Artysta, którego kochali wszyscy
Odszedł Bernard Krawczyk.Bernard Krawczyk nie żyje. Trudno było w tę śmierć uwierzyć. Podświadomie wszyscy czekaliśmy na jakieś, choćby irracjonalne, zaprzeczenia złej wiadomości. Ale zaprzeczenie nie było... Bernard Krawczyk odszedł w wieku 87 lat, po krótkiej i gwałtownej chorobie.
Bernard Krawczyk nie żyje. Trudno było w tę śmierć uwierzyć. Podświadomie wszyscy czekaliśmy na jakieś, choćby irracjonalne, zaprzeczenia złej wiadomości. Ale zaprzeczenie nie było... Bernard Krawczyk odszedł w wieku 87 lat, po krótkiej i gwałtownej chorobie.
«Wspaniały aktor i niespotykanie życzliwy człowiek, o którym Kazimierz Kutz powiedział kiedyś, że "Benia trzeba do jakiejś księgi rekordów zapisać, bo to ewenement - nie ma ani jednego wroga!".
Tę wrodzoną otwartość i wyrozumiałość dla innych, wewnętrzne ciepło i niesamowite poczucie humoru, wpisywał Bernard Krawczyk w znakomitą większość z kilkuset scenicznych postaci, jakie zagrał w ciągu długiego, artystycznego życia. Postaci z wielkiej klasyki, przedstawień muzycznych i sztuk współczesnych, a także filmów i seriali.
Grał zaś właściwie do śmierci - spektakle z jego udziałem pozostawały przecież do wczoraj w repertuarze Teatru Śląskiego, przymierzał się ambitnie do nowych projektów. Nikt mu, zresztą, nigdy lat nie liczył, bo i nie było takiej potrzeby. Kondycję miał, zdawało się, żelazną, pamięć doskonałą i mnóstwo pomysłów interpretacyjnych w zanadrzu...
Wchodzi na scenę i... jest
Nigdy nie bał się aktorskich wyzwań i awangardowych inscenizacji. Znakomicie czuł się w sztukach Sławomira Mrożka, Witolda Gombrowicza czy Eugene'a Ioneski. Ponad wszystko kochał jednak teatr słowa, z którego potrafił wydobyć najmniejszy niuans i kochał recytować poezję, zwłaszcza romantyczną. Mówił, że tak ukształtowali go pierwsi nauczyciele aktorskiego fachu, którego uczył się w słynnym katowickim Studium Aktorskim, w początkach lat 50. XX wieku, pod okiem takich tuzów, jak Gustaw Holoubek czy Roman Zawistowski.
Młody artysta szybko pokazał jak wielki i różnorodny ma talent, szybko spodobał się też publiczności. To był ten typ aktora, który wchodzi i natychmiast skupia na sobie uwagę widza; choćby słowa nie powiedział! Sceniczny magnetyzm zachował zresztą do końca... Nic dziwnego zatem, że wiele razy otrzymywał propozycje angażu do innych teatrów; m.in. Łodzi, Wrocławia i Warszawy. Ale pozostał u nas, wiążąc się zawodowo z Teatrem Śląskim i Teatrem Zagłębia w Sosnowcu, grał też w Teatrze Nowym w Zabrzu i Gliwickim Teatrze Muzycznym.
Na Śląsku, czyli u siebie
Urodzony w Podłężu Szlacheckim, w dzieciństwie przeprowadził się z rodzicami do Mysłowic, które nazywał miastem rodzinnym. A jego pierwszym językiem była śląska gwara, dzięki której mógł wiele lat później stworzyć. Francika, jedną z najsympatyczniejszych postaci telewizyjnej noweli "Sobota w Bytkowie". I zagrać w kultowych filmach Kazimierza Kutza. Mówił o sobie "jestem aktorem przydatnym". Nie miał racji. Bernard Krawczyk był Wielkim Aktorem. I cudownym człowiekiem.
***
BERNARD KRAWCZYK O ŚLĄSKU...
Co mnie tu trzyma? Klimat, ludzie, rodzina i przyjaciele, tradycja, cmentarze nawet, bo jak tu odwiedzać groby bliskich, gdy są daleko? A może nie ma w tym tajemnicy, tylko zwykły wybór? Jestem tu, bo tylko tu czuję się dobrze. Pracy mi nie brakuje, publiczność mnie dostrzega, familia pod ręką, po co zmieniać coś, co nas satysfakcjonuje?
O AKTORSTWIE
W teatrze grałem chłopów i królów, traktorzystów i arystokratów, pierwszy plan i epizody. Czasem zastanawiam się jednak, czy aktorstwo to aby na pewno taka sama profesja jak inne.
Jeśli w tym samym tygodniu raz jesteś Chudogębą, a raz Zygmuntem Augustem? Jeśli rano, na próbie, mieszkasz w świecie Becketta, wieczorem mówisz językiem Dostojewskiego, a w nocy uczysz się tekstu Różewicza? Wszystko zależy od tego, czy kochasz tak pracować. Ja kocham.
JAN ENGLERT W LIŚCIE NA JUBILEUSZ BERNARDA KRAWCZYKA
"Nigdy nie zabiegałeś o poklask i nie zamieniałeś talentu na dobra materialne. W naszej teatralnej kopalni coraz mniej pozostało takich robotników..."