Będę dumnym akuszerem i radosnym

rozmowa z Janem Klatą

Podczas pięciu sezonów chcemy wraz z reżyserami, aktorami i publicznością zastanowić się, jak nowoczesne i awangardowe interpretacje Swinarskiego, Wajdy, Jarockiego, Lupy czy Kantora mają się do zadań, które stają przed nami dzisiaj. Nie będziemy bawili się w rekonstrukcje spektakli. Nie będziemy też pojedynkować się z Konradem Swinarskim na "Dziady". Raczej spróbujemy znaleźć nieoczywiste, niebanalne elementy, narzędzia w spektaklach Lupy, Jarockiego, Kantora, które kilkadziesiąt lat temu były uznawane za szokujące, a dziś stają się klasyką

Z nowym dyrektorem Narodowego Starego Teatru - Janem Klatą - rozmawia Agnieszka Michalak

Czy pamięta pan swoje pierwsze zderzenie z Teatrem Starym w Krakowie?


Jan Klata: Pierwszy raz usłyszałem o nim od mamy, która we wczesnych latach 70. jeździła do Krakowa do Starego na spektakle. Pamiętam skrawki opowieści o rolach, atmosferze. Ale tkwi we mnie też drugi obrazek. Otóż swego czasu byłem operowany na serce - był to zabieg ze znieczuleniem miejscowym. Profesor, który mnie wówczas operował, podczas zabiegu opowiadał mi o "Dziadach" Konrada Swinarskiego z 1973 roku, które widział w Starym. A ponieważ wiedział, że jestem reżyserem teatralnym, im bardziej dłubał mi w aortach, tym bardziej rozsmakowywał się w krakowskim spektaklu. Stary Teatr zatem kojarzy mi się także z pewnego rodzaju wyzwoleniem i operacją, która zmieniła moje życie. Sercowa sprawa. I też odkąd po raz pierwszy przekroczyłem próg budynku na pl. Szczepańskim, w nozdrzach siedzi mi charakterystyczny zapach dużej sceny i korytarzy. Ten zapach utrwalił mi się podczas pracy w Starym i nie mogę się go pozbyć. To jednak całkiem przyjemne emocjonalne skojarzenie.

Za cztery miesiące zasiądzie pan w gabinecie dyrektorskim. Rozpoczął pan już rozgrzewkę przed ważną walką?

- Monumentalnie powiedziane - zasiądę w gabinecie. Wolę ująć to inaczej - za cztery miesiące wraz z moim najbliższym współpracownikiem Sebastianem Majewskim wezmę pełną odpowiedzialność za bardzo wiele osób i będę miał możliwość kształtowania polskiej sceny teatralnej. Rozgrzewam się, intensywnie myśląc, których reżyserów zaprosić, żeby zapewnić aktorom pracę i wyzwania godne ich talentu. Planuję już repertuar, który da widzom nowe wrażenia. Planuję spektakle, które sensownie będą analizowały rzeczywistość. Robię pewnego rodzaju rachunek sumienia - podsumowuję dotychczasową pracę ze świetnymi dyrektorami - Piotrem Kruszczyńskim, Krystyną Meissner, Maciejem Nowakiem, Krzysztofem Mieszkowskim, Pawłem Łysakiem, Mikołajem Grabowskim - wyciągam wnioski, analizuję. Przyglądam się systemowi niemieckiemu, w którym zresztą też funkcjonuję.

Jest pan rozpędzonym i ważnym w polskim teatrze reżyserem. Chyba niewielu przyszłoby do głowy, że Jan Klata, który deklarował jeszcze kilka lat temu, że nie będzie dyrektorem, zechce wziąć na barki rzeczoną odpowiedzialność. I co ważne, w pewnym sensie zrezygnuje z wolności, która była mu dawana w polskich teatrach.

- Rezygnuję z niej po to, żeby dać więcej wolności innym. A sam spróbuję odrobinę chociaż zmienić system, który często uwiera reżyserów, aktorów i wszystkich ludzi teatru. Na teatralnej scenie jestem obecny od kilku dobrych sezonów. Nie jest tak, że przerywam dopiero co rozpędzoną reżyserską karierę, żeby zapewnić sobie dalszą pracę i bezpieczeństwo. Też nie ma we mnie zachwytu nad władzą, która na mnie spłynęła. Chyba poczułem, że czas podjąć się nowego wyzwania i wziąć odpowiedzialność nie tylko za jeden spektakl, ale za cały sezon i grupę ludzi, która pracuje, żeby go stworzyć. Siedzi we mnie rodzaj altruistycznej chęci spróbowania, czy "da się inaczej". Oczywiście nie przestaję być reżyserem, pewnie będę nim rzadziej, będę nim u siebie, ale z pewnością będę. I na pewno nie będzie tak - jak bywa często w polskim teatrze - że dyrektorowanie służy przede wszystkim zapewnieniu sobie najbardziej komfortowych warunków pracy kosztem innych realizacji. Nie potrzebuję być dyrektorem, żeby móc pracować w najlepszych teatrach w Polsce. I nie potrzebuję na własną rękę spełniać swoich najdzikszych fantazji i eksperymentów. Z drugiej strony, owszem rezygnuję z komfortowej sytuacji bycia reżyserem, który nie musi martwić się o to, co będzie robił za pół roku. Zresztą system w Polsce jest bardzo mocno odchylony w naszą, reżyserów, stronę i w porównaniu z aktorami jesteśmy w o niebo lepszej sytuacji.

