Bardzo udana wyprawa do świata zabawek
"Aksamitny królik" - reż. A. Weltschek -Teatr Groteska w KrakowieŚwietny pomysł miał Adolf Weltschek wystawiając w Teatrze Groteska "Aksamitnego królika" Margery Williams. Wydana w 1922 roku powieść, zatytułowana w oryginale "Aksamitny królik, czyli jak zabawki stają się prawdziwe", należy do ścisłego kanonu anglojęzycznej literatury dziecięcej. W sumie doczekała się 150 wydań oraz udanej adaptacji filmowej w reżyserii Michaela Landona, ale nie wiedzieć czemu w Polsce została przetłumaczona po raz pierwszy dopiero w 2009 roku
Margery Williams była autorką kilkudziesięciu popularnych powieści, próbę czasu przetrwał jednak jedynie "Królik". Fenomen powieści kryje się we wzruszającej prostocie. Tytułowy króliczek jest maskotką podarowaną pewnemu wrażliwemu i delikatnemu chłopcu na gwiazdkę. Janek, początkowo nieufny, szybko przywiązuje się do aksamitnego zwierzątka. Z kolei zabawka odkrywa moc przyjaźni do dziecka. Williams wywyższa przeciętność. Króliczek nie jest ani szczególnie ładny, ani luksusowy. Postawiony obok wspaniałych zabawek elektronicznych-areoplanu czy samochodu, wygląda jak ubogi krewny z poprzedniej epoki. A jednak tylko jego stać będzie na prawdziwe uczucie. Spełnia tym samym marzenie każdego dziecka, że jego ukochana zabawka wszystko wie, czuje i słyszy.
Króliczek chce być jednak żywy. Jak to zrobić - zapyta zamszowego konia, jedyną "tradycyjną" zabawkę, która okazała mu trochę serca. Usłyszy: "Staniesz się prawdziwy, jeśli dziecko pokocha cię tak bardzo, że nie tylko będzie się tobą bawić, ale też naprawdę cię kochać."
Weltschek, wspólnie ze scenografką, Małgorzatą Zwolińską, nie uwspółcześniali historii na siłę. Wiktoriańska Ameryka widoczna jest zarówno w przestrzeni scenicznej, jak i w kostiumie. Meble, suknie, zabawki - wszystko z epoki.
Ale opowieść o Janku i jego maskotce jest już uniwersalna. Mogłaby wydarzyć się zawsze i wszędzie. Przypomina zarówno "Kubusia Puchatka", jak i - może przede wszystkim - "Małego Księcia" Antoine\'a de Saint Exupery\'ego. Relacja chłopca i aksamitnego królika przywodzi na myśl więzi łączące Księcia i lisa. Chodzi o ten sam pułap oswojenia, poza którym zaczynamy rozumieć, że "najważniejsze jest niewidoczne dla oczu", bo "widzieć można tylko sercem".
Dziecięce spektakle w Teatrze Groteska mają wyrazistą estetykę. Łączą teatr lalkowy z aktorskim, wzbogacają narrację o piosenki, a nie mogąc z oczywistych względów konkurować z kinem na efekty specjalne, rywalizują z filmowym medium pomysłowością. W "Aksamitnym króliku" spodobał mi się zwłaszcza surrealistyczny, pięknie oświetlony finał, w którym zaczarowany las pod wodzą dobrej wróżki, staje się rajem dla zmarłych zabawek.
Być może nie wszystkie wątki zostały przeprowadzone czytelnie - w pewnym momencie znika zupełnie chłopiec, czarodziejski las dezorientuje małych widzów, którzy nie są w stanie nadążyć za szaloną galopadą inscenizacyjnych pomysłów, ale tak czy inaczej, spektakl powinien się podobać. Na poziomie najprostszym mówi bowiem o sprawach najistotniejszych. Uporczywym przełamywaniu dziecięcej samotności, tęsknocie, przywiązaniu do rzeczy i ludzi.
I przypomina, że każdy z nas miał kiedyś "aksamitnego królika". Szmacianego, plastikowego lub pluszowego przyjaciela, z którym w wieku trzech, pięciu lat dzieliliśmy wszystkie troski i marzenia. Co się stało z naszymi zabawkami? Gdzie się podziały te wszystkie pajacyki, misie, kaczuszki, laleczki? Może one również trafiły do czarodziejskiego lasu - nieba zabawek? I cierpliwie czekają na spotkanie...