Baśń opowiedziana bez słów

„Królowa Śniegu" - aut. Hans Christian Andersen - muz. Max Richter - chor. Małgorzata Dzierżon - Opera Wrocławska

Baletowa inscenizacja baśni „Królowa Śniegu" Hansa Christiana Andersena przedstawiona w Operze Wrocławskiej jest zaciekawiającą formą łączenia rzeczy dobrze znanych z tymi nowymi, może nawet zaskakującymi.

Zamiast przeczytać historię, możemy ją obejrzeć w ruchach tancerzy, odczytać z emocjonalnej choreografii, a zamiast wysłuchać dobrze znanych „Czterech pór roku" A. Vivaldiego, usłyszeć możemy reinterpretację - neoklasyczną wersję dzieła. Pozornie rozpoznawalną dla ucha, a jednak mylącą nas poprzez zmiany melodii i rytmów, bawiącą się nimi.

Baśń o Królowej Śniegu opowiada stosunkowo prostą historię, gdzie przebiegła, zimna Królowa rozdziela dwójkę najlepszych przyjaciół – Gerdę i Kaja. Gdy Kaj znika, Gerda wyrusza na poszukiwania i to jej przygody obserwujemy podczas spektaklu. Łatwo jest zaangażować się w historię dzięki precyzyjnemu i emocjonalnemu wykonaniu choreografii. Przedstawia ona więzy, jakie powstają między Gerdą a napotkaną wroną, akcentuje chłód przy pojawieniu się bezwzględnej i mroźnej Królowej Śniegu. Gerda, mimo przeszkód na drodze porusza się z lekkością, czasem nawet niesiona przez innych, którzy chętni są jej pomóc. Inscenizacja osadzona jest na tle zmieniających się pór roku, a razem z nimi – kostiumami, światłem i przede wszystkim muzyką.

Reinterpretacja dzieła A. Vivaldiego „Cztery pory roku" stworzona przez Maxa Richtera jest odpowiedzią na to, że zbyt często mijane widoki ignorujemy, a zbyt często słyszana muzyka przestaje do nas docierać. Zatem odnalezienie świeżej ścieżki, wykonanie nowej aranżacji daje nam możliwość zachłyśnięcia się pięknem tych kompozycji na nowo, a także zaskoczenia się ciekawymi opracowaniami kompozytora.

Richter bawi się rytmem, ozdobnikami, czasem całkowicie ucieka od oryginału po to, żeby jakiś czas później do niego wrócić. Przywołuje wtedy jego melodię – lub jedynie taką do niego zbliżoną. Wydaje się, jakby Richter pozwalał sobie na lekką żartobliwość, niby tak bardzo oddalając się od Vivaldiego, a jednak wciąż idąc jego śladami.

Już od początkowego utworu, „Wiosny 1", wprowadzeni zostajemy w tajemniczy nastrój wynikający z zestawienia melodii. Pojawiają się skrzypce rytmicznie powtarzające nuty niczym tykający zegar, w kontekście baśni przypominający o nieuchronnym końcu dobrych czasów. W tle nostalgiczna, lekko melancholijna melodia wpasowująca się harmonią, ale zmieniająca nastrój kompozycji. Uczucie takie, jakby to, co widzimy oraz słyszymy, miało być wesołe, ale nie możemy jednak odgonić narastającej w tle niepewności i nuty smutku, który później towarzyszy głównej bohaterce.

Motyw niedających spokoju, nawiedzających słuchacza nostalgicznych melodii powraca w trakcie spektaklu, budując napięcie, równocześnie wciągając odbiorcę jeszcze bardziej w historię. Niesamowicie ważną rolę odgrywa oczywiście solo skrzypiec, świetnie wykonane przez Adama Czermaka. Orkiestra pod kierownictwem muzycznym Rafała Kaczmarczyka nadaje spektaklowi niepowtarzalną atmosferę, pozwala zatopić się w brzmieniu muzyki i naprawdę ją poczuć.

Minimalistycznie zaaranżowana scena (projekt scenografii, świateł i projekcji multimedialnych – Mikki Kunttu, kostiumy – Małgorzata Słoniowska) pozwala skupić się na szczegółach - dostrzec mimikę twarzy postaci, cudownie mieniący się strój Królowej śniegu. Możemy lepiej przypatrzeć się akrobatycznym figurom i latającym bohaterom. Symbolami pór roku stały się różnokolorowe światła oraz zmieniające się tło, natomiast do minimalistycznych kostiumów tancerzy dodano na przykład szaliki i czapki – w końcu proste rozwiązania są czasem najlepsze. Więcej szczegółów zauważyć można natomiast u pojawiających się w trakcie spektaklu postaci – wrona przybrana w warstwowy, czarny kostium z przebłyskami fioletu czy wirujące, wielokolorowe wiosenne kwiaty.

Doświadczenie czegoś znanego w całkowicie nowej formie jest na tyle fascynujące, że po owacjach i opuszczeniu kurtyny zza pleców usłyszałam „Fenomenalne przedstawienie, naprawdę" – oczywiście całkowicie się zgadzam. Tak łatwo było wciągnąć się w historię i bajeczny taniec, że po zakończeniu spektaklu miałam jedynie ochotę zostać trochę dłużej na miejscu i czuć te wszystkie emocje, które w czasie jego trwania się przewinęły.

Marcela Hajdas
Dziennik Teatralny Dolny Śląsk
24 grudnia 2024

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia