Bez kropek nad i

wspomnienie Jerzego Jarockiego

Pięć lat temu Jerzy Jarocki obchodził półwiecze pracy artystycznej, a potem wyreżyserował jeszcze dwa wybitne przedstawienia. Próby do trzeciego miały się zacząć w połowie listopada. Bohaterami "Węzłowiska", które miało wejść do repertuaru Teatru Narodowego w marcu przyszłego roku, są Włodzimierz Lenin, jego szwajcarska kochanka oraz ważni dla reżysera artyści, m.in.: Stanisław Ignacy Witkiewicz i Konstanty Stanisławski. Scenariusz przedstawienia łączy tematy dla teatru Jarockiego najistotniejsze: rewolucji, która zmienia bieg świata i sztuki.

Po zdobyciu dyplomu aktora Jarocki wyjechał studiować reżyserię w moskiewskim GITIS. Jego profesorem był uczeń Stanisławskiego, ale Jarockiego bardziej zafascynowała myśl awangardzistów rosyjskich z Wsiewołodem Meyerholdem na czele. Od niego uczył się nowego teatru, będącego rodzajem syntezy i metafory, a nie próbą odwzorowywania rzeczywistości. 

W rytmie pałek

Ale pobyt w Związku Radzieckim to przede wszystkim możliwość obserwowania reżimu stalinowskiego z bliska. Po powrocie do kraju, w 1956 r., na fali odwilży wystawi awangardowy "Bal manekinów" Brunona Jasieńskiego, jednej z ofiar stalinowskich czystek. Potem był m.in. "Portret" Mrożka ze śladem po portrecie Stalina na ścianie, "Szewcy" z 1971 r., z bohaterami, którzy po zdobyciu władzy urzędowali w typowym gabinecie partyjnego dygnitarza, a rzeczywistą władzę sprawowali karłowaci, małomówni urzędnicy pojawiający się w finale. W stanie wojennym wystawił głośny, opozycyjny "Mord w Katedrze" Elliota w warszawskiej katedrze św. Jana i Katedrze Wawelskiej, który przeszedł do legendy, bo dźwięk wydawany przez uderzających mieczami o posadzkę rycerzy, którzy uwięzili arcybiskupa Tomasza Becketta, rymował się z waleniem zomowców w drzwi katedry. W legendarnej inscenizacji "Życie jest snem" Calderona (Stary Teatr, 1983 r.) z historii księcia Segismundo uwięzionego przez ojca despotę Jarocki wydobył temat władzy, która zmienia się w tyranię.

Ale Jarocki przestrzegał też przed pułapkami wolności. W 1979 r., na rok przed karnawałem Solidarności, zrealizował rozbuchany, rozgrywany w całym krakowskim Starym Teatrze "Sen o bezgrzesznej" - opowieść o ideach kształtujących myślenie o odzyskanej po I wojnie światowej wolnej Polsce. Zaś w 1991 r. w Starym Teatrze wyreżyserował najpełniejszą ze swoich sześciu inscenizacji "Ślubu" Gombrowicza. W pustej, czystej przestrzeni - taką wielu chciało widzieć Polskę po 1989 r. - toczył się dramat budzących się demonów przeszłości; bagażu totalitarnej przeszłości nie da się tak po prostu wyrzucić.

Reżyser socjolog

Był wierny. Teatrom - najczęściej pracował, kolejno, w trzech: Starym Teatrze w Krakowie, Teatrze Polskim we Wrocławiu i w ostatniej dekadzie - w warszawskim Narodowym. Współtwórcom: większość jego spektakli powstała we współpracy ze scenografem Jerzym Jukiem-Kowarskim i kompozytorem Stanisławem Radwanem. I wierny autorom. Żeby wystawić polską prapremierę "Ślubu" swojego mistrza Witolda Gombrowicza, w 1960 r. powołał do życia Studencki Teatr Gliwice przy Politechnice Śląskiej. Potem "Ślub" wystawi jeszcze pięć razy, a swoją długą i wielowątkową rozmowę z Gombrowiczem zakończy dopiero inscenizacją "Kosmosu" w 2005 r., po drodze realizując m.in. scenariusz inspirowany biografią pisarza "Błądzenie".

Wielokrotnie powracał także do twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza, Sławomira Mrożka i Tadeusza Różewicza, dwóch ostatnich zawdzięcza mu teatralne prapremiery większości swoich sztuk. "Jarocki traktuje dzieło swojego autora jako obraz świata, z jakim kultura naszej epoki nie miała dotąd okazji się zetknąć. Nie polemizuje z tekstem, ale wchłania go jako własną wizję zdarzeń. Obchodzi go nie mętny banał Czystej Formy u Witkacego, ale zrozumienie jego diagnoz kulturowych. Gombrowicz może stać się dyskursem o świeckiej religii szukającej porządku dla rozsypującego się świata. Różewicz daje historiozoficzną analizę egzystencji człowieka w trakcie upadku kolejnej cywilizacji-jakiej nie podjęła się dotąd socjologia" - pisał wybitny krytyk teatralny Jerzy Koenig w 2007 r. z okazji 50-lecia pracy twórczej Jarockiego.

Bohaterami jego spektakli są inteligenci z ich strategiami w zmaganiach z życiem, Historią i polityką. Jarocki pokazywał samooszustwa, zakłamanie, odkłamywanie, maniakalne szukanie prawdy i sensu, tworzenie, rozbijanie i uleganie ideologiom, mitomanię i skłonności totalitarne. Od heglowskiego ukąszenia, faustowskich paktów przez teorie w stylu New Age w "Miłości na Krymie" według Mrożka po polski mesjanizm w genialnej, odnoszącej się do wydarzeń po katastrofie smoleńskiej "Sprawie" według "Samuela Zborowskiego" Juliusza Słowackiego, która okazała się ostatnim przedstawieniem Jarockiego. Małgorzata Dziewulska nazwała jego bohaterów

"załganymi". "Nie jestem zwolennikiem ostatecznych rozwiązań, jedynie słusznych odpowiedzi, stuprocentowej pewności. Przez te 50 lat unikałem stawiania racjonalizujących kropek nad i" - mówił w "Gazecie Wyborczej" z okazji jubileuszu.

Lodowaty ukrop

Jarocki słusznie uchodzi za mistrza precyzji. Scenariusze kolejnych spektakli poprawia wielokrotnie, kolejne sceny cyzeluje tygodniami, od aktorów, a także całego teatru wymaga pełnej dyspozycyjności. Nie interesuje go realizm, odwzorowanie codzienności; liczy się kondensacja znaczeń, znalezienie formy, która odda wieloznaczny sens danej sceny. Jego teatr jest pełen symbolicznych obrazów, mocnych, zapadających w pamięć. Bujająca się na żyrandolu Maja Komorowska jako tytułowa "Stara kobieta wysiaduje" Różewicza, Marek Walczewski jako Leon w "Matce" Witkacego, wygłaszający kluczowy monolog, balansując na chyboczącej się szafie, płonąca cerkiew wzakończeniu "Miłości na Krymie", chór duchów nad głowami widzów, szatan palący znicze na Krakowskim Przedmieściu w "Sprawie" (czy zaskakujące u 80-latka wykorzystanie w tym spektaklu utworu metalowego zespołu Behemot z Nergalem na wokalu).

Jarocki wierność autorom rozumie nie jako trzymanie się litery dramatu, tylko jego sensu. Dlatego nie waha się przerabiać, przestawiać i dopisywać scen. Po jego interwencjach w "Miłości na Krymie" zniesmaczony Mrożek stworzył słynne dziesięć punktów, w których zabrania reżyserom jakichkolwiek zmian w jego tekstach. W pewnym momencie pojawiły się w twórczości Jarockiego formy hybrydyczne - rodzaj esejów teatralnych z pogranicza twórczości i biografii - poświęconych ulubionym autorom: "Terapia grupowa" i "Historia PRL według Mrożka", "Non stop show" według Różewicza i wariacje biograficzne: "Staś" i "Grzebanie" o Witkacym oraz "Błądzenie" o Gombrowiczu.

Niezwykle go denerwowała często powtarzana przez recenzentów opinia, jakoby robił teatr chłodny, wręcz lodowaty, mózgowy, celowo wyprany z emocji. Powtarzał zdanie wygłoszone pod jego adresem przez Gustawa Holoubka: "Owo kultywowanie myślenia polega u Jarockiego na głębokiej wierze, że wszelka energia bierze się z pękania czaszki, a nie rozrywania serca". I opinię wybitnej krytyczki Marty Fik: "U Jarockiego na to, co skrajnie subiektywne, niespokojne, nakładają się pozory bezstronności i chłodu". Dzięki temu to, co "niedokończone, ciemne, niejasne", w ogóle zapewne daje się wyrazić.

W jego teatrze emocje są tym silniejsze, że skrywane pod pozorem intelektualnego chłodu. W wywiadzie dla POLITYKI tłumaczył: "Od wszystkich aktorów, z którymi pracuję, wymagam najwyższego zaangażowania, wielkich namiętności i przenikliwości, rażenia, ale... szlachetnymi środkami, nie krzykiem, nie bełkotem, bez szmiry i fałszu. Nieraz to bardzo trudne... Wiem coś o tym, bo byłem aktorem".

Miłość i lęk

Bycie aktorem Jarockiego to jednocześnie wielka nobilitacja i wielki stres. Wymagał niezwykłej precyzji i skupienia. Kolejne sceny powtarzane były setki razy. Zdarzało się, że wyliczał kroki, które aktor ma postawić na scenie. Na argument, że czegoś nie da się zrobić, sam wchodził na scenę i udowadniał, że jednak się da. "Tylko do pięćdziesiątki, do pierwszego zawału" - żartował. Andrzej Wajda, obok Jarockiego i Swinarskiego, twórca legendy Starego Teatru z lat 70. przyznawał, że korzystał z aktorów wyćwiczonych przez Jarockiego. Anna Seniuk po 40 latach wciąż pamięta, jak na próbie do "Zmierzchu" Babla usłyszała: "Widzę, że pracowała pani w domu, ale niech pani tego nie robi, bo to jest jeszcze gorzej". A Jan Frycz, jeden z ukochanych aktorów reżysera, stwierdza: "Jerzy Jarocki w najlepszym tego słowa znaczeniu potrafi pozbawić aktora dobrego samopoczucia".

Aktorzy się go bali, ale go też kochali, bo dzięki niemu przekraczali swoje ograniczenia, dostawali szansę nie tylko współtworzenia ważnych przedstawień, ale także rozwoju zawodowego. A Jarocki podkreślał, że jego teatr ma dwie podstawy: tekst i aktora. Kilka tygodni temu do Sali Olimpijskiej Hotelu Francuskiego zaprosił wszystkich aktorów, którzy u niego debiutowali. Zebrała się cała plejada, bo w kształtowaniu polskiego aktorstwa Jarocki spełnił rolę trudną do przecenienia. Kiedy w styczniu POLITYKA miała honor wręczyć Jerzemu Jarockiemu nagrodę mistrzowską - Kreatora Kultury - podziękował swoim aktorom: "Było ich 1383" - dodał i być może wcale nie był to żart.

Od lat schorowany - mówił, że od lat 80. ma dwa równoległe życia: w teatrze oraz w szpitalach i sanatoriach. Przyzwyczailiśmy się do jego ciemnych okularów, do tego, że chodził drobnymi kroczkami, wsparty na ramieniu żony, często odpoczywał. I wciąż pracował, bez taryfy ulgowej traktując siebie, swoich aktorów i widzów. Można było pomyśleć, że tak będzie zawsze.

Aneta Kyzioł
Polityka
19 października 2012
Portrety
Jerzy Jarocki

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...