Co pan ma na myśli?

- Konstrukcja systemu teatralnego w Polsce jest niezdrowa. Polega na tym, że aktor jest przypisany do "ziemi" - dlatego nie gra albo nie może grać w innym miejscu. Paradoksalnie zmiana systemu na model niemiecki polegający na tym, że aktorzy przychodzą do teatru z dyrektorem i z nim odchodzą, przyczyniłaby się do uzdrowienia sytuacji etatowych aktorów. Bo ci mieliby gwarancję, że ich dyrektor będzie im zapewniał pracę w kolejnych sezonach. Innym problemem jest skład zespołu - dyrektor często nie ma na niego wpływu. Zresztą sam zobowiązałem się, że przez pierwsze pół roku nie będę dokonywał żadnych kadrowych zmian. Na szczęście Stary ma jeden z najlepszych zespołów w Polsce. Chciałbym doprowadzić do tego, żeby aktorzy rozwijali się artystycznie, żeby mieli możliwość tworzenia nowych ról nie tylko raz na kilka sezonów. Dlatego pierwszą rzeczą, jaką zrobię w tym teatrze, to spotkam się z zespołem artystycznym, technicznym i administracyjnym i przedstawię strategię rozwoju - że użyję marketingowego sloganu.

Sytuacja aktorów to jedno, ale też reżyserzy jeżdżą ze swoimi aktorami, pomijając tych na etatach. Sam pan wie, że to też nie jest zdrowe dla teatru.

- Jasne, zdaję sobie z tego sprawę. Często jednak obraca się to przeciwko reżyserowi, bo spektakle nie są eksploatowane - trudno pogodzić interesy wszystkich zainteresowanych. To tez jest połączone z częstym brakiem odpowiedzialności reżyserów za to, co dzieje się w teatrze. Interesuje ich tylko własna produkcja i doprowadzenie jej do premiery - często zresztą przekładanej. Trudno się temu dziwić, ale można spróbować to zmienić. Od tego jest dyrektor. Oczywiście nie chcę robić teatru przeciw reżyserom, chcę jedynie zastanowić się, w jaki sposób stworzyć grupę ludzi, w której wszyscy wezmą w równym stopniu odpowiedzialność i za spektakl, i za jego eksploatację. Nie mam też zamiaru wbijać komuś nóż w plecy tylko dlatego, że jestem dla niego konkurentem jako reżyser. Być może idealnie byłoby, gdybym nie był reżyserem - w Niemczech często tak bywa. W Polsce świetnym przykładem jest Krzysztof Mieszkowski, takim dyrektorem był też Maciej Nowak, który stworzył inkubator dla całego pokolenia reżyserów. Ja reżyserii się nie wyrzeknę, ale też spróbuję stworzyć sprzyjający grunt do pracy dla innych reżyserów. Będę dumnym akuszerem. Będę radosnym kuratorem.

Kiedy konstruował pan program swojego "panowania", musiał mieć z tyłu głowy poprzednie dyrekcje - chociażby Radwana, Koeniga, Bradeckiego czy Meissner. Który model poprzednich kadencji jest panu najbliższy?

- Mój model jest mi najbliższy.

Przejdźmy zatem do niego. Pięć sezonów poświęconych pięciu wielkim twórcom - Swinarskiemu, Wajdzie, Jarockiemu, Kantorowi, Lupie. Projekt radykalny i ryzykowny....

- Lubię te słowa na "r". Myśląc nad programem z Sebastianem Majewskim, zadaliśmy sobie pytanie, z czym należałoby się zmierzyć w Starym. W miejscu, które bardzo mocno jest zanurzone w przeszłości. Dlatego nie dałoby się uprawiać tu takiego teatru jak w Berlinie czy Warszawie. Adres plac Szczepański 1 ma swoją legendę, swojego ducha, swoją publiczność. Nie można udawać, że tego nie ma. Nie chcieliśmy jednak kolejnych sezonów spędzać na kontemplowaniu obrazu świetności Starego Teatru z lat 60. czy 70. Pomyśleliśmy, że raczej należy się dziś temu przyjrzeć i się z tym skonfrontować. Zresztą odniesienie się w pewnym stopniu do tradycji, do przeszłości leży w sensie uprawiania sztuki teatralnej. Za pomocą klasycznych tekstów analizuje się współczesną rzeczywistość. Podczas pięciu sezonów chcemy wraz z reżyserami, aktorami i publicznością zastanowić się, jak nowoczesne i awangardowe interpretacje Swinarskiego, Wajdy, Jarockiego, Lupy czy Kantora mają się do zadań, które stają przed nami dzisiaj. Nie będziemy bawili się w rekonstrukcje spektakli. Nie będziemy też pojedynkować się z Konradem Swinarskim na "Dziady". Raczej spróbujemy znaleźć nieoczywiste, niebanalne elementy, narzędzia w spektaklach Lupy, Jarockiego, Kantora, które kilkadziesiąt lat temu były uznawane za szokujące, a dziś stają się klasyką. Zastanowimy się, filtrując tych pięciu reżyserów, jakie zadania stają przed artystą w odniesieniu do konkretnej rzeczywistości, w której ten artysta tworzy.

