które trzeba było w roli zrzucić w ponętny sposób, kryje się figura... Figury. Żebrowski w "Miłości i gniewie" potrafił tak zagrać determinację w kłótniach z Krukówną, że uwiódł nawet groźne jury. A Malajkat prawie natychmiast po dyplomie otrzymał propozycję zagrania Hamleta w Warszawie u Grzegorzewskiego!

Nie ulega wątpliwości, że pedagodzy, mając na względzie przyszłość wychowanków, muszą przystosowywać się do potrzeb czasu. Kiedyś wypuszczano ze szkół heroiny, amantów i subretki, postaci tragedii i farsy. Dziś to prawie "passé". Młody aktor gra człowieka z marginesu, unurzanego po pachy w brudach życia w tegorocznym festiwalowym spektaklu "Pływalni", a za chwilę - jeden z obiektów badawczych dr. Sacksa, koncentrującego się na chorobach czy anomaliach mózgu w "Człowieku, który pomylił swoją żonę z kapeluszem". A za lat dwa czy pięć będzie szczęśliwy, gdy nie zdążywszy zgorzknieć, znajdzie się w serialu zapewniającym byt na pewien czas. Albo w TV - w charakterze prezentera lub w prywatnej firmie jako PJ.

Ot, znak czasu... Wieki temu uważano, że sztuka jest zwierciadłem ustawionym na gościńcu. Jak mówi znana aktorka i pedagog Zofia Kopacz, zwierciadło pękło i odbija dziś życie w tysiącu odrębnych kawałków. Widzi się więc w sztuce rzeczywistość pod różnym kątem, w ostrym lub nieostrym oświetleniu, w feerii barw lub sprowadzoną do czerni i bieli. Te wszystkie niuanse musi mieć na względzie profesjonalny aktor, równie dobrze czując się na planie filmowym, na deskach sceny czy estrady, co w studiu radiowym i telewizyjnym. Kto wie, z jaką propozycją odezwie się komórka?...

Dyskutuje się całymi latami, jak robić, by młodzi nie naśladowali Holoubka czy Anny Seniuk, a na scenę czy plan filmowy wnosili coś nowego, odświeżającego. Czy powinno się zatem kształcić w akademii o prawdziwie humanistycznym charakterze, czy szkole zawodowej na wysokim poziomie. Tegoroczna edycja Festiwalu Szkół Teatralnych wykazała, że najważniejszy jest warsztat, profesjonalne przysposobienie pozwalające uciekać się do najróżniejszych sposobów ekspresji. Ta konieczność nieustającego szlifowania techniki, warsztatu zaprowadziła w tym roku młodych aktorów w inne niż tradycyjne rejony działań aktorskich. Dlatego też większość spektakli konkursowych, a było ich 12 (po 3 z każdej szkoły) to teksty nieproste w konwencji, o zróżnicowanej materii inscenizacyjnej, co wymagało współpracy ze znakomitymi lub wybitnymi reżyserami. To jest: Lupą, Wiśniewskim, Wyrypajewem, Strzępka, Globiszem, Dudą-Gracz, Bogajewską, Brzykiem i in. Sięgano też po doświadczenia nowych mediów - np. filmu wideo, choć zdarzyło się grać też całkowicie bez rekwizytów,

A o co chodziło na scenie? Jaki był główny temat przedstawień? Można powiedzieć krótko: pełna sprzeczności natura ludzka i jej rozmaite uwikłania, patologie, odstępstwa od norm moralnych, skrzywienie w odbieraniu impulsów z zewnątrz i od wewnątrz. Spowodowane uwarunkowaniami politycznymi o ponadlokalnym wymiarze ("Nasza klasa" Słobodzianka), realiami społecznymi (dwa spektakle pt. "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" Masłowskiej - łódzki i wrocławski, "Pływalnia" Norena) odmiennością genetyczną ("Shopping and Fucking" Ravenhilla). Sięgnięto też do Kosmosu z dużej litery {"UFO. Kontakt" Wyrypajewa) i kosmosu naszego mózgu, aby stworzyć metaforę pewnego stanu naszego myślenia ("Człowiek, który pomylił swoją żonę z kapeluszem" Brooka). To spektakle wymagające kreacji zbiorowej, co utrudniało zadania aktorskie, bowiem niełatwo być zauważonym w zespole. Jaka to przecież niestereotypowa propozycja - zagrać z kolegami ludzi chorych psychicznie i poddawanych specjalnym testom dla określenia pojemności intelektualnej naszych mózgów! I to bez cienia rodzajowości, w aerotycznych halkach i piżamach.

Na osobną uwagę zasługują moim zdaniem dwa spektakle, a to ze względu na siłę argumentacji i dramatyzm opowiadania. To "Harce młodzieży polskiej" Śpiewaka w reż. Remigiusza Brzyka (Warszawa) i "Shopping and Fucking" Ravenhilla [na zdjęciu] w reż. Grzegorza Wiśniewskiego (Łódź). Pierwszy - w inscenizowanej formie teatru faktu - przypomina stuletnie dzieje naszego ruchu skautowskiego, nie uciekając od przykładów indoktrynowania czy ideologizowania młodzieży w imię interesów partyjnych. Drugi z wymienionych tytułów podejmuje problem odmienności seksualnej, ale pokazany przez dramat wykluczenia czy odrzucenia, świetnie zresztą zagrany {dwie nagrody specjalne i jedna z pierwszych nagród). Dramat ten zdjęty z afisza po skandalizującej prapremierze tu okazał się materiałem na przedstawienie niezwykłe, zarówno pod względem estetyki jak i bez-pruderyjnej wymowy.

Rozczarowała uczelnia warszawska. Szkoda jednak, że poza jej nieudanym "Weselem" Wyspiańskiego nie znalazła się w programie żadna pozycja z kanonu dramaturgii polskiej i światowej. I to w roku Fredry i Tuwima. Rzecz w tym, że niegranie tekstów klasycznych prowadzi do pewnego zubożenia sztuki aktorskiej. Dowodem tego był mało udany przecież wieczór fredrowski w telewizji "na żywo". Brakło w nim stylowości, zachwytu nad pięknem słowa, odkrywania i smakowania wiedzy o człowieku i uśmiechu.

Ale wróćmy do tegorocznej imprezy. Nie da rady wymienić całej palety nagród. Poprzestańmy na tym, że Grand Prix za wybitną osobowość sceniczną otrzymała Marta Mazurek z Krakowa ("Człowiek, który pomylił swoją żonę z kapeluszem11), a wspomniane już Nagrody Specjalne: Piotr Bondyra, Marcel Sabat i (pierwszą) Paulina Gałązka -wszyscy z Łodzi ("Shopping and Fucking"). W formułach nagradzania kryją się oczekiwania środowiska ludzi teatru wobec kolegów dopiero zaczynających swoje kariery. Jan Machulski, pomysłodawca tego festiwalu, przyznając przed laty swoją prywatną nagrodę, zmotywował ją tak: "Bądź orłem, nie zniżaj lotów". Uwaga, są też nagrody dla najbardziej elektryzującego aktora i aktorki.

Małgorzata Karbowniak
Tygodnik Angora
9 maja 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia