Bajka o "Ślubie"
"Ślub" - reż: W. Modestowicz - Teatr Polski w SzczecinieDość długo zastanawiałam się nad rozpoczęciem tej recenzji... Będzie to opowieść o "Ślubie", i to ślubie nie byle jakim, bo "gombrowiczowskim", ze wszystkimi możliwymi gębami, bo trzeba uświadomić Czytelnikowi, że to nie "Ferdydurke", lecz "Ślub" właśnie stanowi plejadę gąb, jakie narzucamy sami sobie i tych, pod którymi ukrywa się społeczeństwo.
Wcale nie tak dawno temu, bynajmniej nie za siedmioma lasami i nie za siedmioma górami żył sobie reżyser. Pewnego dnia ów reżyser postanowił „zrobić” dobry spektakl, a wszystkie dobre spektakle muszą mieć swoich twórców i sceniczne deski, gdzie można je wystawiać. Reżyser miał szczęście. Miał taki teatr i znał dzieła jednego z najbardziej ambitnych polskich dramaturgów. Tym reżyserem był Waldemar Modestowicz, teatrem - Teatr Polski w Szczecinie, znanym dramaturgiem zaś nie kto inny, jak właśnie Witold Gombrowicz, a dziełem, oczywiście, „Ślub”. Mając tylko takie wytyczne wyruszyłam na kolejny "podbój" do szczecińskiego teatru, który zaskakuje, bawi, wzrusza i zastanawia mnie za każdym razem.
"Ślub" to analiza procesu kształtowania się osobowości człowieka - na ile „inni” i ich stereotypy kształtują nas, a na ile deformują? (…)" - tak postawione pytanie odnaleźć możemy w repertuarze, gdy spojrzymy na opis spektaklu. Zastanawiając się, dochodzę do wniosku, że chyba nie jestem do końca w stanie precyzyjnie sobie na to pytanie odpowiedzieć. Nie dlatego, że Modestowicz przeistoczył pewne fakty, ale dlatego, że Gombrowicza nie da się interpretować jedynie przez pryzmat formacji bądź deformacji jednostki poprzez stereotypowość i konwenanse…
Henryk - główny bohater „Ślubu” - jest na wojnie we Francji. Wraz z Władziem, swoim przyjacielem i powiernikiem, przeżywają coś na kształt zbiorowej fantasmagorii, kiedy wydaje im się, że znajdują się w miejscu do złudzenia przypominającym rodzinny dom Henryka, tylko że przerobiony na karczmę. Gdy pojawiają się właściciele przybytku, mężczyzna jest pewien, że są to jego rodzice, ma jednak świadomość absurdu tejże sytuacji. Co mama i tata mają robić na francuskim froncie? Ryzykuje utratę godności i oznajmia nieznajomym, że jest ich synem. Roztkliwiona matka wita swe dziecię, zaś ojciec zachowuję zdrową powściągliwość- boi się, że Henryk się zmienił, że to nie jest ten sam syn, którego żegnał przed laty. Henryk zauważa jeszcze jedną postać - swoją dawną narzeczoną Mańkę, która teraz jest „zamknięta w dziewce”.
Henryk znajduje się w centrum absurdalnej sytuacji... Kiedyś jego rodzice byli porządnymi ludźmi, a Mania - panną Marią, dziś starcy prowadzą szynk, Maria zaś przeistoczyła się w Mańkę - służebną dziewczynę o bardzo wątpliwej reputacji. Wtacza się Pijak w hordą innych mnie bardziej trzeźwych rozochoconych mężczyzn, którzy zaczynają dobierać się do Mani. Ojciec Henryka nie godzi się na to, broni dziewki, broni się też przed „dudknięciem” Pijaka, samozwańczo nazywa siebie Najwyższym Królem. Staje się to dogmatem. Wszyscy klękają przed domorosłym władcą, a gest ten znaczy tylko tyle, że niniejszym zgadzają się na panowanie. Niechętnie klęknięcia dokonuje sam Henryk - ma na tyle oleju w głowie, że cała to brawurowa sytuacja wydaje się być po prostu głupią. Ojciec-król uroczyście przysięga przywrócić Mani utracone dziewictwo, a wraz z nim honor i czystość, byleby tylko Henryk zauważył w nim boskość.
Henryk śniąc dalej swój sen, zgadza się na takie warunki umowy. Tu powinien nastać klasyczny koniec z happy endem. W przypadku wielu twórców tak byłoby najlepiej i najwygodniej. My musimy pamiętać jednak, że mamy do czynienia z Gombrowiczem, a Gombrowicz z założenia nie chadza na skróty.
Zaczynają się przygotowania do ceremonii zaślubin Henryka i Mani (póki co jest to jeszcze Mańka, do godności panny Marii przejdzie wraz z momentem zawarcia małżeństwa). Na scenę wtacza się po raz kolejny Pijak, Król każe go aresztować. I tu dochodzi do jednego z najczęściej pojawiających się motywów z całej twórczości pisarza. Mam na myśli stosunek do relacji międzyludzkich, ponieważ już na początku panowania w świcie królewskiej pojawiają się zdrajcy i hochsztaplerzy. To oni przekonują Ignacego-króla, by nie przejmował się ucieczką Pijaka z więzienia, oni również – nie wprost, ale za to dosadnie - wyśmiewają się z Henryka, podjudzając go do wątpliwości.
