Artysta jak nie tworzy, to nie żyje

Wywiad z Bohdanem Głuszczakiem

Nie pokazuję się w Olsztynie na co dzień. Zawodowo na UWM już nie pracuję. Przestałem chodzić po ulicy. Wódki nie piję prawie od urodzenia. Nie widać mnie, to znaczy, że umarłem - mówi profesor Bohdan Głuszczak, reżyser, uwielbiany przez studentów pedagog, aktor, współtwórca słynnej Pantomimy Olsztyńskiej. Jego życiorys mógłby posłużyć za scenariusz niejednego filmu.

Podobno pan nie żyje, panie profesorze.

- A tak. Osobiście o tym słyszałem.

Gdzie?

- Przy pomniku Stefana Jaracza było odsłonięcie tablic. Kazano, żebym przyszedł. Nie pasowało mi to strasznie, bo miałem w tym czasie 60-lecie matury i spotkanie ze wszystkimi kolegami. No, ale pomyślałem, taka uroczystość olsztyńska: to muszę jednak tam być. Pamiętam, że padał wtedy deszczyk. Stanąłem sobie z tylu bliżej pomnika, a nie tablic. Przede mną stoi takich dwóch, zdejmują te zasłony i jeden mówi: O, zobacz Gluszczak umarł, a w prasie nic nie było. Na to ten drugi pyta: Kiedy? A ja odzywam się z tyłu: Dwa lata temu.

Wstrząsnęło to panem?

- Czyja wiem? Wyprowadziłem się do Pelnika. Nie pokazuję się w Olsztynie na co dzień. Zawodowo na UWM już nie pracuję. Przestałem chodzić po ulicy. Wódki nie piję prawie od urodzenia. Nie widać mnie, to znaczy, że umarłem.

Czytania uczył się pan na podręczniku historii. Chciał pan ją studiować. Jak to się stało, że wybrał pan reżyserię?

- Dlatego, że przez przypadek przyjęli mnie do Szkoły Teatralnej.

Przypadek?

- Pomyliłem budynki. Zamiast na uniwerek łódzki, bo w Warszawie nie przyjęli mnie dwa razy, wszedłem w Łodzi do innego budynku. Myślałem, że to uniwersytet, a to była Wyższa Szkoła Teatralna w Łodzi. Tak się złożyło, że poszedłem za jakąś grupką młodzieży. Zapytali mnie, czy chcę zdawać na taki a taki wydział, więc odpowiedziałem, że chcę. Powiedziałem jakiś wierszyk. Miałem dobrze opanowaną prozę i dokumenty przy sobie, no i zdałem.

Trochę śmiesznie nazywał się ten pana kierunek, Wydział Reżyserów Teatrów Niezawodowych. Jakoś tak do końca tego nie kojarzę. To taki reżyser amator?

- Ten wydział założył Leon Schiller w Łodzi, po powrocie z oflagu. Miał za zadanie przygotować edukatorów teatralnych, a nie teatrologów. Ci, którzy praktycznie poznają teatr, nauczą się go prowadzić z amatorami i będą robić ten teatr na wsi, w szkole z pełnosprawnymi i niepełnosprawnymi. Nauczyć się tzw. reżyserii pedagogicznej, i ja na ten wydział trafiłem.

A jak was traktowali studenci reżyserii zawodowej?

- Rzeczywiście, nasz wydział był trochę jakby gorszego gatunku. Środowisko teatralne traktowało nas z ironią, podśmiewając się "cha, cha, cha, amatorzy". Mądrzejsi tego nie robili, a ci nie całkiem utalentowani, tak. Wychodził z nich kabotynizm i bufonada. Na tym moim wydziale nie było za dużo osób, ale wśród nich byli nauczyciele, dziennikarze, ludzie już z wyższym wykształceniem: z politechniki, polonistyki, filozofii. A co ja? Z Zalewa (koło Morąga - red.)

W dodatku z garbarni.

- Z garbarni. Z czym? Z jakim przygotowaniem, sierotka biedna.

Po domu poprawczym.

- Po ucieczce Mikołajczyka, nasz warszawski sierociniec, w którym byłem, zamieniono na dom poprawczy dla moralnie i politycznie zaniedbanych. Pani się domyśla, co to oznaczało w tamtym czasie? Lali nas, jak pan Bóg przykazał, i nawracali na socjalizm. Tam nas było 66, z czego 61 to dzieciaki z powstania warszawskiego. Uciekłem stamtąd. Znalazłem się w Paczkowie (koło Nysy Kłodzkiej), tam dostałem jakąś opiekę i skończyłem liceum.

Kiedy trafił pan do sierocińca, miał pan dziesięć łat. Dłaczego pan się tam znalazł?

- Nie bardzo byłem związany z rodziną. Opuściłem dom w 1944 roku. Miałem wtedy osiem lat. Ojciec był w wojsku. Matki nie miałem, a macocha to macocha. Przez kilka lat pętałem się po wsiach. Ktoś mnie tam wziął, żebym z głodu nie zdechł. Rodzony brat mi mówi: Jak patrzę na ten twój życiorys, to się zastanawiam, dlaczegoś ty przeżył. Sam się nad tym zastanawiam, przecież to był taki trudny czas. Pacyfikacje na Podlasiu, gdzie się urodziłem, Bury i Łupaszko, których miałem okazję poznać. Ale przeżyłem. To jest epoka. Moje pokolenie. To nie tylko ja.

Ale wróćmy do Pana. Po maturze pracował pan w garbarni w Zalewie koło Morąga. I tam założył pan pierwszy amatorski teatr. Skąd ten pomysł?

- Żeby nie zgłupieć. Przecież po południu trzeba było coś robić. Śpiewać, tańczyć, wierszyki mówić. Byli tam nauczyciele, trochę inteligencji. No i chciałem się od alkoholizmu uchronić, bo garbarze pili porządnie. Garbarz kończył robotę, szedł do gospody ludowej, brał ćwiartkę i wracał do domu. Mnie nie stać było na ćwiartkę. Robiąc ten teatr było mi po prostu lżej.

A później otrzymał pan propozycję współtworzenia amatorskiego teatru ludzi głuchoniemych w Olsztynie, słynnej potem pantomimy. Miał pan wówczas 24 łata i głowę nabitą ambicjami...

- To były prawdziwe idee. Ja chciałem wtedy zostać co najmniej dyrektorem Teatru Narodowego.

Jednak zdecydował się pan poprowadzić ten teatr głuchych. Dłaczego?

- Miałem dobrych pedagogów. Mówili mi, będziesz jedyny, niepowtarzalny. Będziesz robić uczciwe i mądrze, to zostaniesz zauważony. Będziesz człowiekiem publicznym. Staraj się pracować na czyjąś korzyść. Znajdź sposób na życie, a nie przeżycie, to Bardini powiedział. Głusi to jest sposób na życie, a teatr na przeżycie. I on miał rację.

Ale zarzucono panu, że Głuszczak robi karierę na głuchych.

- Prasa, telewizja, wyjazdy za granicę, kiedy dostaje się paszport na wszystkie kraje świata. Pani rozumie co to znaczyło wówczas. Dolary, jakieś diety. Z takich wyjazdów przywoziliśmy pomarańcze, mandarynki, czekoladę. I o to były te awantury.

Prowadził pan tę pantomimę głuchych przez prawie 40 łat. Co to panu dało?

- Poczucie, że byłem użyteczny, czy może pożyteczny. Spłacałem dług za swój sierociniec. Za swoją eliminację z życia. W szkole czy na studiach, gdzie nie miałem pieniędzy, ktoś mi pomógł. Ktoś mi dał statystować w filmie, żebym sobie płaszcz kupił.

Ale gdyby pan tego nie lubił, nie robiłby pan tego tak długo.

- Dlatego, że pokochałem teatr. Nieważne, z kim robię teatr, zawsze robię go poważnie. Ja głuchych traktowałem jak artystów.

Ale przecież dła reżysera nawet sposób komunikacji z takim artystami musi być utrudniony.

- Ja się z nimi komunikowałem jak z zawodowymi aktorami. Miałem do pomocy tłumacza migowego.

Ochrzaniał pan swoich artystów czasami?

- Zawsze. Jak to w teatrze. Reżyser mordę drze i koniec. Jak trzeba to i przyłoży. Bo kocha teatr i traktuje wykonawcę jak zawodowca, a nie z taryfą ulgową, bo głuchy.

Przyjaźnił się pan ze swoimi artystami prywatnie?

- Tak, ale dla nich ja byłem nauczycielem. Podam przykład. Jedna z moich artystek złapała jakąś infekcję i trzeba było wezwać ginekologa. Lekarz przyszedł i kazał się jej rozebrać. No to ona wyprosiła męża na czas badania, a mnie nie, bo ja jestem nauczyciel i mnie wolno zostać.

Nie zdumiało to pana?

- Zdumiało, ale potraktowałem to normalnie. Pytam tylko, czy się mnie nie wstydzi, a ona: Dlaczego, przecież ja tego nie używam.

