Baśń czy studium władzy
"Balladyna" - reż. Krzysztof Pluskota - Krakowski Teatr Scena STURozpoczynający nowy sezon przedpremierowy pokaz „Balladyny" Juliusza Słowackiego w opracowaniu Krzysztofa Jasińskiego i w reżyserii Krzysztofa Pluskoty był interesujący. Niemniej jednak, choć widownia była wypełniona do ostatniego miejsca, to sądząc po końcowej reakcji publiczności, oczekiwała spektaklu na miarę premier z poprzedniego sezonu i choć właściwie trudno zarzucić zespołowi Sceny STU konkretne niedociągnięcia, widowisko ewidentnie nie spełniło tych oczekiwań i w tej ocenie publiczność, choć bardzo zróżnicowana wiekowo, była zadziwiająco zgodna.
Nie od dziś wiadomo, że twórczość polskich romantyków dla teatru przez lata całe była dorobkiem hermetycznym i trudnym w obróbce, a teksty odbierano i interpretowano raczej jako przekaz literacki niż teatralny. Trudność wynikała nie tylko z przyczyn obiektywnych, ale też literackich. „Balladyna" jest tylko pozornie prostym, bajkowym przekazem o jasnej i bardzo klarownej wymowie. W gruncie rzeczy jest utworem złożonym, podejmującym bardzo realistyczne i uniwersalne tematy władzy, odpowiedzialności za własne czyny czy bycia człowiekiem i splatającym je z wątkiem baśniowym, pełnym humoru i magii, ale choć ten wątek jest w dramacie bardzo wyrazisty, jego koloryt i wymowa podporządkowane zostają dramatycznym konsekwencjom pozornie banalnych wydarzeń.
Krzysztof Pluskota, reżyser prezentowanego na deskach STU widowiska, w zasadzie pozostał wierny przekazowi Słowackiego, choć zdecydowanie ograniczył do minimum scenografię i jej zmienność, a sceniczny przekaz wzbogacił muzyką przerabiając dramat na wersję niemal musicalową, co widowisku zresztą na dobre wyszło. Folkowe utwory Kapeli ze Wsi Warszawa i Żywiołaka nie tylko w sposób lekki i nienarzucający nawiązują do ludowego wątku dramatu, ale też ożywiają całe widowisko nadając mu niepowtarzalny klimat i oprawę.
Ciekawa, choć bardzo oszczędna w rekwizyty, jest też scenografia. Dominują kolorowe światła na tylnej ścianie sceny tworzące zmieniające się tło dla grających na scenie aktorów. Z typowych rekwizytów w centralnym punkcie sceny znajduje się krzesło, którego rola zmienia się w zależności od momentu sztuki i grup postaci odtwarzających w danej chwili wydarzenia dramatu.
Prosty, a zarazem efektowny jest sposób, w jaki zostały ze sobą splecione oba wątki dramatu. W utworze Słowackiego są one częściowo połączone, ale w gruncie rzeczy to połączenie fundowane jest na sprzecznych założeniach i wprowadza sporo zamieszania w akcję dramatu i w jego odbiór. Realistyczna opowieść o losach dwóch córek mieszkających w leśnej chacie wraz z matką nawiązuje do ludowych baśni o ubogiej dziewczynie, która dzięki miłości wychodzi za księcia i wiedzie szczęśliwe życie. Tu jednak dziewczyny są dwie i kiedy widzimy je po raz pierwszy żadnej nie można nic złego zarzucić, potem jednak jedna jest martwa, a losy drugiej dalekie są od szczęścia, przy czym ten stan w równej mierze wynika z jej własnych decyzji, co z konsekwencji czaru rzuconego przez zazdrosną Goplanę. W realizacji Pluskoty to właśnie scena staje się miejscem, gdzie na oczach widza postacie planu fantastycznego zmieniają się w realistyczne postacie dramatu i dzieje się to w tak jawny, a zarazem płynny sposób, że nie sposób się nie zorientować gdzie przebiegają granice wątków i nie dostrzec jak się ze sobą splatają i gdzie rozchodzą. Jest to istotne, bo właśnie tu do obu światów dołącza jeszcze legendarna korona wygnanego króla Popiela, do losów której nawiązywać będzie cały wątek dotyczący władzy.
