Bezwzględny tyran na polskim tronie
"Ubu Rex" - reż. Janusz Wiśniewski - Opera Bałtycka w GdańskuW operze "Ubu Rex" w reżyserii Janusza Wiśniewskiego odnajdziemy pełen wachlarz środków, jakimi Wiśniewski od lat buduje swoje spektakle, w tym silną charakteryzację postaci czy nienaturalny chód bohaterów przypominających kukły.
Wysmakowany plastycznie, inspirowany twórczością Tadeusza Kantora język teatralny Janusza Wiśniewskiego i groteskowo-rubaszna, prześmiewcza opera Krzysztofa Pendereckiego wydają się dobrym połączeniem. Spektaklowi "Ubu Rex" czegoś jednak brakuje.
Reżyser Janusz Wiśniewski znalazł w inscenizacji miejsce nie tylko na cytaty i nawiązania do twórczości Tadeusza Kantora, ale też ucharakteryzowaną na niego postać wprowadził na scenę w roli biernego obserwatora spektaklu (Bartosz Żołubak).
Janusz Wiśniewski inscenizując prześmiewczą satyryczną operę Krzysztofa Pendereckiego sięgnął po środki doskonale znane z jego wcześniejszych realizacji - nierealne, groteskowe, wyglądające jak senne zjawy postaci, charakterystyczny ruch sceniczny niczym parada kukieł, kantorowski rytm i charakter spektaklu. Absurdalny tekst libretta (najsłabszej warstwy opery Pendereckiego, pomimo współpracy przy jego konstruowaniu z reżyserem Jerzym Jarockim) i wymagająca muzyka (w której kompozytor dużo czerpie z wcześniejszych mistrzów - Rossiniego, Mozarta a uważniejsi usłyszą też nawiązania do Bacha, Rimskiego-Korsakowa czy Richarda Straussa) w odrealnionym świecie teatru Wiśniewskiego powinny funkcjonować perfekcyjnie. Czy tak jest w istocie? I tak, i nie.
Losy Ubu sprzężone są "Makbetem" Szekspira. I tu, i tam, do "złego" namawia męża małżonka, która uruchamia w nim najmroczniejsze instynkty. Żądza władzy i pieniędzy przesłania wszystko. Po królobójstwie władzę w państwie przejmuje już nie lojalny dowódca wojsk a bezwzględny cham i prostak, usiłujący wyssać ze swoich poddanych ostatnie soki. Naturalnym gestem Pendereckiego było umieszczenie tej niemieckojęzycznej opery (napisanej na zamówienie Münchener Opernfest w 1990 roku i wystawionej rok później) za Alfredem Jarrym w "Polsce, czyli nigdzie". To oczywiście tworzy pokusę ulokowania polskiej realizacji w ściśle polskich realiach.
Reżysera nie interesuje jednak lokalna satyra polityczna. Przejaskrawione postaci, wyglądające niczym rozrośnięta Rodzina Adamsów z tytułowym bohaterem - wyjętym wprost z komedii del arte Poliszynelem - niosą wartości uniwersalne. W spektaklu Wiśniewskiego doskonale widać jak władza deprawuje. Najpierw są to rozrywki kosztem poddanych (wyścig o skrzynię złota, w którym padają kolejni biegnący), potem rządy pełne tyranii i tortur (poddani skazywani są na odmóżdżanie, a gdy nie chcą lub nie mogą płacić nowych, drakońskich podatków, wsadzani są do maszyny służącej do wyciskania podatków). Gdy sędziowie lub członkowie rady finansowej zaprotestują wobec takich praktyk, trafią do lochów. Buta i pycha tyrana pcha go do walki z rosyjskim carem (scena walki wojsk Ubu i cara należy do najciekawszych w spektaklu).
Ta groteskowa, momentami upiorna opera komiczna zawiera niezwykle bogatą warstwę instrumentalną (m.in. solo na pile), będąca wielkim wyzwaniem dla zespołu orkiestry. W spektaklu Opery Bałtyckiej orkiestra prowadzona z werwą przez Wojciecha Michniewskiego, prezentuje się dobrze. Eklektyczna muzyka Pendereckiego wciąga jednak dużo bardziej niż akcja sceniczna, statyczna a w pierwszym akcie długimi okresami nużąca - scena uczty, z początku zabawna (niespodziewane koloratury Matki Ubu), szybko przytłaczająca swoim absurdem (chóralne śpiewy m.in. o kaczych kuprach, czy smaku potraw - "Pfu, hru, to pali, fuj").
Niekwestionowaną gwiazdą spektaklu jest tenor Jacek Laszczkowski - przekonujący jako bezwzględny tyran Ubu artysta daje rzadki popis aktorstwa w spektaklach operowych - wydaje się wręcz stworzony do roli karykaturalnego władcy. Głosem zachwycają dwie solistki. Bardzo dobrze z niezwykle trudnymi partiami (koloratury, szeroka skala głosu podczas jednego utworu) radzi sobie mezzosopranistka Karolina Sikora (Matka Ubu). Kolejny raz zachwyca Anna Mikołajczyk, choć w roli Królowej Rozamundy nie ma tyle przestrzeni co we wcześniejszych realizacjach (np. jako Micaëla w "Carmen", czy w świetnej kreacji tytułowej "Madame Curie"), to z pewnością należy do ścisłej czołówki solistów współpracujących z Operą Bałtycką w ostatnich latach. Głębokim, donośnym basem (i kiczowato poczernioną twarzą) wyróżnia się również Murzyn Piotra Nowickiego.
Konwencja, w jakiej Janusz Wiśniewski rozgrywa operę "Ubu Rex", idealnie wpisuje się w groteskowy, pełen absurdu charakter spektaklu. Dobrze dobrana obsada, świetne kostiumy (Hanny Szymczak i Wiśniewskiego) i charakteryzacja (Klaudia Ostrowska, Dorota Sabak), choreografia (Emil Wesołowski), wysmakowana oprawa plastyczna oraz - przede wszystkim - wykonanie wokalne i muzyka Pendereckiego składają się na gruntownie przemyślany, precyzyjnie skonstruowany spektakl. Jednak pomimo dobrze funkcjonujących poszczególnych elementów cała opera nie zachwyca.
Między hermetycznym, choć niezwykle efektownym, na swój sposób podniosłym i pełnym odniesień do teatru Tadeusza Kantora światem postaci Wiśniewskiego a rubasznym, niezwykle bujnym, żywym językiem opery Pendereckiego pozostaje rozłam, którego nie udało się pokonać. To, co widzimy na scenie, pomimo licznych punktów wspólnych, funkcjonuje jakby w oderwaniu od muzyki. Mam wrażenie, że powstały dwa osobne dzieła - jedno na scenie pod dyktando reżysera Janusza Wiśniewskiego, drugie w kanale orkiestrowym pod batutą Wojciecha Michniewskiego. Oba efektowne, dopracowane w szczegółach, ale jednak w jakimś sensie od siebie odległe.
Postmodernistyczna opera "Ubu Rex" to propozycja, która wyraźnie wyróżnia się na tle uwspółcześnionej klasyki, jaka najczęściej gości na deskach Opery Bałtyckiej. Znajdzie pewnie tylu entuzjastów co przeciwników. Warto zobaczyć ją choćby dlatego, że z operą buffa w Trójmieście rzadko mamy do czynienia.