Bez przystani
"Wyspy" - reż. Renate Jett - Teatr Nowy w WarszawieTo mogło się udać. Przygotowywany od paru lat projekt Renate Jett miał znaleźć swój finał ostatecznie w trzyczęściowej opowieści o samotności współczesnego człowieka. Ostatecznie - ponieważ początkowo spektakl Austriaczki miał się oprzeć jedynie na powieści "Możliwość wyspy" Michela Houllebecqa. Ostatnie wystawienie utworu Francuza - "Cząstek elementarnych" - przez Wiktora Rubina we wrocławskim Teatrze Polskim zostało uznane za sukces. Adaptacja pierwszego tytułu jest z pewnością mniej trudna niż słynnej poprzedniczki. Niestety, "Wyspy" to artystyczna klęska
Fatalnym pomysłem okazało się zestawienie powieści Houllebecqa, ,,Dzienników” Niżyńskiego, i fragmentów wykładu złożonego z pseudonaukowych tekstów (patrz: program do spektaklu). Co było celem Jett? Czy tytułowe ,,wyspy” to swego rodzaju porty, do których może przybić znużony rzeczywistością człowiek? A może to ludzie są tymi ,,wyspami” – samotnymi istotami wśród przestrzeni, nicości? Rzucane tropy giną w zalewie niepotrzebnych słów, które sprawiają, że spektakl staje się niekomunikatywny i – w konsekwencji – nudny.
Pierwsza część, na podstawie Houllebecqa, i tak broni się najmocniej. Ascetyczna scenografia (ułożone na środku lustrzane płyty, ,,kącik” przyrody, kilka krzeseł) w pierwszej chwili mogą rzeczywiście poruszyć jako symbole obcości. Daniel25 (zmarnowana rola Szymona Czackiego) wygłasza monologi i rozmawia z Marie23 (Jett). W ciekawe skądinąd dywagacje o wzajemnej niedostępności wkrada się jednak monotonia. Nieuwzględnienie sarkazmu, jakiego pełno w dziełach Francuza, mści się okrutnie. Pełna powaga, z jaką Czacki i Jett odgrywają powierzone im role, burzy dwuznaczną wymowę ,,Możliwości wyspy”. Zmiana zakończenia przekreśla to, co działo się dotychczas na scenie. I po co to?
W części drugiej Jett odczytuje z zapisanych na karteczkach biurowych wersety (inaczej tego nazwać nie można) ,,Dzienników” Niżyńskiego. Do odczytywanych słów Tomasz Bazan wykonuje układ choreograficzny, który zdaje się być mieszanką tańca i elementów medytacji. Ruch, ,,dzianie” się jest tu jednak pozorne. Tekst Rosjanina w interpretacji Austriaczki brzmi jak bełkot szaleńca, a wspomniany układ nijak się ma do treści.
Ostatni człon tryptyku to wykład ,,żeglarza z kosmosu”. Obserwujący Ziemię z dystansu podróżnik opowiada widzom-słuchaczom o swoich spostrzeżeniach odnośnie naszego istnienia. Bartłomiej Topa w teatrze jest jednak ledwie amatorem. Operuje wąskimi umiejętnościami retoryki i mimiki. To nieco za mało na prowadzenie 20-minutowego monologu. Tekst zresztą jest – powiedzmy wprost – stekiem bzdur. Ze zlepku dziwnie skonstruowanych zdań można wywnioskować, że w przyszłości nasze metafizyczne uczucia i lęk przed śmiercią będą ujmowane w wyłącznie naukowych definicjach. Motyw przetwarzany w setkach dzieł przed ,,Wyspami” tu nie ma nawet odrobiny przebicia.
Przedstawienie, mające zwrócić uwagę na współczesny brak wrażliwości i zanik emocji, jest skrajnie bezbarwne i puste. Nieliczne próby zabawy w Warlikowskiego skazane są na klęskę. Jett, z całym uznaniem dla jej aktorstwa i wokalu, nie radzi sobie z większym projektem. Zachodnie doświadczenia w reżyserii niekoniecznie muszą automatycznie przyjmować się na polskim gruncie.