Banał na poziomie
"Weekend z R." - reż. Krystyna Janda - Och-Teatr w WarszawieTrudno o bardziej lekceważoną odmianę komedii niż farsa. Krystyna Janda sięgnęła po taki utwór na ratunek kryzysowi finansowemu w Och-Teatrze. I odniesie sukces
Mało, że wyreżyserowała, to w dodatku zagrała w napisanym przez Robina Hawdona na zamówienie Och-Teatru "Weekendzie z R.". I najprawdopodobniej znów, podobnie jak w "Boskiej" Petera Quiltera wystawianej na scenie Polonii, odniesie duży sukces.
Popis jednej aktorki
Wielbiciele farsy znajdą w Och-Teatrze wszystko, co wielbią. Dużo bieganiny i zamieszania, trochę świntuszenia na tematy damsko-męskie, wiele hałasu o nic, dynamicznie poprowadzoną akcję i banalną intrygę dającą jedynie pole do komediowych popisów ekipy aktorskiej. A zwłaszcza jednej aktorki.
Oto sprawiająca wrażenie nobliwej angielskiej pani domu, Clarice korzystając z weekendowego wyjazdu męża Rogera, zamierza sprowadzić do domu nie tylko swojego włoskiego kochanka Roberto, ale i dekoratora wnętrz Rodneya, który ma odmienić całkowicie dotychczasowy wystrój. Pech sprawia, że mąż, który to i owo też ma na sumieniu, jednak zostaje w domu, pojawia się w nim jeszcze przyjaciółka i w tym momencie zaczyna się cała kilkupiętrowa zabawa z tytułowymi mężczyznami, których imiona zaczynają się na literę R.
Banalne? Owszem, jednak Janda potrafi wywindować banał na nieco wyższy poziom, bawiąc się świetnie kreacją upiornej mieszczańskiej pańci z pretensjami. Pamiętają Państwo Hiacyntę Bukiet z angielskiego serialu "Co ludzie powiedzą"? Clarice Jandy miałaby jej wiele do opowiedzenia. Wystrojona w kwiecistą sukienkę z falbankami dominuje nad całym otoczeniem. Jej "poddani" pokornie wypełnia wskazówki i odgrywają wyznaczone role. Nic dziwnego, że w momencie niełatwych przemyśleń, jak rozwikłać narastające trudności, z fascynacją obserwuje ją nie tylko widownia, ale i sceniczni partnerzy. Aż słychać dźwięk obracających się w jej głowie śrubek.
Wszystko jasne
Przy tej aktorskiej dominacji Jandy cała obsada wypada słabiej, choć Jacek Poniedziałek (grający wymiennie z Rafałem Mohrem) jako osobliwy dekorator gej doprowadzony do granic wytrzymałości ma swój wielki moment w finale. Poza tym bez zaskoczeń. Piotr Machalica ogrywa swoją ulubioną pozę gburowatego brutala, Aleksandra Justa jest pierwszą naiwną chwiejnie poruszającą się na wysokich obcasach, Lech Łotocki ciapowatym mężem Clarice, a Piotr Borowski wzorcowym gorącym kochankiem w nieco przykrótkich spodniach.
Wszystko jest jasne i ma służyć zabawie. Zwolennicy nowoczesnego dyskursu teatralnego tym razem w Och-Teatrze nie mają czego szukać. Reszta będzie bawić się dobrze.