Bal manekinów
"Maskarada" - reż. Nikołaj Kolada - Teatr im. Juliusza Słowackiego w KrakowieW wyreżyserowanej przez Nikołaja Koladę „Maskaradzie" aktorzy są niczym marionetki – ustawiane w precyzyjnie wyznaczonych miejscach, zmuszone do wykonywania konkretnych gestów, wypowiadające swoje kwestie – niby lalki brzuchomówcy. Takie sztucznie napędzane postacie nie mają w sobie życia, tworzą korowód manekinów: estetycznych, ufryzowanych, udrapowanych. Ale pustych w środku.
Nie jest to bynajmniej zarzut dla aktorów, a reżyserii. Poniekąd dehumanizacja postaci wynika z przyjętej strategii interpretacyjnej. Dramat Michaiła Lermontowa – nazywany rosyjskim „Otellem" – to historia tragicznej pomyłki. Na balu Zwiezdicz ma romans z kobietą zasłoniętą maską – baronową Sztral – która daje mu znalezioną przez przypadek bransoletkę. Okazuje się, że na maskaradzie zgubiła ją Nina – nie tylko Zwiezdicz, ale i jej mąż, Arbienin, nie słuchają wyjaśnień i podejrzewają kobietę o zdradę. W końcu zazdrość prowadzi Arbienina do zabójstwa ukochanej żony. Kolada z dość sztampowej historii wyciąga komiczny walor pomyłek, nie tylko tworząc komediową intrygę, ale wręcz podkreślając stereotypowość zachowań i ośmieszając konwencjonalne gesty. Jego Nina (Agnieszka Judycka) jest infantylną idiotką, Baronowa (Dominika Bednarczyk) – seksbombą w rui, Zwiezdicz (Rafał Szumera) – narcystycznym arogantem, a Arbienin... Wcielający się w jego rolę Radosław Krzyżowski dwoi się i troi, żeby wnieść tragizm i głębię do tej postaci, ale w machinie reżysera zostaje zwykłym kabotynem-zazdrośnikiem. Wszystko jest spłycone, postaciom odebrana zostaje indywidualność i jakakolwiek szansa na bycie zrozumianymi – powaga nie przystoi maskaradzie.
Wątek balu początkowo jawi się pomysłowo – wydaje się wznosić spektakl poza zwykłą karykaturę. Grupa młodych aktorów ubranych na biało wkracza na scenę i synchronicznie odrzuca w górę plansze z różnymi kolorowymi landszaftami, pejzażami i innymi cudeńkami natury, które zwykle umieszcza się na pulpicie komputerów. Tworzą następnie pochód, przesuwający się miarowo po scenie, a postacie wykonują rytmicznie gest, powracający później refrenicznie przez cały spektakl. Ten korowód jest wspaniale skomponowany i wręcz zgeometryzowany (za choreografię odpowiadał Maćko Prusak), choć w niektórych scenach zabawy pozornie może wydawać się chaotyczny. Całość służy jako komentarz do równie idealnie zaprogramowanych żyć, a nużąca powtarzalność pozwala widzowi odczuć pustkę i zionącą z takiego życia nudę. Niestety, reżyser spłycił obiecującą metaforę – wpisana w ciąg gagowych momentów niekończąca się repetycja traci siłę oddziaływania i nie tylko sytuacja sceniczna ukazuje nudę i pustkę, ale i sam spektakl staje się nimi przesiąknięty. Reżyser zamiast skupienia się na koncepcie i warstwie intelektualnej oniemiał najwidoczniej na etapie inscenizacyjnym, zachwycony wizualno-muzycznym wymiarem spektaklu. Wszędzie jest czegoś za dużo. Efektowna w swej prostocie choreografia: duże wrota i sześć prostopadłościanów trójkątnych z każdą inną ścianą – czarną, białą i lustrzaną – są doskonale „ograne" i przez swoją niemalże ascetyczność nadają wydarzeniom na scenie wymiar uniwersalny. Uniwersalny w swym tragizmie ludzkiej śmieszności. Jednak nagle – bam! – Arbienin podciąga się na żyrandolu z czaszek, żeby widz poczuł podmuch śmierci. Dodatkowo okazuje się, że drzwi wypełnione są rozciągliwym płótnem, za którym stają postaci, wypychają je swoimi rękami i głowami, imitując przedzieranie się przez materię, ale przede wszystkim tworząc koszmarną kompozycję, ponownie przypominającą o fatalnych konsekwencjach czynów postaci. Po trzech godzinach spektaklu było to dość oczywiste, więc redundancje dodatkowo ujmowały przedstawieniu siły wymowy – jednak Kolada wybrał tutaj moc efektu.
Początek spektaklu niósł ze sobą potencjał przynajmniej tonu katastroficznego – na wzór „Balu w Operze" Tuwima, którego fragment dobrze oddaje inicjalną scenę: „Bo patrzcie! patrzcie, jaka sensacja!/Brawo dyrekcja! Co za atrakcja!/Gąsienicą hipopotamową,/Glistą, na miarę przedpotopową,/Na salę wpełza tłusty Jaszczur,/Czołg złotociekły, forsiasty praszczur:/Szczurząc i wsząc, i pchląc wspaniale;/Książę Karnawał wjeżdża na salę!" Koladzie bliższy jest jednak szlagier w stylu „Niech żyje bal", a i ta piosenka przerasta wymową to, co widać na scenie: nic nieznaczący pochód świecidełek.