Balet nie tylko dla mężczyzn

"Men\'s dance" Opera Bałtycka w Gdańsku

Największym oczekiwaniem dla miłośników baletu był artystyczny powrót Wojciecha Misiuro. Udany. Porównywalny z doznaniami, jakie były udziałem widzów po obejrzeniu spektakli "Miasto mężczyzn" czy "Umarli potrafią tańczyć".

Dyrektor Opery Bałtyckiej Marek Weiss zaprosił do realizacji widowiska baletowego trzech choreografów. Różniących się zasadniczo spojrzeniem na kreowany tańcem świat, posługujących się różnymi gatunkami i środkami wyrazu, odmienną ekspresją i stylem. I ta różnorodność jest pierwszym walorem przedstawienia o trochę przewrotnym tytule - "Men\'s dance", które firmują Wojciech Misiuro, Jacek Przybyłowicz i Roman Komassa.

Teatr ekspresji i emocji

Misiuro, twórca teatru ekspresji i emocji, kultowa postać w historii współczesnego baletu, debiutował w 1967 roku, właśnie jako tancerz, na scenie Opery Bałtyckiej. Dziś, po latach nieobecności, wraca na macierzystą scenę by w interesującej dramaturgicznie etiudzie odkryć i porównać dwie wersje ducha męskości - japońską i europejską.

Właściwie bardziej japońską, bowiem zbiorowy bohater Tamashii to świat Dalekiego Wschodu, który reprezentuje siódemka Samurajów. W japońskiej kulturze pojęcie Tamashii odnosi się do dusz czy duchów zachowujących życie, w przeciwieństwie do Reikon czyli tych, które trafiły już do królestwa niebieskiego. Znaki te są symboliczne, a choreograf z niezwykłą intuicją wykorzystuje całą ich paletę, budując szereg ekspresyjnych scen, dobrze osadzonych w klimacie, stylowych w geście. Całość, robi jednak wrażenie nieco przeładowanej pomysłami i zyskałaby, moim zdaniem, na pewnym skróceniu, uproszczeniu. Tak, aby przedstawienie stało się czystsze. Twórcę Tamashii ciekawie wsparła Katarzyna Zawistowska, stylizowanymi kostiumami i pomysłowymi rozwiązaniami scenograficznymi.

Tancerze w tym spektaklu konsekwentnie zespalają się z rytmem poruszającej, nawet drażniącej chwilami, ale oddającej wschodni klimat muzyki gdańskiego kompozytora Piotra Pawlaka. Przemyślany gest i harmonia ruchu charakteryzuje poszczególnych wykonawców - zarówno członków zespołu baletowego Opery Bałtyckiej Filipa Michalaka, Radosława Palutkiewicza i Łukasza Przytarskiego jak i dawnych tancerzy Teatru Ekspresji Wojciecha Misiuro, naznaczonych stylistyką mistrza - Krzysztofa Balińskiego, Andrzeja Choraba i Jacka Krawczyka, który zachwycał precyzją i poziomem techniki.

Siedmiu Samurajom towarzyszyły trzy tancerki. Rola i zadania jakie powierzył im choreograf były zdecydowanie mniejsze. Dla przedstawienia symbolicznej walki duchowej wystarczyliby w zupełności sami panowie. W końcu był to fascynujący, męski świat, chociaż oglądałam go wcale nie z męskiego punktu widzenia. 

Baroku ciąg dalszy

Jacka Przybyłowicza, utalentowanego choreografa pamiętam przede wszystkim z realizacji w Polskim Teatrze Tańca Ewy Wycichowskiej. Tam, pokazał balet "Naszyjnik gołębicy", a później interesującą etiudę "Barocco", powstałą specjalnie na zamówienie prestiżowego festiwalu tańca współczesnego Biennale de la Danse w Lyonie. Do niej w pewnym sensie nawiązuje dzisiejsza propozycja. 

"Kilka krótkich sekwencji" do pięknej, barokowej muzyki Marina Maraisa choreograf wystawił kilka lat temu w operze narodowej, wtedy była to etiuda choreograficzna na czterech artystów. W Gdańsku Przybyłowicz poszerzył układ i w sumie wykonuje go sześcioro tancerzy - gościnnie Małgorzata Marcinkowska, jednocześnie asystent choreografa, Sylwia Kowalska-Borowy, Marzena Socha, Agnieszka Wojciechowska, Michał Łabuś i zwracający uwagę wysokim poziomem wykonania Filip Michalak.

Kompozycja pozbawiona fabuły jest połączeniem ruchu tancerzy z nakładającą się nań projekcją filmową Katarzyny Kozyry. Do widza chce przemówić bardzo oryginalnym sposobem poruszania się tancerzy, zespoleniem ich relacji, w geście nawiązuje do sekwencji używanych w baroku. Czy przemawia? Układ toczy się chwilami wolno i łagodnie jak bela rozwijanego przez tancerzy futrzaka, by po chwili przejść w ruch dynamiczny i ekspresyjny. Dla realizacji takiego pomysłu choreograficznego, po to, aby on widza poruszył, zaciekawił potrzebny jest zespół nie tylko utalentowany, ale i bardzo dobrze wyszkolony. Na miarę pary takiej jak Karolina Jupowicz i Jacek Tyski, którzy zdecydowali o powodzeniu warszawskiej realizacji kompozycji Przybyłowicza. Nie jestem też przekonana czy artysta musiał się próbować podeprzeć projekcją filmową, a już z całą pewnością nie powinien zgodzić się na propozycje kostiumowe Hanny Szymczak. Mało estetyczne, odzierające tancerzy z jakiejkolwiek wdzięku. W dyskusji o współczesnej męskości jaką wiodą w gdańskim spektaklu trzej artyści, stanowczo wolę rozebranych samurajów, niż chłopców odzianych w okropne gacie z krokiem na wysokości kolan

Tango, tylko tango

Trzecia, a właściwie, w kolejności pierwsza część baletowego wieczoru należała do Romana Komassy, kierownika operowego baletu, niegdyś absolwenta gdańskiej szkoły baletowej, solisty baletu Teatru Wielkiego w Łodzi, w Kassel, w Braunschweig i Giessen, a także Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu. Komassa sam stworzył szereg wybitnych kreacji, zatańczył m.in. Wrońskiego w "Annie Kareninie", Twardowskiego, Romeo, Zorbę, w Gdańsku Spartakusa. Ma na swoim koncie wiele spektakli baletowych, jest autorem wspaniałego układu "Mogę cię prosić" do muzyki Quadro Neumo, dla Eleny Karpuhiny i Michała Wylota. To tango przyniosło im zwycięstwo w XIV Ogólnopolskim Konkursie Baletowym.

Tym razem do muzyki Przemysława Treszczotka, przenikniętej tangiem argentyńskim, zrealizował piękną historię miłości rodzącej się pomiędzy dwojgiem ludzi, miłości niespełnionej, nieosiągalnej. Kompozycja choreograficzna powstała z emocji, jakie niesie muzyka wykonywana na żywo, na scenie przez trójmiejską formację Tangueros Balticos. Muzykom należą się wielkie brawa, za dyscyplinę, talent, wtopienie się w ruch i rytm tańca.

Do "Tango Life" Komassa zaangażował prawie cały zespół baletowy i właśnie układy zbiorowe udały się choreografowi najbardziej. Połączenie różnych technik tanecznych, nasycenie ich dynamiką, nawet żywiołowością i emocjami, dały ciekawą całość. Mniej podobały się solowe partie, chociaż trzeba przyznać, że dobrze sobie radziła, także z interpretacją Beata Giza. Szkoda tylko, że Komassa do "Tango Life" nie włączył układu "Czy mogę cię prosić", ale rozumiem, że choreograf nie dysponuje w swoim zespole tancerką na miarę Karpuhiny, występującej dziś, niestety, zagranicą.

Wieczór baletowy zatytułowany "Men\'s dance", nie pozbawiony wad i nietrafionych pomysłów, przede wszystkim dłużyzn, zrealizowany przez mężczyzn, także przez nich w dużej części zatańczony, jest propozycją interesującą. Czekamy na następne.

Barbara Kanold
Gazeta Wyborcza Trójmiasto
9 lutego 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...