Bezduszne wesele

"Ślubuję ci miłość i wierność" - 3. Europejskie Spotkania Teatralne Bliscy Nieznajomi

Na Europejskich Spotkaniach Teatralnych rozczarował rumuński koloryt, zawiódł niemiecki chłód, zachwyciło polskie wesele - "Ślubuję ci miłość i wierność" Jánosa Háya w reż. Iwony Kempy.

"Święta rodzina?" to motyw przewodni trzeciej edycji Europejskich Spotkań Teatralnych Bliscy Nieznajomi w Teatrze Polskim. Festiwal przerwano w kwietniu po katastrofie prezydenckiego samolotu. Wtedy zobaczyliśmy m.in. wizualnie kolorową, ale dramaturgicznie bladą "Chorobę rodziny M" rumuńskiego reżysera Radu Afrima i "Stan wyjątkowy" Falka Richtera, zrealizowany w sterylnej, lodowatej przestrzeni, ale nastrojowo letni. W obu rodzinę w kryzysie oglądaliśmy jak zza szyby, jakby nas ten problem zupełnie nie dotyczył. Festiwal właśnie dobiega końca. Po trzech kolejnych polskich spektaklach (czwarty i ostatni "Zagłada ludu albo moja wątroba jest bez sensu" w reż. Grzegorza Wiśniewskiego - w poniedziałek) śmiało można powiedzieć, że na rodzinnym piekle to Polacy znają się najlepiej.

"Ślubuję ci miłość i wierność" Jánosa Háya w reż. Iwony Kempy (Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu) jest jak wersja miejska "Wesela" Wojciecha Smarzowskiego. I o ile u Smarzowskiego wszystko było prowincjonalne, brudne, złe i brzydkie, u Kempy mamy wygładzonych, refleksyjnych mieszczan. Ale równie wyrachowanych i bezdusznych.

Bogaty ginekolog przyłapuje żonę na zdradzie. Nie ma pretensji, ale rozkazuje zakończyć romans. - To koniec - mówi żona. - Rozmawiałem z adwokatem, wszystko stracisz - odpowiada mąż. I żona zmienia zdanie. Jej kochanek jest w podobnej sytuacji - wszystko zawdzięcza żonie. Związek potajemny zakończony, trzeba popracować nad sakramentalnym. Radzi się przyjaciół - pierwszy jest specjalistą od rozwodów i sprzedaży domów, drugi psychologiem. Radzą to, co wszystkim swoim klientom. Najpierw psycholog - potrzebujecie więcej przestrzeni, kupcie sobie większy dom. Nie pomogło? Do prawnika. Rozwód i podział majątku, a później znów psycholog. I biznes się kręci. Prawnik oczywiście też ma kochankę, przyjaciel prawnika kolejną itd.

Wszyscy bohaterowie "Ślubuję..." spotykają się na ślubnym przyjęciu. Gra marsz weselny, a scenki odgrywane przez kolejne pary są jak oczepinowe zabawy. Kempa buduje świat kompletny, pozornie świetnie działający. Ale do czasu.

Małżeńsko-pozamałżeńskia przeplatanka tyka jak bomba zegarowa, a rozsadzi ją wybuch agresji. Kiedy kochanka prawnika - wieczny cień, sekretne dopełnienie nieudanego małżeństwa, bez szansy na zmianę sytuacji - wreszcie nie wytrzymuje, jej bunt tłumi inny kochanek - broniąc status quo. Jakby inaczej być nie mogło. Żona adwokata cały czas siedzi nieruchomo - jak sparaliżowana, z kamienną twarzą i szeroko otwartymi oczami. Malując usta zatacza coraz szersze kręgi. Ale w końcu i ona wybuchnie.

"Ślubuję..." kończy się przejmującym, samotnym spacerem przez most na drugą stronę rzeki, drogą donikąd przy akompaniamencie "All is full of love" Björk. A później aktorzy po kolei opowiadają o swoich związkach, małżeńskich stażach, liczbie rozwodów. I nagle okazuje się, że ta "Święta rodzina?" wcale nie jest teatralną iluzją.

Michał Gradowski
Gazeta Wyborcza Poznan
14 czerwca 2010

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...