I na tym w zasadzie pozytywy się kończą. Wielkość sceny wymusza niejako ograniczenie scenografii, a konsekwencją tego jest konieczność zastąpienia jej inną wartością. Najlepiej dobrym aktorstwem. I tu właśnie tkwi największy problem adaptacji Pluskoty. Nie da się ukryć, że dwiema ważnymi postaciami tego dramatu Słowackiego jest tytułowa Balladyna i Goplana. Pierwsza z przyczyn oczywistych. To ona jest centralną postacią sztuki, a jej tragiczne losy stanowią kanwę przekazu romantycznego dramatu. I nie jest to postać jednoznaczna. Przechodzi głęboką metamorfozę. Przed rzuceniem czaru przez Goplanę to zwyczajna, uboga dziewczyna, mieszkająca z siostrą i matką w leśnej chacie, następnie rywalizująca z siostrą o lepszą przyszłość, mocno zdesperowana młoda kobieta, potem zaś morderczyni zamknięta w kręgu walki o władzę, niepokoju, jaki budzi w niej pozostawione po zbrodni znamię, lęków rodzących się w jej podświadomości i wpływających na realną egzystencję. Postać barwna, ale trudna, wymagająca od aktorki silnej i zróżnicowanej ekspresji, a właśnie tej ekspresji w sztuce zabrakło. Balladynie Słowackiego można zarzucić wiele, ale nie sposób odmówić jej siły i zmienności, czyli dokładnie tego, czego zupełnie nie dało się odnaleźć w kreacji Kamili Bestry. Jej Balladyna jest zupełnie bez wyrazu, a momentami sprawia wręcz wrażenie przerażonej własnym cieniem, zahukanej dziewczyny, a nie zdecydowanej, bezwzględnie walczącej o władzę kobiety i królowej.
Równie bezbarwna jest postać Goplany (Kinga Ilgner). Aktorka paradoksalnie najbardziej wyrazista jest w tych momentach sztuki, w których jej nie widać, słychać tylko jej głos – silny wyraźny, z mocno wyrażoną ekspresją tekstowego przekazu i przyciągający uwagę widza. Spektakl pomyślany jest tak, że aktorki odtwarzające Goplanę wcielają się w podwójną rolę. Tam więc, gdzie plan fantastyczny łączy się z rzeczywistym, królowa fali zmienia się w Matkę. I warto zaznaczyć, że kreacja tej postaci w wykonaniu Kingi Ilgner wypada zdecydowanie lepiej. Aktorka świetnie oddaje zmienność i wagę tej postaci w toku dramatu. Jej wyrazistość i wpływ na losy córek, potem odejście w cień i niemal przezroczystość, gdy jest przez Balladynę ukrywana przed ludźmi.
Nie da się ukryć, że spektakl w tej wersji obsady ratują drugoplanowe postacie męskie. Pełen uroku i młodzieńczego wdzięku Kirkor Andrzeja Deskura, wyrazisty i pełen ekspresji Grabiec Grzegorza Mielczarka i lekko sarkastyczny Pustelnik to postacie, które zdecydowanie ożywiają sztukę wprowadzając odrobinę różnorodności i indywidualności w kreowane postacie. Niwelują też nieco napięcie w nabierającej z biegiem czasu coraz tragiczniejszego wymiaru akcji, a przy tym zdecydowanie ratują wyreżyserowany przez Pluskotę spektakl. Zbyt rzadko jednak przebywają na scenie, by zrównoważyć słabą grę aktorek kreujących postać tytułowej Balladyny i uruchamiającej tryby dramatycznej akcji Goplany.
A szkoda, bo spektakl pomyślany jest ciekawie właściwie w każdym aspekcie poczynając od scenografii i kostiumów, przez sposób rozwiązania na scenie połączenia wątków po ciekawą i oryginalną, wpisującą się w konwencję dramatu oprawę muzyczną. Trochę szkoda, że słabo wyeksponowany został wątek władzy i jej wpływu na jednostkę, czyli właściwie jeden z najważniejszych i najciekawszych realnych problemów dramatu tu obecny jest jakby mimochodem. Podkreślam jednak, że moja opinia dotyczy widowiska, w obsadzie, którą miałam okazję obejrzeć podczas przedpremierowych prezentacji. Jest więc szansa, że kreacja aktorek drugiej obsady będzie inna i być może lepsza. Niestety, Teatr STU nie zamieszcza w repertuarze informacji kiedy, którzy z aktorów grają, bo czasem, z różnych powodów, jest to dla widza istotne.