Bez wielkich łez
„Zapiski z wygnania" - reż. Magda Umer - Teatr Polonia w WarszawieKrystyna Janda stoi na scenie. W zwykłej, czarne sukience. Stoi i mówi. Czasem sięgnie po papierosa. Czasem zaśpiewa. I znowu mówi. Tyle. Nic więcej. Ale tyle wystarczy, żeby wzruszyć i poruszyć.
„Zapiski z wygnania" w reż. Magdy Umer w roli głównej z Krystyną Jandą właśnie takie są: doskonale ubogie w formę i bogate w poruszającą treść. Scena jest niemalże pusta, mikrofon, stolik z paczką papierosów i tyle. Ale reżyserka i aktorka świadomie i bezbłędnie wykorzystują technikę - przysłaniają w połowie przezroczystym ekranem scenę i wyświetlają na nim zbliżenia twarzy Jandy podczas monologu albo archiwalne zdjęcia z wydarzeń marcowych. Dzięki temu wyraźnie widzimy, że każdy gest, półuśmiech, każde zmrużenie oka jest po coś. Mamy wrażenie, jakbyśmy uczestniczyli w niezwykle intymnym procesie: dobierania odpowiednich słów, nadawania im wagi i tworzenia całej opowieści. Gdyby nie to, cała historia, choć wzruszająca, stałaby się monotonna.
Janda mówi o bardzo osobistych wspomnieniach Sabiny Baral, która w 1968 roku jako młoda dziewczyna wraz z rodziną została zmuszona do wyjazdu z Polski. Pozwolenie na wywiezienie tylko pięciu dolarów z kraju, podarty pamiętnik przez kontrolerów na granicy czy ukochana poezja Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, z którą tak trudno się było rozstać. Nie ma tu ogólnikowych zdań, patetycznych stwierdzeń, że było źle, niesprawiedliwie, niebezpiecznie. Tekst bogaty jest w szczegóły, to właśnie one tworzą emocje, nie pozwalają zapomnieć o całej tej historii. Janda mówi w pierwszej osobie, ale wcale nie gra Baral. W ten sposób wspomnienia jednej kobiety stają się wspomnieniami wielu.
Aktorka podaje tekst prawie na biało, bez sentymentalizmu analizuje szczegół po szczególe. A jednak z każdym zdaniem nerwy są bardziej napięte, emocje, schowane gdzieś pod skórą u aktorki, u widzów są coraz silniejsze i pojawiają się w postaci łez czy westchnięć. Niesamowita koncentracja towarzyszy każdemu wypowiedzianemu słowu. Oprócz ważnej i wzruszającej historii Janda daje niesamowitą lekcję ze sztuki mówienia. A my nie tylko słuchamy, ale też słyszmy. Tekst podawany tak prosto robi wrażenie, bo Baral nie żali się, nie krzyczy, nikogo nie oskarża. Nie chce też przeprosin, patrzy na wydarzenia marcowe jakby z boku. Rana jest, ale to już nie jej sprawa. Dlatego słowa „kiedy z Polski wyjadą już wszyscy Żydzi, ze swoim antysemityzmem zostaniecie sami" uderzają tak mocno.
Janda chwilami przerywa swój monolog i śpiewa. Piosenki żydowskie, utwory na podstawie wierszy Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Szymborskiej, Tuwima. Nigdy w całości. Czasem tylko refren, parę zdań zwrotki - komentarz do tego, o czym mówi, przedłużenie mowy. To kolejny świadomy zabieg konstruowania i urozmaicania spektaklu opartego głównie na monologu. Obok na żywo przygrywa orkiestra, dzięki której tak mocno wybrzmiewają słowa jednego z poematów Tuwima „My, Żydzi Polscy...". Powiedziane mocnym, stanowczym, choć nie uniesionym, głosem, odbijają się echem w głowie jeszcze długo po spektaklu. Zwłaszcza gdy na koniec zamiast twarzy aktorki na ekranie pojawiają się nagrania z marszu niepodległości, w którym w biało-czerwonych barwach idą tłumy z racami, rasistowskimi hasłami na plakatach, z przysłoniętymi twarzami, od których bije wręcz zwierzęca chęć przemocy. Nie dało się znaleźć trafniejszego komentarza dla całej tej historii. 50 lat później, oglądamy tę samą niezrozumiałą nienawiść, „zostajemy ze swoim antysemityzmem sami". Nie ma tu zadawania pytań, czy historia się powtórzy. Odpowiedź mamy, a ona paraliżuje i przeraża. Nie wiadomo tylko wciąż skąd tyle nienawiści.
„Zapiski z Wygnania" nie szukają winnych, nie zadają pytań - bo dla wygnanych odpowiedzi nie mają już znaczenia - nie ranią, ale w swej niezwykle minimalistycznej formie poruszają i wstrząsają. Przez dwie godziny trudno oderwać wzrok od tego, co dzieje się na scenie, choć z pozoru dzieje się tak niewiele. Janda hipnotyzuje, słowami Baral przedstawia tak naprawdę zapiski z Polski, teraźniejszej, aktualnej i być może tej przyszłej wciąż niepotrafiącej uczyć się na błędach.