Panie profesorze, jest pan też honorowym obywatełem Olsztyna. Czy czuje się pan jego propagatorem w świecie poprzez tę pantomimę? Odwiedziliście przecież 24 kraje.

- Pantomima była propagatorem Olsztyna. Przecież tam, gdzie jeździliśmy nikt o Olsztynie nie słyszał. Padały pytania od starych polonusów, pod jakim to teraz jest zaborem.

Pan już skończył swoją działałność zawodową. ZUS naliczył panu prawie 60 lat pracy. Jest pan szczęśliwym emerytem?

- Dlaczego szczęśliwym? Przecież artysta musi tworzyć do końca życia, bo jak nie tworzy, to nie żyje.

Co pan teraz będzie tworzył?

- Nie wiem. Pierwszego września skończyłem sztukę ze studentką. Kto mnie teraz będzie chciał? Jestem za stary. Jeszcze się rozchoruję w czasie roboty i umrę. Poza tym przecież jest tyle młodych. Są zdolniejsi, awangardziści, a ja jestem staromodny. Czy ja znam mentalność tego świata? Ci, którzy byli moimi studentami, znają moje zalety i wady. No to przychodzą i proszą: Głuszczak, może pomożesz?

Z czego jest pan najbardziej dumny?

- Chyba z tego, że nie mam w sobie pychy. Nie jestem kabotynem. Z młodszymi o 50 lat studentami rozmawiam jak z bliskimi kolegami. Ja nie jestem ważny profesor.

A kobiety pan łubi?

- Kocham wszystkie bez wyjątku, bo są kobietami. A nie, jest wyjątek. Jedną uwielbiam. Moją żonę.

Podobno pańscy aktorzy z pantomimy jej nie lubiłi.

- Bo ona była konkurencją dla nich. Odbierała mnie głuchym. Za dużo jej poświęcałem czasu. A oni chcieli, żebym co roku jeździł z nimi na obozy. Żona pojechała ze mną dwa razy za granicę, na mój koszt zresztą, także nie było korupcji, i ona chciała, żebym ją oprowadzał, pokazywał to i tamto. Dlaczego ją, a nie ich? No i powiedzieli mi, że więcej jej nie chcą mieć na wyjazdach.

Na zakończenie, panie profesorze, jak pan patrzy na polskie seriale i grających tam młodych aktorów, niekoniecznie po szkołach teatralnych?

- W większości wypadków nie traktuję tego jako sztuki, bo nie jest to sztuka, tylko tania rozrywka. Jak Lipowską i Pyrkosza zobaczę w "M jak miłość", nawet jak wychodzą pierdoły, to oni jakoś to grają. Są wartością tego zawodu, co trudno powiedzieć o reszcie.

Urodził się i stycznia 1936 r. w Hajnówce (woj. podlaskie). Swoją karierę artystyczną rozpoczynał w działającym w 1953 r. teatralnym zespole amatorskim w Zalewie. W1956 r. ukończył Wydział Reżyserski Teatru Niezawodowego oraz Wydział Aktorski (w 1964 r.) Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi. W 1999 r. uzyskał tytuł profesora sztuk teatralnych. Od 1959 r. zaangażował się w działalność Pantomimy Olsztyńskiej, regionalnego teatru amatorskiego głuchoniemych. Głuszczak został kierownikiem artystycznym instytucji, następnie przez 30 lat był jej dyrektorem (do 1989 r.) i twórcą największych spektakli: zrealizował wraz z aktorami dwadzieścia dwa widowiska - (nakręcono o nich osiem filmów, m.in. Parasolki sfilmowane potem jako "W kręgu ciszy" - film nagrodzony w Cannes, Order Anny (wg Czechowa), Płaszcz (wg Gogola), Caprichos (wg rysunków Goi), Apokalipsa (wg Objawienia Jana Ewangelisty). Do kwietnia 1998 roku pantomima miała dwadzieścia trzy premiery (w tym pięć dziecięcych). W 1967 r. zdał egzamin reżyserski teatru dramatycznego. Od 1959 r. był także kierownikiem artystycznym olsztyńskiego Wojewódzkiego Domu Kultury, zaś od 1962 r. - aktorem Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie. W latach 1960-1989 był członkiem Polskiego Związku Głuchych, zaś w latach 1984-1990 - Narodowej Rady Kultury.

Z Leksykonu Kultury Warmii i Mazur

Wioletta Sawicka
Gazeta Olsztyńska
17 grudnia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...