Bez suspensu

"Kontrabanda" - reż. Adam Sajnuk - Teatr Konsekwentny

Jeśli zamiast błyskotliwej komedii gangsterskiej, zręcznie czerpiącej ze stylistyki filmów Tarantino czy poetyki błyskotliwych scenariuszy Guy'a Ritchie, wolelibyście z jakiegoś względu kiepską teatralną wersję "Gangu Olsena", pozbawioną ikry, energii, z nudnym jak flaki z olejem tokiem narracji i bardzo mało wiarygodnymi postaciami, które tekstem w spolszczonej wersji dramatu D. Mameta "American Buffalo" bardziej irytują niż śmieszą, to polecam wizytę w Teatrze WARSawy.

Tam pod sztandarem Teatru Konsekwentnego wystawiana jest "Kontrabanda" w reżyserii Adama Sajnuka.

Nadanie polskich realiów sztuce, której akcja toczy się mimo wszystko w prowincjonalnej mieścinie w USA, choćby nie wiem jak bardzo zasadne i kuszące, wymaga jednak sporej dozy talentu i swobody scenicznej, których tutaj trudno doświadczyć. Gdyby wyciąć z tego spektaklu wszystkie dłużyzny oraz dialogi niewiele wnoszące do rozwoju akcji, a już z pewnością nie budujące suspensu, to mogłoby się okazać, że w tej historii - niewiadomo dlaczego nazywanej sensacyjną - nie starczyłoby materiału na 30 minut przedstawienia, skądinąd też niezbyt zajmującego.

I tak trzej bohaterowie "Kontrabandy", kompletnie nieprzekonywająco odtwarzani przez aktorskie trio w składzie Sebastian Cybulski, Jakub Wons, Marek Pituch, w pierwszej, trwającej kilkanaście minut, niemej scenie raczą nas pokazem rozkładania na tymczasowym straganie sterty bezwartościowych drobiazgów na sprzedaż; w drugiej sekwencji zabiorą nas na przejażdżkę po słowotoku bez specjalnego znaczenia, bowiem wystarczyłyby dwie, trzy kwestie, by zorientować się o co tutaj w ogóle chodzi; a w finalnej półgodzinnej odsłonie podejmą desperacką próbę ratowania zagadki i obrony koncepcji, że największa bujda wmawiana sobie wystarczająco długo może stać się dla nas wiarygodna i uwięzić nas na zawsze w świecie niebezpiecznej iluzji. Do tego poziom interakcji między bohaterami sprowadza się do mówienia nie tyle nawet do siebie, co jakoś tak sobie niezależnie, jakby ktoś rozmawiał przez ścianę z plexi, do tego udając, że rozmyte w konturach postaci widzi w największej ostrości. Tymczasem największa mistyfikacja, z jaką mamy w tym przypadku do czynienia, to spektakl sam w sobie. Nie sposób oprzeć się pytaniu: czy sami aktorzy, a wcześniej w procesie twórczym i reżyser, wierzą w to, co serwują widzom na scenie? A jeśli tak, to w którym dokładnie momencie zatracili tę ostatnią odrobinę samokrytycyzmu i zdrowej perspektywy w spojrzeniu na całość przedsięwzięcia, w które się zaangażowali?

 Rzadko mi się zdarza wyjść z teatru z przekonaniem, że nawet z nieudanego spektaklu, nie udało się wysupłać odrobiny jakiejś ukrytej wartości, choćby była na poziomie samego doświadczenia. W tym przypadku tak niestety jest. A jedyne czym da się "Kontrabandę" skonkludować, to parafraza cytatu z wspomnianego wcześniej "Gangu Olsena": "Egon, nieklawo jak cholera!"

Marek Kubiak
Teatr da Was
6 lipca 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia