Bezsilni i bezwolni
"Iwanow" - reż. Jan Englert - Teatr NarodowyNiedługo minie pięć lat od wystawienia sztuki "Iwanow" Antoniego Czechowa w Teatrze Narodowym. Premiera miała miejsce 5 kwietnia 2008 roku. Sztukę, w przekładzie Artura Sandauera, wyreżyserował Jan Englert. Nie było to pierwsze spotkanie dyrektora Teatru Narodowego z "Iwanowem", bowiem w 1995 roku wyreżyserował ten dramat (wyemitowany w 1996 r.) dla Teatru Telewizji.
W swym scenicznym dziele Czechow przedstawia stan inercji, w którym tkwiła rosyjska prowincja u schyłku XIX wieku. Pisarz opowiada nieskomplikowaną historyjkę skomplikowanego życia tytułowego bohatera.
Iwanow, mężczyzna w średnim wieku, boryka się z chorobą swej żony, Anny Pietrowny, która umiera na suchoty. Bohater zmaga się też z ciągłym brakiem pieniędzy i nie może sobie poradzić z uczuciem dwudziestoletniej Saszy. Naturalna kolej rzeczy zdaje się zmierzać do nieuchronnego rozwiązania sytuacji, która jednak przerasta Iwanowa. Jakby go nie oceniać, bohater stanie w końcu na wysokości zadania i znajdzie rozwiązanie, które wydaje się w tej sytuacji jedynie możliwym nie tylko dla niego, ale i dla innych, w tym dla Saszy, córki Lebiediewa.
Problemy Iwanowa stały się pretekstem do przedstawienia galerii dziwnych, śmiesznych, żałosnych, ale i tragicznych postaci, z ich małostkami, wadami i zaletami.
Siłą przedstawienia jest przede wszystkim znakomite aktorstwo. Na uwagę zasługuje kreacja Janusza Gajosa w roli Pawła Kiryłłycza Lebiediewa oraz Wiesława Komasy w roli Matwieja Sjemionowicza Szabelskiego. Obaj potrafią wycisnąć z tekstu najdrobniejsze niuanse oraz wydobyć smak i wszelkie odcienie humoru Czechowa. Wtóruje im Krzysztof Stelmaszyk znakomicie grający Michała Michajłowicza Borkina.
Od pierwszej sceny Stelmaszyk zawładnął deskami Teatru Narodowego. Ten pełen werwy aktor zdaje się rozsadzać, niemałą przecież, przestrzeń sceniczną. Aktor nareszcie ma rolę, w której może w pełni zaistnieć.
Osobne wyrazy uznania należy złożyć Danucie Stence, przed którą stało chyba najtrudniejsze zadanie, ale Anna Pietrowna to postać dająca jednocześnie możliwość pokazania pełnej gamy odcieni kunsztu gry, która młodszemu pokoleniu aktorów jest raczej obca. Konstruowanie postaci przez Stenkę jest niezwykle wyważone, ale jednocześnie jest wyraziste i ekspresyjne.
Nie sposób również nie wspomnieć i o Annie Seniuk (Marfa Jegorowna Babakina), która właściwym jedynie sobie komizmem, potrafiła rozświetlić mrok salonu Lebiediewów.
Jan Frycz, w roli Mikołaja Aleksiejewicza Iwanowa, jest bardzo dobry, ale chciałoby się wydusić z niego jeszcze więcej. Patrycja Soliman w roli Saszy nieco rozczarowuje w pierwszej części spektaklu. W drugiej części, jest nie tylko dobra, ale i bardzo dobra.
Spektakl ujmuje niezwykłą widowiskowością i malarskimi scenami, którymi nie sposób się nie delektować. Jest to zasługą dobrej scenografii Andrzeja Witkowskiego i interesującego (bez zbędnego efekciarstwa) ustawienia świateł Mirosława Poznańskiego oraz, rzecz to oczywista, reżyserii Jana Englerta.
Wizję reżysera cechuje filmowa wieloplanowość i swoiste rozwarstwienie narracyjne spowalniające tok opowiadania. Zabieg ten pozwala na zaistnienie epizodom, które z pewnością mogłyby nie zostać zauważone. Obie te cechy powiązane są z zatrzymywaniem akcji na poszczególnych planach, czego przejawem jest zastyganie pewnych grup postaci. Pomysł nie jest może zbyt nowatorski, ale dobrze podkreśla marazm, beznadzieję i bezsilność prowincjuszy gubernialnej Rosji.
Godne zwrócenia uwagi są sceny symboliczne, np. bardzo udana i interesująca scena śmierci Anny Pietrowny, która przechodzi przez cerkiewne carskie wrota , zupełnie nieoczekiwanie, stworzone przez przesunięcie arkadowej ściany pałacu Lebiediewów.
Spektakl godny jest polecenia.