Atlas artysty

Sylwetka Tadeusza Kantora

"Moim domem było i jest moje dzie­ło. Obraz, spek­takl, teatr, scena" - ma­wiał Ta­de­usz Kan­tor.

Bez Kan­to­ra Kra­ków nie byłby w okre­sie PRL-u "mia­stem na nie­po­go­dę", swo­istą en­kla­wą (nie tylko) ar­ty­stycz­nej wol­no­ści. Ale i Kan­tor nie byłby być może Kan­to­rem bez Kra­ko­wa - z jego głę­bo­ki­mi piw­ni­ca­mi, za­gra­co­ny­mi stry­cha­mi, wą­ski­mi uli­ca­mi. Ko­ścio­ła­mi i opusz­czo­ny­mi sy­na­go­ga­mi. Z dzie­ła­mi Wita Stwo­sza i Sta­ni­sła­wa Wy­spiań­skie­go, któ­ry­mi był za­fa­scy­no­wa­ny. Przy­wę­dro­wał tu już w 1934 r., by pod­jąć stu­dia na ASP - u za­fa­scy­no­wa­ne­go Ta­tra­mi i Hu­culsz­czy­zną Wła­dy­sła­wa Ja­roc­kie­go, a przede wszyst­kim u Ka­ro­la Fry­cza, twór­cy no­wo­cze­snej pol­skiej sce­no­gra­fii. Pod­czas oku­pa­cji - w domu pierw­szej żony, Ewy Jur­kie­wicz - przy­go­to­wy­wał Teatr Nie­za­leż­ny, w róż­nych miesz­ka­niach wy­sta­wia­jąc "Bal­la­dy­nę" Sło­wac­kie­go i "Po­wrót Odysa" Wy­spiań­skie­go. Uczył się też w tu­tej­szej Kun­st­ge­wer­be­schu­le, uzna­wa­nej przez Niem­ców za szko­łę za­wo­do­wą, kon­ty­nu­ują­cej jed­nak tra­dy­cję Aka­de­mii. Tu w 1948 r. otwie­rał I Wy­sta­wę Sztu­ki No­wo­cze­snej, w 1955 r. two­rzył Teatr Cri­cot 2 (nazwa to ana­gram, ukry­wa­ją­cy słowa: "to cyrk"), a w 1957 r. współ­two­rzył Grupę Kra­kow­ską. Tu w 1981 r. or­ga­ni­zo­wał Cri­co­te­kę. Bez prze­rwy prze­mie­rzał szla­ki mię­dzy Domem Pla­sty­ków na Łob­zow­skiej, Aka­de­mią na placu Ma­tej­ki, pra­cow­nią na Sien­nej, Krzysz­to­fo­ra­mi, Cri­co­te­ką... Tu zmarł nie­ocze­ki­wa­nie 8 grud­nia 1990 r., tuż po pró­bie spek­ta­klu "Dzi­siaj są moje uro­dzi­ny".

Paryż

Kan­tor bywał w tym mie­ście wiele razy, jed­nak naj­istot­niej­sze oka­za­ły się dwie pierw­sze wi­zy­ty. W 1947 r., gdy Pol­ską nie zdą­ży­ła jesz­cze za­wład­nąć ide­olo­gia so­cre­ali­zmu, któ­rej się prze­ciw­sta­wi, ar­ty­sta zna­lazł się tu na pół­rocz­nym sty­pen­dium. Wraz z Mie­czy­sła­wem Po­ręb­skim zdą­żył wcze­śniej opra­co­wać "Ma­ni­fest spo­tę­go­wa­ne­go re­ali­zmu", w któ­rym po­szu­ki­wał nowej drogi dla sztu­ki ro­dzą­cej się w po­wo­jen­nym świe­cie, żą­da­jąc "za­mknię­cia rze­czy­wi­sto­ści w zde­cy­do­wa­nej ar­ty­stycz­nie for­mie, po­ka­za­nia jej spo­tę­go­wa­nej i przez to prze­ko­ny­wa­ją­cej".

Cie­ka­we, jaką rolę dla wy­zna­cza­nia jej póź­niej­szych szla­ków miało uczest­nic­two pol­skie­go ar­ty­sty w wy­sta­wie sztu­ki no­wo­cze­snej w pa­ry­skim Musée d'Art Mo­der­ne? A także wi­zy­ty w Pa­la­is de la déco­uver­te, gdzie pre­zen­to­wa­no eks­po­zy­cję in­ter­pre­tu­ją­cą świat z po­zy­cji nauk ści­słych i przy­rod­ni­czych? W każ­dym razie po po­wro­cie do Kra­ko­wa sta­nął Kan­tor na czele buntu mło­dych, przy­go­to­wu­jąc w Pa­ła­cu Sztu­ki - tuż przed wpro­wa­dze­niem dok­try­ny re­al­ne­go so­cja­li­zmu - wy­sta­wę prac 37 ma­la­rzy z róż­nych miejsc Pol­ski, która stała się ma­ni­fe­sta­cją po­ten­cja­łu ów­cze­snej mło­dej awan­gra­dy.

Po raz wtóry zna­lazł się w Pa­ry­żu już po śmier­ci Sta­li­na - w 1955 r. Czte­ry lata wcze­śniej Mi­chel Tapié, wpły­wo­wy fran­cu­ski kry­tyk i ku­ra­tor sztu­ki, wydał gło­śny esej "Un art autre" ("Inna sztu­ka"), w któ­rym sfor­mu­ło­wał za­sa­dy "in­stynk­tyw­ne­go, bez­kształt­ne­go abs­trak­cjo­ni­zmu", czyli in­for­me­lu. Kan­tor z za­chwy­tem oglą­dał wy­sta­wy Jeana Fau­trie­ra, Wolsa, Ma­thieu - twór­ców, któ­rzy po­ka­za­li mu, jak stwo­rzyć obraz, który "sam w sobie byłby or­ga­ni­zmem żywym". Nie tylko przy­wiózł do kraju za­mknię­te­go za że­la­znym murem modny kie­ru­nek sztu­ki, ale prze­ło­żył go na inny język: zda­rzy się, że w swoim au­tor­skim te­atrze Cri­cot 2 "za­pa­ku­je" ar­ty­stów w worki, za­mie­nia­jąc ich w ru­chli­we, bez­kształt­ne, or­ga­nicz­ne, pier­wot­ne formy. Sztu­kę am­ba­la­żu - opa­ko­wy­wa­nia przed­mio­tów - sto­so­wał Kan­tor wiele lat przed Chri­sto Ja­va­chef­fem, który roz­pro­pa­go­wał ten ga­tu­nek, za­sła­nia­jąc Re­ich­stag.

Edyn­burg

Tu w 1972 r. miał miej­sce naj­więk­szy chyba prze­łom w ka­rie­rze Ta­de­usza Kan­to­ra, który nie­mal z dnia na dzień uzy­skał świa­to­wy roz­głos. Na wiel­kim fe­sti­wa­lu te­atral­nym ze­spół Te­atru Cri­cot 2 po­ja­wił się z "Kurką wodną" (przy­go­to­wa­ną 5 lat wcze­śniej) za spra­wą nie­stru­dzo­ne­go w swo­ich środ­ko­wo­eu­ro­pej­skich po­szu­ki­wa­niach Ri­char­da De­mar­co - oczy­wi­ście w czę­ści "of­fo­wej", poza pro­gra­mem ofi­cjal­nym. Kan­to­row­ska in­ter­pre­ta­cja Wit­kie­wi­czow­skie­go dra­ma­tu re­ali­zu­ją­ce­go ideę "czy­stej formy", gdzie in­try­ga kry­mi­nal­na mie­sza się z opo­wie­ścią o roz­pa­dzie ro­dzi­ny i spo­łe­czeń­stwa oraz z ana­li­zą funk­cji ar­ty­sty, zdu­mia­ła Bry­tyj­czy­ków.

Mi­cha­el Bil­ling­ton - dziś ne­stor an­giel­skiej kry­ty­ki te­atral­nej, wów­czas młody re­cen­zent "Gu­ar­dia­na" - pró­bo­wał nawet po­rów­ny­wać ją do fil­mów braci Marx. Z fa­scy­na­cją pisał o "nie­skoń­czo­nej, sur­re­ali­stycz­nej wy­obraź­ni kra­kow­skie­go ar­ty­sty", o kil­ku­na­stu po­sta­ciach "re­ali­zu­ją­cych swoje pry­wat­ne ob­se­sje": dziew­czy­nie stu­ka­ją­cej na ma­szy­nie do pi­sa­nia, li­czą­cej ner­wo­wo łyżki, męż­czy­znach go­lą­cych się na­wza­jem, kel­ne­rach ofe­ru­ją­cych wódkę, piel­grzy­mach cią­gną­cych cięż­kie kufry... Z kolei John Bar­ber z "Daily Te­le­graph" na­zwał spek­takl Cri­cot 2 "naj­mniej na­gło­śnio­nym i naj­gło­śniej dys­ku­to­wa­nym" na całym edyn­bur­skim fe­sti­wa­lu. Ko­men­ta­to­rzy zga­dza­li się co do war­to­ści dzie­ła, róż­nie jed­nak je ro­zu­mie­li. Jedni wi­dzie­li w nim ale­go­rię cha­otycz­ne­go spo­łe­czeń­stwa, inni - me­ta­fo­rę czło­wie­ka, który na­rzu­ca sobie różne za­da­nia, by od­su­nąć re­flek­sję o wła­snej kon­dy­cji.

