Biała bluzka, czarne spodnie

"Karin Stanek" - reż. Alina Moś-Kerger - Teatr Korez w Katowicach

Agnieszka Wajs obdarzyła graną przez siebie bohaterkę ogromnym sercem. W pierwszej połowie lat 60. Karin Stanek była niekwestionowaną księżniczką polskiej estrady. Kochali ja starzy i młodzi. Publiczność szalała - na koncertach fruwały marynary. Była piosenkarką o niespotykanej ekspresji. Miało się wrażenie, że Karin eksploduje na scenie.

Swoją oryginalnością, skromnością i wdziękiem zdobyła serca największych tuzów polskiej kultury - Jerzego Waldorffa, Stefana Kisielewskiego i Stanisława Dygata. Oczywiście czasem pojawiali się krytycy-złośliwcy, ale raczej później i nie warto ich wspominać. Tacy zawsze się znajdą...

Ucieszyłem sie, że na Młodej Scenie Teatru Korez zobaczymy monodram o Karin Stanek. Jednocześnie nie wierzyłem, że młoda aktorka wyjdzie zwycięsko z próby zmierzenia się z legendą polskiego bigbitu. Czy nie przerysuje portretu pierwszej polskiej rokendrolówy? Myliłem się. Powstał niezwykle sympatyczny - momentami radosny, momentami wzruszający spektakl. Agnieszka Wajs obdarzyła graną przez siebie bohaterkę ogromnym sercem - bo tędy prowadzi droga do prawdy. Nie tylko przywołała do życia zapominaną gwiazdę, ale tak jak kiedyś Karin zawojowała widownię, która nie chciała jej wypuścić ze sceny i śpiewała razem z nią: Autostop, autostop wsiadaj bracie dalej hop... W wielu oczach pojawiły się łzy.

W sobotę rano przed pójściem do teatru obudziła mnie piosenka Sobota to mój dzień. Tak też zaczął się spektakl w Korezie... Bytomskie podwórko przy ulicy Wolności 54 (dzisiaj Piłsudskiego) - Karin rozmawia z misiem, wiesza pranie, odpowiada mamie... zaczyna się jej wielki sen o karierze piosenkarki. Udowodniła sobie i całemu światu, że jeżeli się potrafi coś dobrego robić, czegoś bardzo chce i nie ulega docinkom zazdrośników, to można z biednego podwórka trafić na estrady Polski, Europy, Ameryki i rozkochać w sobie tysiące fanów. Rozterki, myśli, problemy, duże i małe smutki kreowanej postaci, to niczym rozmowa z przyjaciółmi - szczera i otwarta. Karin Stanek Agnieszki Wajs jest bez reszty oddana swojej pasji i ufająca każdemu. Cicho, bez zbędnej ekspresji aktorka prowadzi nas po drogach życia i kariery gwiazdy. Agnieszka nie tylko doskonale śpiewa największe szlagiery z repertuaru sex-kapiszona, ale co najważniejsze genialnie wchodzi w klimat lat 60. Znakomita jest rozmowa Karin z "dziennikarzem" - wiadomo z kim i z jakiego "radia".

Kierownictwo muzyczne sprawuje Piotr Górka (też na piątkę z plusem). W zespole zabrakło mi jedynie dźwięków gitary basowej, z którą w Czerwono-Czarnych cuda wyczyniał niezapomniany Henryk Zomer-ski. Kiedy spektakl dobiega końca trudno uwierzyć - zadziałała magia teatru i nie chcemy wracać do otaczającego nas świata. Dobrze było nam razem w tamtych trudnych latach.

Oszczędna scenografia, zaledwie kilka przedmiotów: pluszowy niedźwiadek, telefon, walizka, płaszcz, bukiecik tulipanów... niby drobiazgi a powstaje z nich cały wielki świat, całe fascynujące, pomimo cieni, życie.

Autorka monodramu i zarazem reżyserka Alina Moś-Kerger mówiła przed premierą: Spektakl, który powstaje, to wciąż tylko moje wyobrażenie o niej, autorska wizja jej losów. I wśród znanych wszystkim piosenek na scenie zaistnieją sytuacje, które być może nigdy się nie zdarzyły - choć mogły - rozmowy, które nigdy się nie odbyły i postacie, które nigdy w życiu Karin się nie pojawiły. Mimo to wydaje się, że jakaś prawda o piosenkarce i tak się z tego obrazu wyłania. Oczywiście - tak! Udało się znakomicie! Serdecznie dziękuję pani Alinie za niezwykły wieczór.

Kilka słów o Młodej Scenie Teatru Korez. Mirosław Neinert w ramach tego projektu od czasu do czasu zaprasza do obejrzenia spektaklu gościnnego. Umożliwia młodym artystom zaprezentowanie się na swojej scenie. Daje im niejako swój stempel w dowodzie artystycznej dojrzałości. Jeśli chodzi o spektakl "Karin Stanek" jest to stempel zasłużony a ja dołożyłbym jeszcze znak jakości Q. Brawo Korez, brawo młodzi artyści. Jestem przekonany, że o Agnieszce Wajs i Alinie Moś-Kerger usłyszę jeszcze nie raz i będę miał kolejną okazję do komplementowania.

Wiedziałem o Karin Stanek dużo więcej niż przeciętny wielbiciel jej talentu. Poznałem ją w Międzyzdrojach w lipcu 1969 r. Ceniliśmy "krwawą Mary" (to dla wtajemniczonych). Nie lubiła gadać po próżnicy. A może bała się złośliwości na temat śląskiego akcentu? Czułem, że w zespole Czerwono-Czarni coś jest nie tak, ale nie przypuszczałem, że zbliża się moment rozstania a jego przyczyną jest kasa. Karin miała najwyższą stawkę (kategorie przyznawało artystom estrady Ministerstwo Kultury i Sztuki) a to niektórym członkom zespołu mogło się nie podobać.

Kiedy jednak Karin z gitarą wbiegała na scenę amfiteatru w Międzyzdrojach, gdzie zespół Czerwono-Czarni tradycyjnie latem koncertował, swoje smutki zostawiała za kulisami. Zawsze najważniejsza była dla niej publiczność. Nigdy nie pozwoliła sobie na pofolgowanie, a grało się wtedy i trzy koncerty dziennie. Dawała z siebie wszystko zarówno na wielkich imprezach (była wielokrotną laureatką Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu i Międzynarodowego Festiwalu Piosenki w Sopocie), jak i podczas występów w prowincjonalnych domach kultury. Pamiętam gorące koncerty w sosnowieckim "Górniku", dąbrowskim Pałacu Kultury Zagłębia, czy wreszcie w jej rodzinnym Bytomiu.

Początek wielkiej kariery to piosenki "Tutti frutti", "Jimmy Joe" i "Malowana lala". Karin wygrała konkurs Czerwono-Czarni szukają młodych talentów i została wokalistką grupy. W 1962 r. jej piosenki nucili wszyscy. Zakwalifikowała się do finałowej dziesiątki I Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie i wystąpiła z Czerwono-Czarnymi po raz pierwszy na festiwalu w Sopocie. Potem śpiewaliśmy z Kariną wiele piosenek - skocznych i melancholijnych. Muszę przypomnieć te najukochańsze: 300 000 gitar, Szukaj mnie, no szukaj mnie, Będziesz tylko w tej piosence, Wio kary, Tato kup mi dżinsy Mini czy maxi, Czekoladowy krem i moja ulubiona skomponowana przez Henryka Zomerskiego - Dlaczego tak się stało?, czy wreszcie piosenki napisane przez samą Karinę: Z Tobą być, Proszę nie plącz już, Tyle razy były już. To tylko niektóre z hitów charyzmatycznej wokalistki. Pojawiła się także na dużym ekranie. Z Czerwono-Czarnymi występowała w wielu krajach Europy a także w USA i Kanadzie. W 1966 r. nagrała z nimi album Czerwono-Czarni, a rok później płytę 17.000.000. Jej odejście z zespołu było największym błędem kierownictwa w historii tej prekursorskiej grupy. Czerwono-Czarni odchodzili w niepamięć, chociaż długo jeszcze koncertowali tu i ówdzie. Po nich przyszli Niebiesko-Czarni, Czerwone Gitary, Blackout, Trubadurzy, No to co, Skaldowie. Polska młodzież śpiewała polskie piosenki po polsku. Śpiewali je także rodzice i dziadkowie. Dzisiaj to się w głowie nie mieści. W 1976 r. piosenkarka wyjeżdża do Niemiec, wkrótce jej Tango Gitano staje się wielkim przebojem (nagrane w Niemczech a wydane w 1979 r. na płycie "Tonpressu").

W 1993 r. ukazała się biografia Malowana lala autorstwa Anny Kryszkiewicz, która musiała pokonać opór artystki i przekonać ją, że warto to zrobić. To bodaj jedyne tak bogate źródło wiedzy. Do wolnej Polski na stałe nie wróciła. Zmarła 15 lutego 2011 r. w niemieckim szpitalu z powodu zapalenia płuc. Pochowana została w Wolfenbuttel. Nie mogę pogodzić się z myślą, że odeszła od nas na zawsze, chociaż wiem, że gra teraz w Bożej kapeli z innymi idolami i dobrymi znajomymi z mojej młodości: Kasią Sobczyk, Jackiem Lechem, Heleną Majdaniec, Adą Rusowicz, Mirą Kubasińską, Heńkiem Zo-merskim, Klaudiuszem Maga...

Warto ocalić ślady polskiej Brendy Lee. Jest już w Bytomiu plac jej imienia. Liga Kobiet Nieobojętnych zbiera pieniądze na rzeźbę przedstawiającą tę wyjątkową Ślązaczkę...

Witold Kociński
Śląsk
28 marca 2013

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...