Motorem napędowym, świadczącym o wartkości całego spektaklu jest oczywiście postać Pijaka. Śmiało mogę rzec, że jest to jeden z najważniejszych bohaterów sztuki. Gdy upragniony ślub ma dojść do skutku, znów do akcji wkracza nasz milusiński (czytaj: Pijak). Zakłóca uroczystość, nie opuszcza Sali, zaczyna dysputę na temat palca kanclerza, płynnie przychodzi na temat swego chłopskiego palca, „w sam raz do dłubania w nosie” (palec staj się synonimem przejmowania władzy), zaczyna dostrzegać w sobie inteligencję i tym samym zmusza Henryka do odbycia z nim pogawędki na modnym ostatnio „five o\'clocku”. Tu zatrzymajmy się na chwilę przy postaci Henryka - początkowo zachowuje on dystans do rzeczy zastanych, nie wierzy w ani jedno słowo, bierze udział w farsie, bo liczy na dobrą zabawę, tłumaczy Władziowi, że liczy się dla niego tylko możliwość ślubu z Mańką. Potem stopniowo zaczyna odkrywać swoją władzę - grozi postaciom, że jeżeli będą męczyć go za mocno, ten obudzi się, a wtedy całe domniemane królestwo zniknie. Wynika stąd, że nadal posiada świadomość tego, że całe to zamieszanie to „sen wariata”, istny sofizmat, lecz im bardziej zagłębia się w tę paranormalną rzeczywistość, tym więcej pragnie, więcej może i więcej żąda…
Pijak zaczyna być postrzegany w kategoriach lorda, ambasadora. Wmawia Henrykowi, że tylko udawał alkoholika, by móc porozmawiać z nim w cztery oczy i uprzedzić o spisku przeciwko królowi. Szeregiem aluzji przekonuje Henryka, by ten obalił władzę ojca, sam ogłosił się królem i udzielił sobie ślubu, bo tylko w ten sposób ślub będzie najważniejszy. Mężczyzna buntuje się przeciwko takiej herezji jaką wygłasza Pijak, nie chce włączyć się do korowodu zdrajców Ojca, dotyka go palcem i w ten sposób zupełnie nieświadomie i bezwiednie przechodzi do grona spiskowców i przejmuje władzę. Widz może z tej sceny wynieść lekcję, jak to czasami nasze nieprzemyślane czyny mogą mieć straszliwe konsekwencje.
Od tej chwili zaczyna się powolny proces niszczenia psychiki Henryka. Z dobrego, młodego żołnierza przeobraził się on w rządnego władzy despotę. Gdy ponownie pojawia się Pijak, nowy król skazuje go na śmierć, nie pomagają błagania nieszczęśnika, niechybnie zostanie on stracony. Jak każdy skazaniec ma on prawo do ostatniego życzenia- jest nim ostatnie przyjrzenie się Mani. Pijak prosi, by Władzio potrzymał nad jej głową wianek, tym samym każe on króla Henryka i udziela niegdysiejszym kochankom „niższego, okropnego ślubu”. Gdy Henryk uświadamia sobie ową straszną prawdę nie może zaznać spokoju. Jest przekonany, że dwór kojarzy Manię i Władzia jako parę, a jego rodzice potwierdzają przypuszczenia bohatera, że Mania zdradzała go z jego przyjacielem. Negują jego pomysł ożenku i przywrócenia czystości takiej kobiecie. Wściekły Henryk prosi na rozmowę Władzia, rozkazuje mu, by ten się zabił w „imię ich przyjaźni”. Gdy wszyscy są już przekonani, że niebawem dojdzie do planowanego od dawna ślubu, nowy król każe, by oddawać mu pokłony i w ten sposób „wpompować” w niego władzę. Napompowany czuje się silny i mocny, by sam sobie udzielić nabożeństwa, albowiem zerwał on z kościołem, gdy ten odmówił błogosławieństwa. Nie zdaje sobie sprawy, że nie kocha on Mani, swoimi podarkami, pozami i ukłonami „wytwarza” pomiędzy nimi miłość, na tyle, by dwór widział owo genetycznie zmodyfikowane uczucie.
Nagle tytułowy ślub zamienia się w pogrzeb, ponieważ na rozkaz ukazania się kochanka Mani, na scenę zostaje wywleczone ciało Władzia. Henryk każe się „dudknąć” i tak symbolicznie zdetronizowany nakazuje sam siebie uwięzić. Tyle streszczenia sztuki. Celowo starałam się zasygnalizować poszczególne fragmenty bardziej, by widz podczas oglądania „Ślubu” szczególnie na nie zwrócił uwagę. Celowo pominęłam parę wątków, by odbiorca pomiędzy jednym a drugim podanym przeze mnie, mógł dopatrzeć się innych motywów.
Ujmując „Ślub” całościowo, stwierdzam, że ma on okropnie pesymistyczny wydźwięk. Już sam Gombrowicz twierdził, że jest to jeden z jego najpoważniejszych dramatów, który- gdy zdejmie się z niego otoczkę absurdu- traktuje o smutnych relacjach interpersonalnych. Tak naprawdę spektakl mówi o tym, że nie da uciec się od stereotypu, chyba że w inny stereotyp- mówiąc ferdydurkowym Gombrowiczem- uciekamy od jednej formy w inną, ale od formy jako takiej uciec się nijak nie udaje. Gęba wiecznie gębą będzie, nawet gdy przyobleczemy ją w złoto i szmaragdy, co widać było chociażby w przypadku Pijaka- Ambasadora.
Reasumując- zachwyca, czy nie zachwyca? Chyba zachwyca, ze sztuki na pewno nie wychodzi się obojętnym. Po obejrzeniu spektaklu i przeczytaniu dramatu, wiem jedno- GOMBROWICZ WIELKIM PISARZEM BYŁ.