Kan­tor od­po­wie­dział­by im może: "Nie trak­tu­ję te­atru jako wy­dzie­lo­ne­go i pro­fe­sjo­nal­ne­go te­re­nu. PRO­CE­SY za­cho­dzą­ce w sztu­ce ak­tu­al­nej, do­ko­nu­ją­ce ra­dy­kal­nych prze­war­to­ścio­wań, eks­plo­du­ją­ce, bu­rzą­ce, po­zor­nie ab­sur­dal­ne, ścią­ga­ją­ce na sie­bie nie­na­wiść, ana­te­my, obu­rze­nie, ośmie­sza­ne, po­ni­ża­ne, za­ka­zy­wa­ne, rów­no­cze­śnie spły­ca­ne i fał­szo­wa­ne modą, kom­pi­la­tor­stwem, apli­ka­cją i nie­uc­twem, sta­no­wią ZBIÓR IDEI XX WIEKU i FAK­TÓW, które nie­stru­dze­nie, bez prze­rwy, od­na­wia­ją świa­do­mość ludz­kiej kon­dy­cji. Pro­ce­sy te trze­ba znać i wy­czu­wać ich skom­pli­ko­wa­ny me­cha­nizm. Co wię­cej, trze­ba w nich uczest­ni­czyć, two­rzyć je i ry­zy­ko­wać".

Flo­ren­cja

W sierp­niu 1980 r. na ła­mach "Prze­kro­ju" uka­zał się wy­wiad z Ta­de­uszem Kan­to­rem, który do­pie­ro co wró­cił do Pol­ski. Dzien­ni­karz prze­pro­wa­dza­ją­cy roz­mo­wę wy­da­wał się za­wie­dzio­ny, że pra­pre­mie­ra spek­ta­klu "Wie­lo­po­le, Wie­lo­po­le" miała miej­sce w To­ska­nii, a nie w Kra­ko­wie. Ar­ty­sta cier­pli­wie opo­wia­dał o nie­zwy­kło­ści pro­po­zy­cji, którą w 1978 r. otrzy­mał od Co­mu­ne di Fi­ren­ze i Te­atro Re­gio­na­le To­sca­no: ze­spo­łu Kan­to­ra nie za­pro­szo­no na tournée, ale za­pro­po­no­wa­no mu cza­so­we osie­dle­nie się we Flo­ren­cji. Tłu­ma­czył: "Po­sta­wio­no nam tylko jedno żą­da­nie: aby­śmy w ciągu dwóch lat przy­go­to­wa­li nową pre­mie­rę oraz stwo­rzy­li cen­trum in­for­ma­cyj­ne, bi­blio­te­kę i mu­zeum Te­atru Cri­cot 2. Tak więc prócz Wie­lo­po­la po­wsta­ła rów­nież Cri­co­te­ka, a więc ośro­dek zbie­ra­ją­cy całą wie­dzę o Te­atrze Cri­cot 2". Flo­rent­czy­cy wy­da­li na ten pro­jekt 400 mln lirów, za­adap­to­wa­li na po­trze­by te­atru zde­sa­kra­li­zo­wa­ny ko­ściół przy ulicy Santa Maria 25...

Tu przez 9 mie­się­cy ro­dzi­ło się ar­cy­dzie­ło Kan­to­ra, do­ku­men­to­wa­ne m.in. "Dzien­ni­kiem z prób" Luisy Pas­se­gi i fo­to­gra­fia­mi An­to­nia Sfer­laz­zie­go. Da­le­ko od ro­dzin­nej miej­sco­wo­ści au­to­ra, któ­rej spek­takl bez­po­śred­nio do­ty­czy. Cho­dzi w nim bo­wiem o re­kon­struk­cję wspo­mnień z dzie­ciń­stwa, co zda­niem ar­ty­sty wy­ma­ga re­zy­gna­cji z fa­bu­ły "li­te­rac­kiej", opar­tej na cią­gło­ści. Wprost prze­ciw­nie: "ma za­wie­rać tylko te mo­men­ty, ob­ra­zy, kli­sze, które pa­mięć dziec­ka za­trzy­mu­je, do­ko­nu­jąc wy­bo­ru w masie rze­czy­wi­sto­ści, wy­bo­ru nie­zwy­kle istot­ne­go (ar­ty­stycz­ne­go), bo tra­fia­ją­ce­go nie­omyl­nie w praw­dę.

W dzie­cię­cej pa­mię­ci za­cho­wu­je się za­wsze tylko jedna cecha po­sta­ci, sy­tu­acji, wy­pad­ków, miej­sca i czasu".

I naj­bar­dziej chyba oso­bi­ste zda­nie Kan­to­ra: "Dla ca­łe­go wspo­mnie­nia życia po­sta­ci utkwił mi w pa­mię­ci tylko jeden wyraz, jedna cecha... W two­rze­niu spek­ta­klu, w po­su­wa­niu na­przód gry ak­tor­skiej ta me­to­da jest ogra­ni­cze­niem. Wspa­nia­łym! Jest tą wspo­mnia­ną bu­so­lą".

Me­dio­lan

Mię­dzy 25 czerw­ca a 25 lipca 1986 r. Ta­de­usz Kan­tor prze­pro­wa­dził tu 12 lek­cji z 12 stu­den­ta­mi ak­tor­stwa i 2 stu­den­ta­mi re­ży­se­rii w ra­mach tzw. Te­atral­nej Szko­ły Pod­sta­wo­wej. Przy­go­to­wa­li wspól­nie jeden z naj­bar­dziej zna­nych cri­co­ta­ges - to spe­cy­ficz­na forma dzia­ła­nia ar­ty­stycz­ne­go, którą twór­ca z Kra­ko­wa pre­cy­zyj­nie od­róż­niał od per­for­man­ce'u i hap­pe­nin­gu, stwier­dza­jąc, że jej naj­waż­niej­szą cechą jest "wra­że­nie nie­bez­pie­czeń­stwa i gro­żą­cej nie­ustan­nie ka­ta­stro­fy" oraz że "po­sta­cie, sy­tu­acje, reszt­ki akcji, nie są sym­bo­la­mi, są ra­czej ŁA­DUN­KA­MI, które wy­wo­łu­ją spię­cia".

Jak wy­glą­da­ło to w prak­ty­ce? Me­dio­lań­scy stu­den­ci wy­bra­li temat spek­ta­klu: ślub. Kan­tor do­szedł do wnio­sku, że bę­dzie to "Ślub kon­struk­ty­wi­stycz­ny i sur­re­ali­stycz­ny", uwa­ża­jąc, że hi­sto­rycz­ne prądy awan­gar­dy po­mo­gą im na­uczyć się za­an­ga­żo­wa­nia i dadzą opar­cie w tra­dy­cji, a do­pie­ro umie­jęt­ne jej kon­ty­nu­owa­nie po­zwa­la doj­rzeć do ze­rwa­nia. Wie­dza miała uwia­ry­god­nić in­tu­icję i pod­świa­do­mość. Po kilku "wy­kła­dach", rzu­ciw­szy ideę, Kan­tor zdał się na uczest­ni­ków, któ­rzy sa­mo­dziel­nie bu­do­wa­li jej war­to­ści sce­nicz­ne (od­gry­wa­li nie tylko uczest­ni­ków we­se­la, ale i kon­struk­to­rów - bu­du­ją­cych ka­te­drę i gro­bo­wiec, w któ­rym para młoda zo­sta­nie za­mu­ro­wa­na w noc po­ślub­ną). W ko­rek­tach, które wpro­wa­dzał, tro­pił i usu­wał wszel­kie ślady mi­me­ty­zmu. Wszak cri­co­ta­ges "ocie­ra­ją się o NIE­MOŻ­LI­WE i NIE­WY­OBRA­ŻAL­NE".

Efek­tem po­by­tu w sto­li­cy Lom­bar­dii oka­zał się nie tylko po­ka­za­ny kil­ka­krot­nie "spek­takl", ale także za­pi­ski Kan­to­ra, bę­dą­ce ele­men­tem pracy nad nim, wy­da­ne po raz pierw­szy w 1991 r. jako "Lek­cje me­dio­lań­skie".

Agnieszka Sabor
Tygodnik Powszechny
13 września 2014
Portrety
Tadeusz Kantor

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia

Dziadek do orzechów (P...
Rudolf Nuriejew
Zobacz arcydzieło baletu z Paryskiej ...