Nie boi się pan wtórności?

- Nie, bo mam nadzieję zaprosić takich artystów, którym wtórność w żaden sposób nie grozi. Nie będziemy powtarzali środków wykorzystywanych w spektaklach z lat 60. ani nie będziemy kopiować metod pracy. Tym bardziej że np. Tadeusza Kantora w żaden sposób skopiować niepodobna. Jemu poświęcimy ostatni sezon, bo zmierzenie się z jego spójną i hermetyczną estetyką będzie superkarkołomnym zadaniem. Zastanowimy się, na ile jego twórczość i sposób myślenia o muzyce czy plastyce wyprzedziły swoją epokę.

Brzmi intrygująco. Ale jak to będzie wyglądało w praktyce?

- Trochę za wcześnie, żeby mówić o konkretach. 10 października zapowiadamy konferencję prasową, podczas której opowiemy o szczegółach planu od stycznia do czerwca 2013. Mogę jedynie rzucić nazwisko reżysera, który od stycznia do czerwca w Starym nie będzie reżyserował - to Jan Klata.

Ma pan w zanadrzu plan B?

-Przynajmniej będzie fenomenalna katastrofa. Na pewno moja dyrekcja nie będzie letnia - bo letniości w życiu teatralnym mamy chyba wszyscy po dziurki w nosie. Ja spróbuję zaskoczyć spektaklami nieoczywistymi, a może i szokującymi. Mam wrażenie, że polskiemu życiu teatralnemu przyda się ferment.

Wspomniał pan o Sebastianie Majewskim. Był naturalnym kandydatem, żeby poprowadzić z panem Stary Teatr?

- Od momentu, kiedy jakieś dwa lata temu Mikołaj Grabowski rzucił na korytarzu pytanie, czy nie przejąłbym po nim Starego, wiedziałem, że jeśli się na propozycję Mikołaja zdecyduję, to zrobię to wspólnie z Sebastianem Majewskim - człowiekiem, który już udowodnił, że potrafi mądrze prowadzić jeden z najlepszych teatrów w Polsce. Sebastian ma bezcenne doświadczenie, wizjonerskie pomysły i świetnie potrafi inspirować. Dobrze się uzupełniamy.

Za dwa tygodnie premiera bardzo okrutnej sztuki "Titus Andronicus", którą przygotowuje pan we Wrocławiu. Czy ma pan czas i dość energii w przededniu objęcia Teatru Starego na ten ryzykowny projekt?

- Ponieważ spektakl powstaje w koprodukcji polsko-niemieckiej, próby musiały trwać w wakacje, żeby aktorzy z Drezna, którzy w sezonie co wieczór grają, mogli wziąć w nich udział. Rzeczywiście spektakl jest ryzykowny pod wieloma względami - dramat nie jest znany w Polsce, były dotychczas ze dwie realizacje. Chociaż sztuka była jednym z największych sukcesów kasowych Szekspira- ludzie walili drzwiami i oknami, by zobaczyć okrucieństwa, gwałty, morderstwa. W tym dramacie co chwilę ktoś ginie. Próbowano nawet odebrać Szekspirowi autorstwo tekstu - mówiono, że twórca tak wyrafinowany nie mógłby napisać czegoś tak okropnego. "Titus Andronicus" wrócił do życia teatralnego po 35 latach dzięki Peterowi Brookowi. W naszej realizacji Polacy zagrają Gotów - czyli barbarzyńską nację, która później stała się Niemcami, a Rzymianie będą grani przez aktorów niemieckich. Pokażemy na scenie autentyczne starcie cywilizacji. Okazuje się, że rzecz o tym, jak człowiek potrafi być okrutny i obcy dla innych, jest niebywale współczesna, nośna, a przy okazji okraszona humorem i ironią. Uprzedzenia, ksenofobie, stereotypy świetnie się ujawniają w kontekście polsko-niemieckiej historii, która jest i tragiczna, i groteskowa. Czy mam czas, żeby skupić się na tym spektaklu? Oczywiście, jak mawiają sportowcy: "myślę o najbliższym meczu". Kolejne zadanie reżyserskie czeka mnie dopiero za ponad pół roku, w Bochum będę realizował "Hamleta". I też będę na nim wtedy maksymalnie skoncentrowany. Drezdeńską premierę "Titusa Andronicusa" oddajemy pod koniec września i zabieram się całym sobą za Stary Teatr.

Agnieszka Michalak
Dziennik Gazeta Prawna
8 września 2012
Portrety
Jan Klata

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia