Autotematyzm, społeczeństwo i samobójstwo

"Samobójca" - reż. Piotr Sieklucki - Teatr Nowy w Krakowie

Na początku widzimy długi stół. Przygotowany i zastawiony jest z myślą o co najmniej kilku osobach i długiej wieczerzy. Za chwilę okaże się, że będziemy świadkami dziwnego przyjęcia pożegnalnego, na cześć głęboko nieszczęśliwego człowieka. „Samobójca" w reż. Piotra Siekluckiego, zrealizowany w krakowskim Teatrze Nowym to nieszablonowy obraz dziwnych przygotowań do odebrania sobie życia.

Niby wszystko toczy się normalnie. Ubrane na czarno postaci po kolei zajmują miejsca przy stole. Zaprasza ich Matka, która w ciemnych okularach wita Duchownego, Żyda oraz kobietę w sukni niemal balowej. To właśnie za sprawą tej ostatniej można się zastanawiać, czy mamy do czynienia ze stypą, czy jednak z weselem. Na końcu pojawia się mężczyzna z pistoletem w dłoni. To Siemion Siemionowicz Podsiekalnikow (Piotr Sieklucki). To właśnie z jego powodu tu jesteśmy, ponieważ podjął decyzję o odebraniu sobie życia. Za to należy wypić. Po prawej stronie sceny, przy małym, drewnianym stole siedzi kobieta z twarzą opuchniętą od płaczu. Masza (Marta Krzysztofik) kroi z pasją warzywa i wyrzuca z siebie przepisy kulinarne. Zaczyna się robić surrealistycznie.

Akcja spektaklu rozwija się i przełamuje niczym w „Adwokacie diabła" w reż. Taylora Hackforda. Na scenę wkracza nagle z widowni Tomasz Schimscheiner, który jako Wiktorowicz mianuje się przedstawicielem inteligencji i chce zmusić Podsiekalnikowa do zabicia się w imię idei. Uczta zaczyna się robić coraz bardziej upiorna – każdy człowiek ma za skórą diabła, niezależnie od wieku, a w gęstniejącej atmosferze napięcia do głosu dochodzi też chuć. Wszechobecne pijaństwo, głośny śpiew (akompaniament piosenek wykonywany jest na żywo!), tańce na stołach, bałagan, jedzenie lądujące na podłodze i szalone monologi. Gdzieś w tym wszystkim wewnętrzna rozpacz i sponiewierana Masza.

Mamy tu świetną grę aktorską. Szczególną uwagę zwraca rosyjski Żyd: Edward Linde-Lubaszenko, który jako postać drugoplanowa, jest jednak bardzo zauważalny. Wyrazista mimika, mocny głos i „naturalność" w grze to jego największe atuty. Również Marta Krzysztofik jako Masza, która wciąż przemyka gdzieś między gośćmi, aż w końcu pada z wyczerpania, jest ważnym i wyraźnym elementem tej chaotycznej układanki. Oczywiście wyróżnia się duet Sieklucki-Schimscheiner, w którym inteligent Wiktorowicz może być swoistym alter ego Podsiekalnikowa – jego „natchnioną"wersją osobowości. Tłem akcji jest muzyka Pawła Harańczyka, podkreślająca melancholijny nastrój grozy, przerywany porywającymi „songami" rosyjskimi. Biesiada trwa w najlepsze, ale w końcu przerywa ją bezwzględna Kleopatra (Marta Sędzielarz), która przypomina o tym, że nadszedł czas na śmierć. Mija północ, Podsiekalnikow i Inteligent wychodzą razem, ale zza kulis nie słychać strzału...

„Samobójca" to dla mnie spektakl pełen kontekstów. Właściwie od początku możemy poprowadzić ciąg skojarzeń z postaciami i swego rodzaju motywami, jakie spotykamy w sztuce teatralnej. Urszula Kiebzak z upiętymi włosami i ciemnych okularach w roli Matki wygląda niemal jak Krystyna Janda; Sieklucki jako śpiewający Podsiekalnikow kojarzy się z jego własną rolą syna Wysockiego z innego spektaklu „Wysocki. Powrót do ZSRR" (również w reżyserii Siekluckiego). Poza tym – na „Wysockim..." widzom rozdawana była wódka, a tu zostajemy poczęstowani chipsami. Krakowski widz, który widział „Zwierzenia pornogwiazdy" lub „Schimmy Show" (obydwa spektakle w reż. Sławomira Michała Chwastowskiego) – od razu skojarzy Tomasza Schimscheinera z jego rolami w tych widowiskach. Obydwa mają rys inteligentnego, prześmiewczego, ekstremalnego stand up'u. Akcja „Samobójcy" dzieje się przy stole, podobnie jak w „Wycince" w reż. Krystiana Lupy: w obydwu przypadkach jednym z tematów jest kompromitacja artysty. Sama końcówka spektaklu Siekluckiego też w pewien sposób nawiązuje do Lupy, ponieważ po odsłonięciu czarnych kotar (scena zostaje wtedy równocześnie uprzątnięta z jedzenia), pojawiają się prawdziwe okna które zawsze są ważnym elementem scenografii spektakli mistrza.

Być może skojarzeń jest tu za dużo i być może są zbyt daleko idące. Być może jest też tak, że niewielu widzów zwróci na to uwagę. Z drugiej strony mamy natomiast piosenki, wykonywane po rosyjsku. Tu też można sobie zadać pytanie, ile osób na sali rozumiało ich teksty, które na pewno są ważne, ale bariera językowa pozwala jedynie na wsłuchiwanie się w ich melodię. „Samobójca" w reż. Piotra Siekluckiego nie jest spektaklem prostym w odbiorze. Dużo jest w nim autoironii, ponieważ tytułowy bohater jest dyrektorem teatru – tak jak sam aktor. Z jednej strony spektakl ciągle zaskakuje i zaciekawia, z drugiej jednak momentami męczy, nieco się dłuży i niepokoi. Przypomina układankę szaleńca – patchwork z wycinków własnego pamiętnika oraz mniej lub bardziej przypadkowych zdjęć, przyklejony chaotycznie na korkowej tablicy. Obraz fascynuje i pochłania uwagę, choć ostateczny sens zna tylko autor wyklejanki.

Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
25 września 2017
Portrety
Piotr Sieklucki

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...